Członkowie amerykańskiej grupy
Orchid nie pretendują raczej do miana najbardziej zapracowanych ludzi w
przemyśle muzycznym. Grupa powstała pod koniec 2006 roku, lecz do tej pory
wydała zaledwie dwie duże płyty, choć trzeba zaznaczyć, że oprócz nich ukazały
się także trzy EPki, które tylko częściowo pokrywają się materiałem z albumami.
To jednak wciąż wynik, który nie robi wielkiego wrażenia, biorąc pod uwagę staż
zespołu. Takie podejście może być niezłym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę obecną
sytuację na rynku płytowym, ale równie dobrze może spowolnić rozwój grupy i
przede wszystkim utrudnić dotarcie do większej rzeszy fanów. Nie ukrywajmy –
spora część słuchaczy EPki zwyczajnie ignoruje i czeka na pełnowymiarowe
wydawnictwa. A byłoby szkoda, bo poprzednie płyty – duże i małe – oraz wspólne
koncerty z Blues Pills i Scorpion Child pokazały, że w Orchid jest spory
potencjał. Również najnowsze wydawnictwo Orchid – Sign of the Witch – to czteroutworowa EPka, czwarta w dyskografii
grupy, która może, choć wcale nie musi być zwiastunem czegoś obszerniejszego.
Niecałe 19 minut muzyki – to niby
mało, ale ciekawe jest to, że muzykom udało się w tym czasie zaprezentować
różne oblicza własnej twórczości. Otwierający płytę kawałek Helicopters to ten najbardziej typowy
Orchid, bazujący na pełnych energii, ale i klimatu dokonaniach wczesnego Black
Sabbath, ale jednocześnie zrobiony „po swojemu”. Jest tu sporo dynamiki i gitarowego
brudu uzupełnianego nieco histerycznymi zaśpiewami. Z jednej strony słychać, że
nie jest to nagranie sprzed 40 lat, ale z drugiej strony – niewątpliwie na tym
właśnie okresie w muzyce jest wzorowane. John the Tiger i Sign of the Witch sprawnie łączą dynamikę z melodią. Początek
tego pierwszego zaskakuje pewnego rodzaju skocznością, ale to tylko krótka
wycieczka w takie nieoczekiwane rejony, niemniej nawet po okiełznaniu rytmu
numer jest wciąż bardzo melodyjny i chwytliwy. Kawałek tytułowy zachwyca
kapitalną robotą sekcji rytmicznej i przyjemnie wibrującą, gęstą gitarą. Doom
rock dla mas? Czemu nie, choć dla przeciwników zbyt wyraźnego wzorowania się na
dawnych mistrzach te kawałki będą pewnie nie do przyjęcia, bo nie ukrywajmy –
Sabbaci przebijają tu niemal w każdym dźwięku. EPkę zamyka kompozycja Strange Winds – mój faworyt wśród tej
czwórki. Kapitalna zmiana klimatu, spokojny numer na sam koniec wydawnictwa –
hipnotyczny, wkręcający słuchacza coraz bardziej, z lekkim bliskowschodnim
posmakiem. Można się czepiać, że tak jak szybsze numery przypominały nieco
kompozycje typu Fairies Wear Boots,
tak ten kawałek brzmi, jakby panowie chcieli napisać swoje własne Planet Caravan, ale skoro efekt jest tak
przyjemny, to chyba dobrze, że spróbowali.
19 minut to niewiele, ale
wystarczy, by pokazać, że muzycy Orchid są wszechstronni i nie ograniczają się
do szybkiej i głośnej rockowej jazdy. Równie sprawnie idzie im tworzenie nieco
tajemniczego, egzotycznego klimatu, a i talent do chwytliwych melodii jest u
nich niezaprzeczalny. Nawet jeśli nie są najbardziej nowatorskim zespołem w historii
muzyki, a inspiracje twórczością Black Sabbath są w ich przypadku oczywiste nie
tylko za sprawą nazwy grupy, to po prostu dobrze się ich słucha. Panowie, pora
na kolejną dużą płytę!
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz