czwartek, 23 czerwca 2016

Big Big Train - Folklore [2016]



Brytyjska grupa Big Big Train od kilku lat należała do grona tych zespołów, do których z jakiegoś powodu nie mogłem się przekonać. Niby od czasu do czasu słyszałem jakiś numer, który przypadał mi do gustu i sprawiał, że zaczynałem się interesować ich poczynaniami, ale gdy próbowałem odsłuchać całe płyty, to okazywało się, że jest ładnie i przyjemnie, ale bez wielkiej ekscytacji. No po prostu nie do końca dla mnie. Być może ciągłe zmiany w składzie (i co za tym idzie zmiany w brzmieniu), a być może lekka ewolucja mojego gustu muzycznego (a pewne jedno i drugie) sprawiły, że przy okazji premiery albumu Folklore mój stosunek do Big Big Train ocieplił się trochę. Może nie na tyle, żebym zaraz miał lecieć do sklepu i kupić całą dyskografię (zresztą i tak nie dostałbym jej w Polsce), ale najnowsze wydawnictwo Big Big Train jest pierwszym w dorobku grupy, które mój organizm przyswaja całkiem nieźle.

Kto powinien zainteresować się albumem Folklore? Przede wszystkim fani muzyki w stylu solowych płyt Petera Gabriela czy nagranych z nim płyt Genesis, miłośnicy Raya Wilsona (co jest w sumie zrozumiałe), może także Fisha. To ten rodzaj szeroko pojętego rocka progresywnego. Bez rytmicznych szaleństw, karkołomnych solówek, za to z ładnie prowadzoną melodią i świetnym, nieco melancholijnym klimatem. Podniosły początek z motywami rodem ze średniowiecznych turniejów rycerskich sugeruje co prawda, że możemy mieć tu do czynienia z nadmiarem patosu, ale nie – to tylko chwilowe złudzenie. Owszem, otwierający album utwór tytułowy – co spodziewane – przyjemnie nawiązuje do stylistyki folkowej, ale bez przerysowania. Na pewno już od tego pierwszego utworu słychać, że mimo sporej długości większości kompozycji, Folklore jest płytą bardzo przystępną i łatwo wpadającą w ucho. Potwierdza to nawet 10-minutowe London Plane, zaśpiewane trochę w starym, natchnionym rockowym stylu, zagrane też z przyjemnym nawiązaniem do nieco podniosłego, ale wysmakowanego rocka progresywnego lat 70. Sielskie klimaty przerywa na moment Salisbury Giant – zdecydowanie najkrótszy numer na płycie. Tu robi się jakby nieco mroczniej, trochę niepokojąco, choć wciąż niezwykle przyjemnie dla ucha. Z kolei Wassail przynosi więcej dynamiki i przebojowości – to bardzo radiowy numer, pasujący jednak znakomicie do całości i nie odbiegający zbyt mocno klimatem od reszty utworów, tylko nieco bardziej chwytliwy. Ten numer mógłby spokojnie znaleźć się na którejś z solowych płyt Petera Gabriela z końca lat 80. lub początku kolejnej dekady. To świetne połączenie kapitalnego rytmu podbijanego znakomitym brzmieniem instrumentów klawiszowych oraz folkowych ozdobników typu flet czy skrzypce. Do tego efektowne chórki. W lepszej rzeczywistości byłby to murowany przebój. Ten bardziej rockowy i dynamiczny kierunek zespół obiera także w Winkie, w którym dzięki organowemu tłu jest momentami chyba najciężej na całej płycie. Całkiem nieźle rozkręca się także Brooklands – najdłuższa na płycie, bo niemal 13-minutowa kompozycja. Zaczyna się dość niepozornie, lecz gdy już człowiek myśli sobie, że będą tak miło, lecz dość niemrawo pitolili przez cały czas, w połowie wchodzą na wyższe obroty, w czym spory udział ma fantastyczna partia gitary.

Słychać, że w grupie Big Big Train jest obecnie aż ośmioro muzyków. Żeby każda osoba z tej ósemki miała tam co robić, zespół musiał pokusić się o bogate aranże pełne ozdobników, drugiego, a nawet trzeciego dźwiękowego planu. Dzięki temu całość brzmi bardzo przyjemnie, lecz bez wrażenia przesytu kolejnymi warstwami muzycznymi. Przydałoby się jednak trochę odchudzić ten album. Momentów o zwiększonej dynamice jest kilka, lecz wciąż za mało, by całej niemal 70-minutowej płyty słuchało się w maksymalnym skupieniu. To muzyka, która w dawce większej niż 45-50 minut po prostu zaczyna mnie czasami trochę męczyć. Ale to chyba mój jedyny zarzut pod adresem Folklore, bo ani kompozytorsko, ani wykonawczo nie ma się tu specjalnie do czego przyczepić. Fani subtelnego rocka progresywnego przyprawionego szczyptą muzyki folk będą zapewne zachwyceni.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


5 komentarzy:

  1. Czekałem na tę recenzję, nie przeczę: z lekkim niepokojem.
    Dziękuję, doczekałem się a obawy moje okazały się niepotrzebne.
    Umiejętność dostrzeżenia wartościowych rzeczy mimo ich odmienności od ulubionej stylistyki zyskuje szacunek, a Big Big Train to muzyka już raczej mało rockowa. Oczywiście, można mieć różne zdania ale bogate aranżacje i wiele planów dźwiękowych to wynik świadomego wyboru raczej niż ilości muzyków w zespole. Na przestrzeni lat zmieniali się i zawsze dobierani byli do koncepcji i potrzeb, nieodmiennie muzycy najwyższej klasy.
    To poszło w stronę muzyki – nie wiem jak dobrze określić- międzygatunkowej. Zachowując funkcje sekcji rytmicznej z ogólnie pojmowanej muzyki rozrywkowej, resztę budują czerpiąc garściami z klasyki, folkloru, jazzu i jedyne, co mi do głowy przychodzi na określenie tego to: muzyka współczesna.
    Wszyscy wrażliwi na dźwięki dojdą do orkiestry symfonicznej, taka jest prawidłowość, to jak dotąd najdoskonalsza machina muzyczna a dzieła na nią stworzone uwrażliwiają jeszcze bardziej, aż w końcu dochodzi się do Big Big Train…
    Mam nadzieję, że przymrużenie oka będzie wystarczająco widoczne, bo ponad wszelkie wywody nie to dobre co ex cathedra ogłosi ktokolwiek, tylko co się komu podoba 

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz się wpiszę.
    Mało osób komentuje, nie wiem jak dużo czyta, być może dużo, ale biernie. Próbuję znaleźć powód, dla którego blog którego prowadzący ma dużo do powiedzenia na temat muzyki rockowej (nie wykluczając oczywiście innej tematyki) i pisze ciekawie, nie "żyje" intensywnie komentarzami, kłótniami (bo zawsze powód się znajdzie).
    Jako stary pierdziel sądzę, że epoka, w której młodzi przywiązywali wagę do muzyki i identyfikacji z nią związanej - minęła. Coś tam słuchają, coś tam brzęczy i leci obok, ale to już nie ma znaczenia co. Ze trzy pokolenia żyły w świecie, w którym muzyka była jednym z niewielu kanałów dostępnych dla wyrażania emocji i identyfikacji. Rock był muzyką przede wszystkim młodzieży i wyrażał jej świat. Oczywiście, że w końcu dojrzał i rozlał się obejmując nie tylko młodzież, ale jego rola kanalizowania emocji się skończyła. Pojawiły się nowe formy i chyba smutną prawdę należy zauważyć: to nie muzyka jednoczyła młodych ludzi, to był tylko wówczas jeden z nielicznych im dostępnych kanałów wyrażania swoich frustracji i krzyku - czy radości, czy gniewu, ale dostępny, niespecjalnie kontrolowany kanał.
    Dziś mamy fejsbuki, tłitery, aplikacje komórkowe i Internet, w którym możemy to wszystko zmieścić.
    Rock już nie pełni roli zastępczego kanału komunikacji, dziś pozostaje jedynie rodzajem muzyki.
    Owszem, która wciąż może nieść treści ważne i nawet buntownicze, ale pozostaje już wyłącznie jednym z coraz mniej ważnych kanałów dystrybucji emocji…
    Tym tłumaczę sobie niszowość tego bloga (nie lubię formy „blogu”) i jednocześnie muzyki rockowej.
    Tak, to już nisza. Zatem stosownie do niszy zachowujmy się jak mysza … (ja wiem, że mysz, ino do rymu napisałem)
    Bizonie, nie ustawaj w wysiłkach, bo wkrótce, po podpisaniu TTIP i innych układów znowu ten kanał będzie potrzebny 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdecydowanie ma do powiedzenia w temacie muzyki więcej ode mnie;)

      Usuń
    2. tak, no jak widać jedynym tekstem, który wzbudził jakąś żywszą dyskusję, był tekst o nowej płycie Dream Theater, tyle że tam akurat większość tej 'dyskusji' zajmowało obrażanie mnie za to, że mi się ta płyta nie podoba xD na statystyki na szczęście nie narzekam (choć wiadomo, że zawsze mogłoby być lepiej), przed 2. urodzinami bloga powinienem przekroczyć 100 tysięcy odsłon, ale trudno przekonać ludzi do dyskusji - widzę to też po aktywności w trakcie moich audycji. niby słuchających dużo, ale opiniami podzieli się kilkanaście osób.

      Usuń
  3. zastanawiam się nad jej zakupem i przyznam się, że to pierwsza płyta BBT którą poznaję w całości, wcześniej było coś tam, gdzieś tam, na razie mi się podoba...

    OdpowiedzUsuń