wtorek, 9 sierpnia 2016

Blues Pills - Lady in Gold [2016]



Blues Pills to jedna z największych sensacji sceny rockowej obecnej dekady. Z retro-rockowej ciekawostki dla nostalgicznych fanów dawnego brzmienia wyrośli na jeden z lepszych młodych zespołów na europejskiej scenie rockandrollowej. Nic dziwnego, że na drugi album formacji – zatytułowany Lady in Gold – czekano od dawna. Nie jest łatwo przy tak niewielkim wciąż doświadczeniu powtórzyć sukces świetnie przyjętego debiutu i jednocześnie nie wpaść w pułapkę zjadania własnego ogona. Muzycy tej szwedzko-francusko-amerykańskiej grupy musieli być chyba świadomi tego, jak łatwo w te pułapkę wpaść, bo na drugiej płycie postanowili zaskoczyć fanów i nagrać album, który brzmi zupełnie inaczej niż płyta debiutancka. Tylko czy fani byli na taki krok gotowi i czy będą w stanie to zaakceptować?

Dwa nagrania, które wypuszczono przed premierą albumu, mało kogo nastroiły pozytywnie do nowej płyty. Zarówno w Lady in Gold jak i w Little Boy Preacher więcej było słychać wpływów muzyki soul czy R&B niż rocka, który zdominował debiut. I choć utwór tytułowy pod koniec nieźle się rozkręcał, a Little Boy Preacher zaskakiwał świetnymi chórkami, uwagę zwracało przede wszystkim lżejsze brzmienie, dużo bardziej oparte na instrumentach klawiszowych (nieobecnych wcześniej w instrumentarium grupy) niż na gitarze elektrycznej, która przecież oprócz głosu Elin Larsson była najbardziej charakterystycznym elementem brzmienia płyty Blues Pills. Te dwa utwory otwierają album i trzeba przyznać, że dużo lepiej brzmią w kontekście całej płyty niż wyrwane z tego kontekstu, bo całkiem nieźle oddają brzmienie tego wydawnictwa. Burned Out pewnie mogłoby z powodzeniem znaleźć się na pierwszej płycie, ale wyobrażam sobie, że brzmiałoby zupełnie inaczej – bardziej drapieżnie. Tu całość skąpana jest w organowym tle, z którego gitara odważniej wyłania się jedynie krótkimi fragmentami. Na debiucie natomiast raczej nie doczekalibyśmy się numeru takiego jak I Felt a Change – kompozycji na wskroś przesiąkniętej klimatem Motown, w której oprócz głosu Elin słyszymy tylko instrumenty klawiszowe. Fani, którzy pokochali Blues Pills za numery typu Devil Man, mają prawo być mocno zaskoczeni, co nie zmienia tego, że kawałek brzmi bardzo stylowo. W dodatku przechodzi płynnie w kolejny świetnie brzmiący numer, Gone So Long – dużo mocniejszy, choć także z mocnym udziałem brzmieniowych ozdobników, które przykrywają częściowo gitarę. Te dwa numery przypominają mi nieco swoim brzmieniem i charakterem połączone This Time Around i Owed to ‘G’ grupy Deep Purple.

Drugą stronę wydania winylowego rozpoczyna trochę dynamiczniejszy numer – Bad Talkers – który jednak sprawia wrażenie wypełniacza. Niby brzmi nieźle, ale zmierza donikąd. Świetny klimat i mniej oczywiste rozwiązania w strukturze utworu mamy w You Gotta Try. To kompozycja, która bardzo powoli „wchodzi” do głowy. Przy pierwszych odsłuchach miałem wrażenie lekkiego chaosu i braku jakiejś muzycznej myśli przewodniej, ale z każdym kolejnym odsłuchem You Gotta Try podoba mi się coraz bardziej. Won’t Go Back to chyba najdynamiczniejszy numer na krążku, taki bardziej w stylu pierwszej płyty, choć – znowu – z brzmieniem, które dwa lata temu pewnie by nie przeszło na albumie Blues Pills, a tu brzmi niezwykle naturalnie. Czyli znowu sporo chórków i klawiszy obok dość mocnej, ale niezbyt eksponowanej w miksie gitary. Klimat ten będzie zresztą dominował do końca płyty, bo również Rejection jest mocne i szybkie, choć trochę „rozmiękczone” organami i chórkami. Na sam koniec również mocno i z kopem. Cover chyba słabo już dziś pamiętanego artysty Tony’ego Joego White’a – Elements and Things. To już mała tradycja na płytach Blues Pills, przecież na debiucie też mieliśmy stary rockandrollowy numer – Gypsy Chubby’ego Checkera. Oba kawałki utrzymane są w podobnej stylistyce i słychać wyraźnie, że grupa świetnie czuje się w takim właśnie klimacie mocnego rock ‘n’ rolla z domieszką psychodelicznego szaleństwa. Elements and Things to kapitalne zakończenie tej płyty, które chociaż w części osłodzi fanom to, że niewiele jest na Lady in Gold momentów, które tak bardzo jak właśnie Elements and Things nawiązywałyby do brzmienia debiutu.

Lady in Gold oczywiście wzbudzi spore kontrowersje wśród tych, którzy zwrócili uwagę na Blues Pills dzięki pierwszej płycie lub wcześniejszym EP-kom grupy. To nieuniknione. Różnica w brzmieniu w porównaniu z poprzednimi nagraniami jest zbyt duża, żeby taka zmiana przeszła bez echa i nie została odrzucona przez spory procent fanów. Można zrozumieć, że będzie sporo osób rozczarowanych, w końcu nie każda osoba lubująca się w gitarowym rock ‘n’ rollu musi też być fanem R&B czy dźwięków bardziej kojarzących się z soulem niż rockiem. Ale ja staram się w tej zmianie dostrzegać pozytywy. Na pewno możemy już być pewni, że Blues Pills nie będą kolejnym zespołem nagrywającym co rok czy dwa taką samą płytę. Szukają różnych rozwiązań i brzmień, nie są jednowymiarowi, chcą pokazać, że są zespołem wszechstronnym i unikającym szufladek, nawet mimo oczywistych odniesień do muzyki tworzonej kilkadziesiąt lat temu. Trudno ich winić za taką decyzję. Nie wszystkie z tych eksperymentów są do końca udane, ale na pewno należą im się brawa za odwagę. Bo nawet jeśli Lady in Gold rozczaruje część fanów samym brzmieniem czy kierunkiem, który obrał zespół, to nie ma prawa rozczarować ich jakością muzyczną. Ta wciąż jest znakomita, mimo tego, że według mnie tak kapitalnych rzeczy jak Devil Man czy Little Sun na nowej płycie Blues Pills nie ma.


Już niedługo grupa wystąpi dwukrotnie w Polsce. 23 sierpnia Blues Pills wystąpią we Wrocławiu, zaś dzień później w Katowicach.

--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


4 komentarze:

  1. No tak...
    Czekałem kiedy o tej płycie będzie, mam ją od kilku dni ale jeszcze nie słuchałem, zabiorę się za nią niedługo.
    Najpierw zdziwienie: druga płyta - kiedy ja już dwie mam...
    No tak, druga studyjna :-)
    R&B od dłuższego czasu nie najlepiej się kojarzy za sprawą przedefiniowania tego terminu, w latach '60 i '70 to co innego znaczyło, podobnie jak Heavy Metal.
    Macherzy od robienia interesów na muzyce mieszają ludziom w głowach by zarobić jeszcze trochę. Dlatego boję się trochę tej płyty...

    OdpowiedzUsuń
  2. W pełni się zgadzam po przesłuchaniu.
    Ale to dobrze wróży, że nie stoją w miejscu, jakość zachowali a to chyba najcenniejsze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno oczekiwałem czegoś trochę innego, na pewno bardziej przypadł mi do gustu debiut i na pewno na album numer trzy nie będę już czekał z wypiekami na twarzy.

    Ale to nie znaczy, że album jest zły. Trochę szkoda, że Dorian ginie w miksie i że słuchając kawałka tytułowego i Little Boy Preacher odczuwam "liryczne zażenowanie" ;).

    Wincyj napisałem u siebie :P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po niezłym debiucie i świetnej płycie koncertowej liczyłem na coś więcej. A tu wielkie rozczarowanie. Mało ciekawe kompozycje, ubóstwo melodyczne, słaba produkcja. Może na następnych płytach będzie lepiej. Oby...

    OdpowiedzUsuń