czwartek, 1 sierpnia 2019

The Ivory Elephant - Stoneface [2019]


Australijską formację The Ivory Elephant poznałem w 2017 roku, krótko po premierze pierwszego albumu tria – dość przewrotnie zatytułowanego Number 1 Pop Hit. Zachwyciłem się nagraniem Like a Dog, spodobała mi się też cała płyta, bo choć może nie był to album z mojej ścisłej czołówki ulubionych płyt w swoim roczniku, to jednak ta niezwykle przyjemna mieszanka blues-rocka i psychodelii sprawdzała się naprawdę bardzo dobrze. Nic dziwnego zatem, że czekałem na udany ciąg dalszy. I doczekałem się. Oj, doczekałem… Stoneface to nie krok, a przynajmniej ze dwa kroki naprzód w rozwoju tej grupy.

Płyta zawiera dziesięć kompozycji i podobnie jak w przypadku debiutu nie męczy słuchaczy długością. Rozpoczyna się niezwykle klimatycznie od odrobiny dźwiękowego kosmosu w pierwszych sekundach Storm, po którym wchodzi fantastyczny motyw gitarowy. Od startu klimat idzie mocno w kierunku spokojnej, ale nieco tajemniczej tudzież mrocznej psychodelii, jednak z czasem numer kapitalnie się rozkręca, zaskakując dynamiką i polotem. W nieco leniwą, transową psychodelię grupa zapuszcza się w Maybe I’m Evil, zaś Wars to wbrew tytułowi numer niezwykle spokojny, snujący się ponownie w leniwym tempie, zachwycający klimatem, pięknie łączący elementy delikatnej psychodelii z motywami bluesowymi. Do całości znakomicie pasuje spokojny, „doprawiony” efektami wokal Trent Sterlinga, który bardziej wtapia się w muzykę, niż wychodzi na pierwszy plan.

Po dynamicznym, prostym Roll On znakomicie sprawdza się całkowita zmiana klimatu w instrumentalnym, subtelnym Jazzhead Pt I, ale bezpośrednio po nim mamy znowu dynamiczne, wiedzione prostym, motorycznym motywem gitarowym Low Expectation. Na pewno nie można zespołowi zarzucić monotonii. Grupa zręcznie żongluje nastrojami, tempem, dynamiką i natężeniem dźwięku, co chwilę zaskakując kolejnymi zwrotami akcji. W każdym wydaniu wypada znakomicie. Słychać to zarówno w akustycznym, nawiązującym do klimatów folkowych Stoneface Jamboree, jak i w pięknym, snującym się niezwykle klimatycznie Stoneface. Aż trochę szkoda, że w tym momencie płyta się nie kończy. Nie chodzi o to, że dwóm pozostałym kompozycjom czegoś brakuje, bo tak nie jest (w Hard Case panuje fajny luzacki klimat z miłymi dla ucha gościnnymi wokalami Jen Cheung, zaś w Jazzhead Pt II mamy fantastyczny instrumentalny odpływ i kosmiczną końcówkę), ale ten kapitalny klimat ostatniej fazy utworu tytułowego idealnie wieńczyłby album.

Pisałem, że debiut spodobał mi się, ale poza pojedynczymi kompozycjami nie był to jakiś wielki zachwyt. Ot, szeroka czołówka rocznika, czyli jedna z 40 czy 50 płyt, na które zwróciłem uwagę w 2017 roku. Jestem przekonany, że Stoneface będzie się biła zaciekle o czołową „dyszkę” mojego tegorocznego rankingu. Zespół zebrał wszystko, co najlepsze na debiucie, ale wszedł na jeszcze wyższe obroty i stworzył album, który znakomicie pokazuje jego rozwój. Jestem przekonany, że doczekamy się jeszcze od The Ivory Elephant mnóstwa pięknych dźwięków na kolejnych wydawnictwach.

Płyty możecie posłuchać w serwisie Bandcamp.


1. Storm (5:41)
2. Maybe I'm Evil (4:04)
3. Wars (6:51)
4. Roll On (3:09)
5. Jazzhead Pt I (2:11)
6. Low Expectation (3:38)
7. Stoneface Jamboree (3:51)
8. Stoneface (7:46)
9. Hard Case (3:16)
10. Jazzhead Pt II (6:50)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Druga Płyta Słoniowych kości bardzo udana. Sam debiut sprzed dwóch był dobry - tutaj jest o wiele lepiej jednak do pierwszej klasy wciąż trochę brakuje. Chociaż płytę uważam za bardzo udaną, napisze co mnie do końca nie przekonuje. Utwór znany już przed premierą krążka "Maybe I'm Evil" jest po prostu średni i mimo kilkudziesięciu już odsłuchów nie może być lepiej. Podobnie akustyczny przerywnik w postaci "Jazzhead Pt I" jakoś mnie nie porywa i jak mam być szczery to po prostu go omijam. Wiem że przez to płyta jest bardziej różnorodna, ale dla mnie zbędna rzecz.Trochę podobnie jest w "Stoneface Jamboree" - średniak niestety. Cała pozostała zawartość na wysokim poziomie i w ogólnej ocenie płyta jako całość się broni i jest po prostu bardzo dobra. W moim rankingu do pierwszej dziesiątki się raczej nie załapie, ale już w drugiej dwudziestce to na pewno:)

    OdpowiedzUsuń