wtorek, 16 maja 2017

The Ivory Elephant - Number 1 Pop Hit [2017]



Stężenie australijskiego rocka na tym blogu w ostatnich tygodniach osiąga stan alarmowy, ale jak tu narzekać, skoro Antypody ciągle zaskakują kapitalnymi formacjami, które „czują bluesa”, a do tego potrafią soczyście przyłoić tak, że kurz na australijskim Outbacku opada pewnie długimi tygodniami. Trio The Ivory Elephant (kapitalna nazwa!) istnieje już od kilku lat, ma na koncie dwie EP-ki wydane w latach 2013 i 2015, ale właśnie ukazała się ich pierwsza duża płyta zatytułowana zapewne mocno autoironicznie Number 1 Pop Hit. Choć z tą autoironią to powinienem chyba uważać, bo w zasadzie sporej części materiału zawartego na debiucie nie można odmówić chwytliwości i walorów radiowych, w dobrym tego słowa znaczeniu. Da się przyjemnie łoić na rockowo i jednocześnie grać radiowo? A da się. Da się też na tej samej płycie dla odmiany pojechać w klimaty rocka psychodelicznego. Wszystko się da, jeśli ma się dobry pomysł i umiejętności. Panowie z The Ivory Elephant sprawiają wrażenie takich, co mają jedno i drugie.

Idąc za podziałem „winylowym”, uznać można, że część pierwsza płyty zawiera utwory łatwiej wpadające w ucho, które w lepszym świecie, niezdominowanym przez komercyjne gówno, miałyby szansę na spory sukces na listach przebojów. Choć tytuł płyty należy z pewnością traktować z przymrużeniem oka, to nie da się ukryć, że te pierwsze kompozycje mają spory radiowy potencjał. Ho Ha było oczywistym kandydatem na singla, nic zatem dziwnego, że właśnie to nagranie zespół przedstawił przedpremierowo w zeszłym roku. To gęsty blues z kapitalną gitarą i mocnym, dostojnym rytmem wybijanym przez perkusistę, bardzo klasyczny w brzmieniu. Wszystko oparte na prostych motywach i sprawdzonych patentach, ale brzmi świetnie! Zresztą już od pierwszego numeru słychać, że panowie potrafią napisać numer wpadający w ucho, bo utwór tytułowy od razu wprowadza sporo rockowej dynamiki i luzu. Ballad of Wild Bill – kolejny utwór promujący płytę – zapewnia trochę bardziej leniwy klimat amerykańskiego bluesa, zaś żartobliwie zatytułowana miniaturka Ivory Theme 2nd Movement in D Minor to zwariowany, psychodeliczny country blues. Część tę wieńczy jeden z trzech nieco dłuższych numerów (przy czym w przypadku dwóch z nich „nieco dłuższy” oznacza czas trwania nieznacznie przekraczający pięć minut) i mocny kandydat do miana najlepszego utworu na płycie, Like a Dog. Zaczyna się nieco leniwie, przyjemnym bluesikiem granym jakby od niechcenia, ale z czasem ognia tu jakby coraz więcej, więc i trochę intensywniejszego grania tu znajdziemy, nim wszystko wróci pod koniec do leniwych klimatów z początku.

Część drugą, nieco mniej przebojową, rozpoczyna zdecydowanie najdłuższy numer na płycie – Captured by Confusion poprzedzone psychodelicznym jamem zatytułowanym… Psych Jam. Dostajemy to, co obiecują. Dziewięć minut kapitalnego grania, w którym przez większość czasu (część jamowa) dominuje rockowy odlot – z początku spokojny, powoli wciągający słuchacza, lecz z czasem nabierający intensywności i zbliżający się coraz bardziej do rockowego ognia. Jak to musi kapitalnie brzmieć na koncercie! Potem mamy dwa krótsze numery. In My Pocket jest mocno oszczędne aranżacyjnie, choć i tu czasem coś łupnie i wystrzeli. Nieco więcej i głośniej dzieje się w Torn Up, Chewed Out. Obie kompozycje całkiem nieźle wpisują się w modne ostatnimi czasy brzmienie nowoczesnego blues rocka w stylu choćby projektów wszelakich Jacka White’a, choć tu już jest znacznie mniej przebojowo niż na początku płyty. Końcówka płyty to jednak znowu powrót do mocniejszych, intensywniejszych i bardziej psychodelicznych brzmień. Let’s Do This Again to ostatni z nieco dłuższych numerów i od samego początku zaskakuje gęstą aranżacją, „świderkami” i gitarowym jazgotem w tle i bardzo dynamiczną sekcją rytmiczną, która łoi aż miło i z każdą minutą coraz bardziej się rozkręca. W Psych Jam panowie dozowali wrażenia, zaczynając swoje psychodeliczne odloty bardzo spokojnie, wręcz sennie. Tu od razu dostajemy w twarz i przez pięć minut jesteśmy nieustannie okładani psycho-ciosami.

Niedawno pewien muzyk, którego zresztą cenię, próbował mi wmówić na Facebooku, że 45 minut to za mało i że on wypełnia CD albo i czasem nawet dwa „pod korek” i robi to bez wypełniaczy. No cóż, pozwolę sobie mieć inne zdanie na ten temat. Wypełnianie kompaktu na maksa to jedno z największych przekleństw muzyki, odkąd pojawił się ten nośnik. 40-45 minut to idealny czas trwania płyty. Podobno większość osób woli jak płyty są długie. No to ciekawe, bo w ostatnim czasie większość nowych krążków, których słucham, trwa właśnie mniej więcej tyle, co ten album The Ivory Elephant (40 minut). Może właśnie dlatego do takich wydawnictw wracam chętnie, a do rozciągniętych 80-130 minutowych kolosów jakoś niekoniecznie. Na Number 1 Pop Hit jest wszystko, czego fan dobrego blues-rocka z posmakiem psychodelii może chcieć. Są krótsze, bardziej piosenkowe formy wpadające szybko w ucho, są snujące się dostojnie bluesy, wreszcie są dwa kapitalne, psychodeliczne odjazdy, które zapewniają tej płycie idealny balans. Pozycja zdecydowanie warta uwagi.

1. Number 1 Pop Hit (2:54)
2. Ballad of Wild Bill (3:09)
3. Ivory Theme 2nd Movement in D Minor (1:49)
4. Ho Ha (3:26)
5. We're Gonna Find You (3:17)
6. Like a Dog (5:20)
7. Psych Jam / Captured by Confusion (9:09)
8. In My Pocket (2:38)
9. Torn Up, Chewed Out (3:21)
10. Let's Do This Again (5:23)


UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)

--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz