Jakiś czas temu zaczął funkcjonować u nas mit, że w Polsce jest mnóstwo fanów Pink Floyd. No cóż, wychodzi na to, że większość to raczej fani 'przebojów Pink Floyd', bo o ile koncerty Watersa i Gilmoura czy co popularniejszych cover bandów, grających najbardziej znane numery zespołu, sprzedają się u nas znakomicie, o tyle zainteresowanie występem perkusisty grupy, który gra kompozycje z wczesnych płyt Pink Floyd, było dużo mniejsze, niż można się było spodziewać. Szkoda organizatora, który sprowadził na pierwszą edycję Summer Fog Festival znakomity line-up, szkoda trochę zespołów, zwłaszcza tych rozpoczynających festiwal, bo grały dla niemal pustego Torwaru. Szkoda też Masona, który z kolegami prezentuje tak kapitalne występy, że zasługują na coś więcej niż jakieś półtora tysiąca słuchaczy w mogącej pomieścić cztery razy tyle hali. Szkoda tych, którzy z jakiegoś ważnego powodu być nie mogli, bo przegapili prawdopodobnie jedyną okazję, by to psychodeliczne show zobaczyć na własne oczy. Nie jest mi szkoda tych, którzy mogli być, ale odpuścili. Sami są sobie winni.
Widziałem koncert Masona i jego grupy w zeszłym roku w legendarnym Roundhouse, gdzie Floydzi grali 50 lat temu, wiedziałem więc, czego się spodziewać. A że mam olbrzymią słabość do Barrettowskiego i wczesno-Gilmourowskiego okresu w historii grupy, Mason z ekipą trafiają idealnie w moje oczekiwania. Zespół jest w świetnej formie, panowie cieszą się graniem, Guy Pratt (wieloletni basista koncertowy Floydów, a prywatnie były zięć Richarda Wrighta) oraz Gary Kemp (najlepiej znany jako lider Spandau Ballet) robią za showmanów w zespole i widać, że czują się z tym świetnie, zaś stateczny lider formacji od czasu do czasu bierze do ręki mikrofon, by przedstawiać kolegów i rzucić jakimś żartem albo anegdotką związaną z Pink Floyd. Psychodeliczny materiał, psychodeliczne wizualizacje oparte jak w początkach zespołu na slajdach olejnych wyświetlanych za zespołem - wszystko się zgadzało. Muzycznie największe wrażenie zrobiło genialne Set the Controls for the Heart of the Sun, choć warto też wspomnieć o świetnym połączeniu akustycznego, spokojnego If z nieco pompatycznym Atom Heart Mother. Te długie, rozimprowizowane numery znakomicie współgrały z krótkimi piosenkami z okolic psychodelicznego pop-rocka, jak Arnold Layne czy Lucifer Sam.
Zanim sceną zawładnął zespół perkusisty Pink Floyd, mieliśmy jeszcze dwie niezwykle zasłużone zagraniczne formacje oraz dwa zespoły z czołówki polskiej sceny progresywnej. Soft Machine grywali z Floydami na tych samych psychodelicznych imprezach pod koniec lat 60., choć wtedy w składzie zespołu nie było ani jednego muzyka obecnego wcielenia grupy. Nie znaczy to wcale, że skład obecny to nowy wynalazek. Trzy czwarte to panowie, którzy do Soft Machine dołączali w pierwszej połowie lat 70., zaś skład zamyka znany, lubiany i niezwykle szanowany Theo Travis. Muzyka, którą zaprezentowali, zahaczała to o jazz, to o awangardę. Na pewno nie były to brzmienia łatwe w odbiorze, ale zdecydowanie warto było posłuchać takiej odmiany rocka. Nieco przystępniej dla przeciętnego słuchacza prezentowała się grupa Davida Crossa - skrzypka wczesnych składów King Crimson. Gościnnie wystąpił z nią David Jackson - muzyk Van Der Graaf Generator. Te nazwy mówią same za siebie. Jeśli ktoś lubi progresywne granie ze smykami i dęciakami, to pewnie właśnie na ten koncert czekał najbardziej. Materiał David Cross Band nie był być może znany większości słuchaczy, ale Exiles i Starless z repertuaru King Crimson zdecydowanie ożywiły zbierającą się powoli na Torwarze publiczność.
Warto też wspomnieć, że oprócz gości zagranicznych na scenie zaprezentowała się bardzo lubiana w światku progresywnym formacja Believe, która oprócz muzyki pokazała też trochę teatru, a także zespół Amarok, do którego dołączył na kilka numerów Michał Kirmuć z Collage (choć nie grał na gitarze, a na klawiszach). Dołożenie polskich formacji do składu było dobrym pomysłem. Słuchacze, którzy w zdecydowanej większości przyszli na Torwar dla Masona, mogli przekonać się, że na naszej scenie też działają zespoły, na których samodzielne koncerty warto zajrzeć. Obie formacje dobrze też wpasowały się stylistycznie w mocno progresywny charakter tej edycji festiwalu. I szkoda tylko, że ich występów nie oglądała większa liczba widzów. Mam jednak nadzieję, że doczekamy się kolejnych edycji tego festiwalu, choć nie jestem przekonany czy polska publiczność na nie zasługuje, skoro taki skład nie wzbudził większego zainteresowania.
Nick Mason's Saucerful of Secrets
David Cross Band feat. David Jackson
Believe
Soft Machine
Amarok
Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
bardzo żałuję, że nie mogłam być, bo poczucie że straciłam jedyną okazję w życiu na takie widowisko trzyma mnie jak w termosie i pewnie nigdy więcej nie będzie takiej szansy w tym naszym absurdalnym kraju... dzięki za relację foto, jak zawsze świetne foty... widać, że nie tylko muzycy ale i Ty czułeś się jak Bizon we wodzie ;)
OdpowiedzUsuńMożesz wytłumaczyć to, że na kilku zdjęciach Mason ma wąsy a na pozostałych nie? A może to jakieś złudzenie optyczne? To tak dla porządku.
OdpowiedzUsuńPo za tym szkoda, że takie gwiazdy światowej sławy grają dla tak małej publiczności, pewnie Sławomir zapełniłby halę... Smutne!
Jerzy Skarbimierz Osiedle.
wyszedł na scene z doklejonymi wąsami, które zdjął po drugim numerze ;) taki jego żarcik a propos dawnego wizerunku i 'przenoszenia sie w czasie' :D
UsuńBardzo lubię solowy album Gary'ego Kempa "Little Bruises" to tak przy okazji wspomnienia o nim. Ma też całkiem udana filmografię.
OdpowiedzUsuńZamiast drugiego przecinka w ostatnim zdaniu powinna być kropka i nic więcej. Jeżeli będę musiał tłumaczyć dlaczego, to będzie smutne.
Oj wszystko to prawda o czym pisze Bizon. Nie ogarniam jak można wypełniać Spodek lub Halę Stulecia jakimś cover bandem , a nie przyjść na Masona. Dla światełek? Nie rozumiem, no ale widać , że pseudofanów Floydów co to tylko Money i Wish You...jest więcej. To tak jakby gardzić Musical Box wsłuchując się tylko w Mamę , albo olewać The Gates Of Delirium słuchając tylko Owner... Smutne to i pokazuje jak bardzo powierzchownych fanów mamy. Zadaję sobie tylko pytanie co by było gdyby Mason był solo, za dwie stówy, nazwał zespół Former Pink Floyd, na bis zagrał Money i Comfortablu Numb, a w środku Us and Them ? Pełny Torwar ? Pamiętam jak po ostatnim Australian PF powiedziałem sobie , że pójdę na Nich pod warunkiem, że zagrają psychodelię z pierwszych płyt. Mason spełnił moje marzenie, polska publiczność ( mówię o tych których zabrakło ) okazała się godna współczucia ( chciałem napisać pogardy).Ile osób ja namawiałem? Ci wszyscy ludzie mieli 100 powodów żeby nie pojechać, a nie znaleźli jednego, żeby tam być. No tak , ale na Scorpions to czas i kasę znaleźli. Masakra.
OdpowiedzUsuńależ Pratt zdziadział
OdpowiedzUsuńPrzyczyna niskiej (kompromitującej) frekwencji jest złożona:
OdpowiedzUsuń1/ to nie był koncert Masona tylko jakiś NOWY FESTIWAL o NIC NIE MÓWIĄCEJ NAZWIE. Zatem doszukanie się legendy Pink Floyd w składzie festiwalu było bardzo trudne,
2/ Nick Mason jest najmniej znanym z muzyków Pink Floyd, gdyż nigdy nie nagrał pod swoim nazwiskiem jakiejś dobrej floydowej muzyki. Z tego powodu np. ŚP. Rick Wright nie występował też solo...
3/ koncerty Masona na świecie odbywały się w dużo mniejszych salach niż Torwar - nic dziwnego, że było je łatwiej zapełnić. Gdyby Mason występował w dużych halach na świecie - to duża ich część też świeciłaby pustkami...
4/ brak promocji tego koncertu na bilbordach w całej Polsce i dużych gazetach (Gilmour i Waters poprzedzali swoje koncerty dużą akcją promocyjną a Mason - nie)
5/ perkusiści prawie nigdy nie są gwiazdami samymi w sobie. Nikt nie przyszedłby na koncert Phila Collinsa jako dawnego perkusisty Genesis gdyby nie został vocalem Genesis i nie wydałby wspaniałych przebojów...
nie róbmy z ludzi większych debili, niż są... każda wzmianka o festiwalu była opatrzona informacją, że główną gwiazdą jest muzyk pink floyd. nie dało się słyszeć lub czytać o tym festiwalu i nie wiedzieć, kto będzie headlinerem. koncerty na świecie owszem odbywały się w mniejszych salach, ale prawie trzytysięczne roundhouse wyprzedało się w kilka dni w zeszłym roku, mimo że był to piąty koncert Masona w Londynie w ciągu 4 miesięcy, w tym roku w tym samym miejscu było to samo. co do promocji - koncert był promowany w trójce - podobno radiu, w którym powszechnie uwielbia się pink floyd. łatwo mówić o bilboardach, reklamach w tvnie czy wyborczej, ale takie akcje reklamowe pożerają olbrzymie pieniądze, które w tym przypadku nie miały szans się zwrócić, bo było wiadomo od początku, że to nie jest koncert na 8 czy 10 tysięcy ludzi.
OdpowiedzUsuńostatnio pewna osoba pisała do mnie własnie o promocji tego koncertu, że nie poszła, bo nie miała pojęcia, że coś takiego będzie - nie ogląda telewizji, nie słucha radia, internet ogranicza do minimum... to jak się miała o nim dowiedzieć? organizator miał gołebia pocztowego wysyłać do każdego, kto może być potencjalnie fanem pink floyd? ludzie się u nas przyzwyczaili, że wszystko będzie podane na tacy. muzyka dobra sama zapuka do ich drzwi, organizator osobiste zaproszenie wystosuje do zainteresowania się jego ofertą itd. no nie, trzeba włożyć w to minimum wysiłku i starać się obserwować strony z informacjami koncertowymi przynajmniej, a te o koncercie informowały wielokrotnie.
Cyt: nie róbmy z ludzi większych debili, niż są
UsuńW nowym akapicie następuje dowód,że jednak debilami są. Frekwencja kompromitująca nie Organizatora , a fanów.
No to teza o niezasługującej polskiej publiczności została dzielnie obroniona.
OdpowiedzUsuńPozostaje nam zatem chronić artystów zagranicznych przed kompromitującą frekwencją, czyli chronić obraz Polaka Melomana przed totalnym zbłaźnieniem przed zagranicznymi gośćmi, którzy z narażeniem autorytetu przyjeżdżają w dobrej wierze a wyjeżdżają zapoznani z echem pustych sal koncertowych . Potem idą do tamtejszych mediów i krytycznie się o naszych słuchaczach wypowiadają. Jest nadzieja, że dotrą do nich głosy ostrzeżenia z blogów muzycznych i następnym razem wybiorą raczej trasę po Grenlandii i Antarktydzie niż po kraju pustych sal koncertowych.
No, ale skoro w kraju pełnym absurdów tak wielu jest nierozumiejących – pro(g)fan: nie ogarniam, nie rozumiem; szki: to niepojęte…; a także zdegustowanych estetów - Demon Siedemdziesiątypiąty : ależ Pratt zdziadział
to chyba zaprząc trzeba Redutę Dobrego Imienia, by świat nie pomyślał, że Polacy to albo głąby nierozumiejące, albo słabo wyedukowani esteci, albo nie znają się na muzyce.
Zatem teza o niezasługiwaniu jest chyba jednym z łagodniejszych wyjść z tej kompromitującej sytuacji.
Przynajmniej będzie można podkreślić samokrytycyzm liderów opinii…
Nie byłem, wybaczcie, biję się w pierś - w tym dniu wyjeżdżałem z rodziną nad morze. Załamka. A mogłem "zaliczyć" ostatniego członka (ups) Pink Floyd, i to z repertuarem z najciekawszego okresu PF. Gdyby chociaż były tłumy to może Mason wziąłby pod uwagę ponowny przyjazd, a tak to.... Pocieszam się że Gilmour z Wright'em dał swego czasu w Gdańsku próbkę psychodelii, i to zarówno muzycznie jak i wizualnie. Pamiętam że byliśmy bardzo mile zaskoczeni, bo w ogóle nie spodziewaliśmy się takiego repertuaru. No szkoda, wielka szkoda że nie wyszło :(
OdpowiedzUsuńBardzo interesująca relacja. W Warszawie organizowanych jest mnóstwo koncertów, z udziałem największych gwiazd.
OdpowiedzUsuń