Czy na płycie Chimes at Midnight coś nas zaskoczy? Nie jestem przekonany. Gdyby ktoś spytał mnie rok temu – „Jak sądzisz, jak będzie brzmiała nowa płyta Madrugady?” (nikt takiego pytania nie zadał… zupełnie nie wiem czemu) – pewnie spodziewałbym się właśnie czegoś w stylu tego, co ostatecznie na niej usłyszeliśmy. W końcu ten zespół raczej nie był znany z drastycznych zmian stylistyki muzycznej i wywracania wszystkiego do góry nutami na kolejnych albumach, choć oczywiście pewne różnice między kolejnymi albumami były. Mają ogólnie swoją muzyczną niszę, w której znakomicie się czują, i to słychać także na Chimes at Midnight. I to od pierwszych sekund, bo singlowe Nobody Loves You Like I Do, które album otwiera, to jednocześnie zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji na krążku. Ujmujący, melancholijny klimat i ten niezwykle charakterystyczny głos Siverta Høyema, z jednej strony przywołujący na myśl wokal Nicka Cave’a, ale z drugiej strony jednak nieco inny, trochę mniej teatralny, cieplejszy, subtelniejszy, choć – jak słychać właśnie w tym numerze – momentami także intensywny.
Madrugada nie odchodzi daleko od korzeni. Często na tej płycie do głosu dochodzi typowy dla lat 90. melancholijny rock alternatywny. Takie Running from the Love of Your Life pewnie można by wziąć za nagranie z najlepszych lat R.E.M., gdyby nie oczywista różnica w brzmieniu głosów wokalistów tych zespołów (bo już sam sposób śpiewania wcale nie jest tak odległy). Chimes at Midnight to kopalnia motywów, które kapitalnie kołyszą i urzekają swoją melodyjnością i ciepłym brzmieniem. W Stabat Mater nieoczekiwanie w tle wybrzmiewają delikatnie echa muzyki z kina bałkańskiego (a może mi się tylko wydaje?), a Ecstasy, które wieńczy płytę, to zdecydowanie najspokojniejszy utwór w zestawie, tak jakby zespół chciał na koniec przytulić wszystkich, pocałować w czoło i położyć do łóżka. Całość płyty sprawia niezwykle pozytywne wrażenie, choć przyznaje, że nieco brakuje mi większego urozmaicenia muzycznego klimatu i jednak nieco odważniejszego odejścia od czasu do czasu od typowego dla tego zespołu grania, tak jak to było chociażby na nieco intensywniejszym, dynamiczniejszym albumie Grit.
Trzech muzyków oryginalnego składy Madrugady wróciło i nagrało z pomocą kilku gitarzystów nowy album tej formacji. Czy to dobra decyzja? No cóż, koncertowy powrót grupy został przyjęty wręcz entuzjastycznie, więc nagranie albumu było naturalnym kolejnym krokiem. Myślę, że panowie udowodnili samym sobie i słuchaczom, że wbrew ich wcześniejszym deklaracjom Madrugada bez Buråsa ma sens. Czy Chimes at Midnight stanowi jakiś przełom w ich dorobku? Pewnie tak – w każdym sensie poza czysto muzycznym. Bo jeśli chodzi o klimat i brzmienie, niespodzianki – jak już wspomniałem – raczej nie ma, ale i nikt się jej przecież chyba nie spodziewał. Ten album jest dokładnie taki, jaki miał być, i chyba nikt – lub niemal nikt – narzekać na to nie będzie.
Zespół Madrugada wystąpi 3 kwietnia w warszawskim klubie Niebo. Bilety są jeszcze dostępne.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Bardzo późno poznałem Madrugadę, ale za to z wielką przyjemnością dołączyłem do ulubionych grup. Ta płyta jest dobra, miło się słucha, wszelako daje się zauważyć brak zmarłego. Swoją gitarą budował oprócz tła także pierwsze plany, z nim zespól grał z nerwem, zębem, których na tej płycie brak. To była silna osobowość z talentem tak kompozytorskim jak i aranżacyjnym, odczuwam ten niedostatek na płycie.
OdpowiedzUsuńJako że jestem nieobiektywna i kocham Łysego miłością planktoniczną, nadstawiam oba ucha i wcale mnie ta płyta nie męczy, ani nie brakuje mi "zęba" o jakim wspominał mój przedmówca..... nie oczekiwałam żadnych fajerwerków i wcale mi ich brak nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, z każdym kolejnym utworem mam poczucie, że odkrywam Madru na nowo, chociaż dobrze znam jej brzmienie..... Sivert jak zawsze czaruje głosem, ma w nim to "coś" co sprawia, że mogę go słuchać nieustannie i mnie to nie nudzi..... niewielu wokalistów potrafi mnie tak zahipnotyzować..... bardzo żałuję, że ominie mnie najbliższy koncert Madru.....
OdpowiedzUsuńPełna zgoda, że to świetnie zaśpiewany i dobrze nagrany pop. Słucha się bardzo przyjemnie, ale jednak brakuje pazura, żeby zostało coś więcej. No ale nie bez powodu moim ulubionym albumem Madrugady jest Grit.
OdpowiedzUsuńMoże czas na ocalenie od zapomnienia płyty Histamin zespołu My Midnight Creeps? Bardzo przyjemna płyta pokazująca co Robert miał do zaoferowania.
Nie znałem, co oczywistym błędem moim jest, dzięki za wskazanie - bardzo mi się podoba.
Usuń