Pisałem już kiedyś przy okazji
innej płyty, że nie należę do największych na świecie fanów heavy metalu. Są
zespoły, które w jakimś stopniu do mnie trafiają, ośmielę się nazwać siebie
fanem Iron Maiden, ale nawet do nich nigdy nie podchodziłem bezkrytycznie. A
już opowieści o rycerzach, krzyżowaniu mieczy i wyrywaniu dziewek z paskudnych
łapsk ziejących ogniem smoków to zupełnie nie moja bajka. Płyta o tytule Triumph and Power powinna według
wszelkiego prawdopodobieństwa odrzucić mnie już samym tytułem, ale postanowiłem
zaryzykować z kilku powodów. Po pierwsze – panowie są ze Szwecji, a za to każdy
zespół dostaje ode mnie dodatkowy kredyt zaufania niczym punkty za wiejskie
pochodzenie przy ubieganiu się o miejsce na studiach kilkadziesiąt lat temu. Po
drugie – wokalista i gitarzysta grupy Grand Magus – JB Christoffersson –
śpiewał niegdyś w Spiritual Beggars, a ten zespół bardzo cenię. Po trzecie w
końcu – poprzednie wyczyny zespołu, które obiły mi się o uszy, nie zniechęciły
mnie do zapoznania się z tegorocznym wydawnictwem Szwedów.
Nie tylko
tytuł płyty przywołuje nie do końca pozytywny uśmieszek na moim średnio zacnym
obliczu. Steel Versus Steel, The Hammer Will Bite czy Fight to tytuły niektórych kompozycji na
albumie i już trudno traktować to wszystko tak całkiem poważnie, zwłaszcza że
otwierające płytę On Hooves of Gold
to typowy manowarowy, podniosły hymn. W dodatku już na początku kompozycji
słyszymy słowa „master of the wind”, które kojarzą się dość jednoznacznie z
umięśnionymi bogami rycerskiego metalu. Ale do tego trzeba się po prostu
przyzwyczaić, bo prawda jest taka, że Triumph
and Power to właśnie takie rycerskie klimaty. Utwór tytułowy mógłby
spokojnie znaleźć się na którejś z płyt grupy Sabaton i już oczami wyobraźni
widzę tysiące fanów tego zespołu wykrzykujących nośny refren tej kompozycji.
Nawet ja daję się w to trochę wciągnąć, mimo że Sabaton obchodzi mnie tyle, co
zagraniczne wojaże posła Hofmana. Bardzo przyjemnie panowie kopią w numerze Dominator. Jest szybko, dynamicznie i
ciężko, klasycznie heavymetalowo. Ten kawałek mógłby się pewnie spodobać fanom
Judas Priest, bo to te rejony gatunku. Raj dla fanów podwójnej stopy, dobrych
solówek i szybko wpadających w ucho refrenów. Miłym przerywnikiem od metalowej
łupanki jest dwuminutowa miniaturka – Arv
– która zabiera nas w klimat plemiennych rytmów. Rytuały przed bitwą? Całkiem
możliwe, bo już za chwilę wracamy do mocnego, soczystego grania. Muszę
przyznać, że panowie naprawdę dobrze radzą sobie ze swoimi instrumentami.
Sekcja rytmiczna – Fox Skinner (bas) / Ludwig Witt (perkusja) – łupie aż miło.
Bębny nie giną w miksie, wręcz przeciwnie – dają solidnie „po ryju”, a przy tym
trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do wielu metalowych bębniarzy, Witt nie
brzmi jak bezduszna maszyna. Z kolei Christoffersson osiąga bardzo przyjemne
brzmienie gitary. Gra mocno i gęsto, z pewnymi naleciałościami stonerowymi, ale
mam też wrażenie, że bliżej mu do hard rocka niż heavy czy power metalu. Nie
sili się na efekciarstwo, nie zasypuje słuchaczy ultraszybkimi riffami. Gra
dość proste zagrywki, ale podparte melodią i „mięchem”. Jak nietrudno odgadnąć,
zamykający płytę najdłuższy numer jest też najbardziej złożoną opowieścią. The Hammer Will Bite poprzedza drugi na
krążku instrumentalny wstęp przygotowujący nas do bitwy – Ymer. A samo The Hammer Will
Bite rozpoczyna spokojne wejście, choć ciężkie uderzenie, które następuje
po kilkudziesięciu sekundach, nie jest chyba zaskoczeniem dla nikogo. Jest
podniosły refren, jest instrumentalny przerywnik, w którym całość zwalnia, jest
też zakończenie powielające spokojny motyw z początku kompozycji. Żadnych
zaskoczeń, ale nieźle brzmi.
Triumph and Power to nie krążek, po którym należałoby spodziewać
się muzycznego przełomu czy ekscytacji z powodu odkrywania ukrytych wątków i brzmieniowych
niuansów. To dość nieskomplikowany, sztampowy heavy metal, chwilami podpadający
lekko pod power metal, ale z pewną (bardzo przyjemną) domieszką grania o
stonerowym rodowodzie. Jest ciężko, potężnie i bardzo rytmicznie. Niby trochę
jak z grupą Manowar, tylko tu na szczęście nie mamy facetów we włochatych
butach i z naoliwionymi gołymi klatami, jest też jednak mimo wszystko trochę
mniej zabawnego napuszenia. A do tego Christoffersson zazwyczaj nie atakuje
uszu wysokimi, groteskowymi zaśpiewami. Być może właśnie wokal na Triumph and Power sprawia, że jestem w
stanie słuchać tego krążka z pewną przyjemnością, mimo tego, że tematyka i
nadmierny patos tego typu muzyki wciąż nie pozwalają mi traktować tego
wszystkiego zbyt poważnie. Pędzimy do walki na koniach podkutych złotymi
podkowami, mamy miecze i nie zawahamy się ich użyć, przeciwnikom spuścimy
solidny wpi... lanie solidne im spuścimy, bo nasza stal jest lepsza od ich
stali, a nasze konie szybsze od ich koni. Bójcie się! No dobrze, pośmiałem się, jednak fanom heavy metalu z czystym
sumieniem polecam. Nie znajdziecie tu nic nowego, ale przecież nie tego
szukacie – w innym przypadku nie słuchalibyście nałogowo tego gatunku muzyki.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz