Nie da się ukryć, że zespół Tune
miał nieco ułatwiony start. Może nie do końca ten faktyczny, ale na pewno ten
płytowy. Wydana trzy lata temu płyta Lucid
Moments mimo bardzo dobrej zawartości pewnie pozostałaby wydawnictwem
bardzo niszowym, gdyby nie to, że o zespole zrobiło się głośno za sprawą
dołączenia do grupy Jakuba Krupskiego – finalisty talent show „Must Be the
Music” – oraz występu całego Tune w finale jednej z kolejnych edycji tego
samego programu. Ale udział w takim widowisku może być dla zespołu rockowego
także pułapką. Część fanów rzuci tekst o „zdradzie” i „sprzedaniu się”, popularność
szybko skończy się po zakończeniu programu, za kilka miesięcy telewizja
wepchnie do domów setek tysięcy, a może i milionów widzów kolejne przyszłe
gwiazdy, a o poprzednich często mało kto pamięta. Można jednak zrobić coś, co
sprawi, że ta początkowa fala popularności przerodzi się w długofalowe
zainteresowanie zespołem – być może już nie milionów czy setek tysięcy, ale
przynajmniej kilkunastu, może kilkudziesięciu tysięcy słuchaczy. Można po
prostu nagrać kolejne znakomite albumy. Zespół z Łodzi właśnie to zrobił. Po powalającym krążku Natalii Sikory, o którym pisałem kilka miesięcy temu, album Identity to kolejna niezwykle udana
płyta wykonawcy, którego znamy z ekranów telewizorów. Nawet jeśli 90% gwiazdek
z fabryk talentów wydaje chłam, płyty Sikory i Tune udowadniają, że czas
antenowy nie został zmarnowany. Oczywiście oni wydaliby te świetne krążki i bez
udziału w telewizyjnym cyrku, tylko czy aby na pewno usłyszelibyśmy tę muzykę
gdzie indziej niż tylko w niszowych audycjach małych stacji słuchanych przez
kilka osób?
Płytę Identity otwiera długie, bo aż czteroipółminutowe intro, które
klimatem przypomina nieco horrorowy soundtrack w stylu dzieł Mike’a Oldfielda. Live to Work to Live, które następuje
chwilę później, brzmi niczym efekt współpracy Trenta Reznora i Davida Bowie.
Uwagę zwraca zwłaszcza „mechaniczny” klimat oraz znakomite solo gitarowe pod
koniec kompozycji, a także klawisze, które sprawiają, że całość ma nieco
tajemnicze brzmienie. Ale już kolejny numer na płycie – Disposable – odchodzi od tego nieco industrialnego brzmienia na
rzecz świetnej partii gitary prowadzącej i intrygujących, częściowo
skandowanych w stylu Zacka de la Rochy wokali. To zresztą jedna z największych
zalet tego krążka – w każdym utworze muzycy ubierają inną skórę, ale wszystkie
leżą na nich bardzo naturalnie. Change
mogłoby być wielkim hitem w stylu r’n’b, gdyby podkład gitary akustycznej i
prawdziwą perkusję zastąpić beatem „z klawisza”, bo numer buja niesamowicie,
ale też hipnotyzuje, wkręca słuchacza swoim nieco posępnym klimatem. Trendy Girl zaskakuje z kolei pewnym
przybrudzeniem brzmienia, które znakomicie komponuje się z ogromną
melodyjnością i wyraźnie zaznaczonym rytmem. Nie da się ukryć, ze takie klimaty
muzyczne wracają ostatnio do łask i muzycy Tune znakomicie się w tym odnajdują.
Jak nietrudno domyślić się po
okładce, tytułach utworów i całej płyty oraz tekstach, zespół porusza na Identity tematykę korporacyjnego wyścigu
szczurów, bezmyślnego poddawania się sugestiom z zewnątrz, wtłoczenia mas w
jedną formę i nieumiejętności radzenia sobie z coraz większymi wymaganiami
intensywnego trybu życia. To temat dość często poruszany w muzyce rockowej
ostatnich lat – znak czasów? Nic dziwnego zatem, że i warstwa muzyczna krążka
jest zapewne celowo nieco przytłaczająca. Panowie budują gęstą i duszną
atmosferę. Sprawdza się to znakomicie, zwłaszcza że płyta trwa trzy kwadranse i
ten klaustrofobiczny klimat nie ma szans wyczerpać słuchaczy. Gdy w Deafening
robi się bardziej intensywnie – w dużej mierze za sprawą wiodącej partii
fortepianu Janusza Kowalskiego – na początku następującego po tej kompozycji
numeru Crackpot grupa daje nieco
odetchnąć odrobinę mniej gęstym aranżem i bardziej tradycyjną rockową
stylistyką. Jednak już za moment w Suggestions
znowu jest ciężko, intensywnie i bardzo gęsto. Ten numer to także popis
wokalisty grupy. Krupski sprawnie przechodzi od niskich, spokojnych wokali do
niemal histerycznego krzyku, pokazując, że nie ma problemu z przekazywaniem za
pomocą swojego głosu całej palety emocji. To bardzo cenna umiejętność, która
niewątpliwie daje zespołowi większe pole działania. Warto też zwrócić uwagę na Sheeple – muzykom udało się idealnie
oddać w warstwie muzycznej tematykę kompozycji. Nawet gdybym chciał ignorować
tekst, mam przed oczami tłum ludzi maszerujących niczym zombie albo bezmyślne
(nie to, żeby zombie były „myślne”) marionetki, w pogoni za codziennymi
obowiązkami, nakazami i zakazami. Pamiętacie teledysk do Another Brick in the Wall i dzieci wskakujące do wielkiej maszynki
do mielenia mięsa? Podstawcie sobie do tego filmiku Sheeple i całość będzie do siebie pasowała tak samo dobrze.
To, że Identity to znakomita płyta, nie powinno być zaskoczeniem. Już
debiut Tune był bardzo udany i teoretycznie można było oczekiwać, że muzycy
pójdą za ciosem i drugi krążek będzie trzymał odpowiedni poziom. A jedna często
zdarza się, że po doskonałym, głośnym debiucie, zespoły nie są w stanie
udźwignąć popularności bądź wykrzesać z siebie ponownie tak dużych pokładów
kreatywności i kolejne płyty albo są zwyczajnie słabe, albo w najlepszym razie
są kopiami albumów debiutanckich. W tym przypadku z czystym sumieniem i pełnym
przekonaniem donoszę, że Tune nagrali świetny krążek, chyba jeszcze lepszy od Lucid Moments. To tylko kwestia czasu
jak staną się jednym z najpopularniejszych polskich zespołów rockowych poza
granicami naszego kraju. Bo u nas oczywiście kariery wielkiej w największych
mediach z taką muzyką nie zrobią. Może to i dobrze. Jak mawiał klasyk – nie
mieszajmy szamba z perfumerią.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz