Nie jest łatwo opisywać takie
płyty jak Superluminal. Z wielu
powodów. Przede wszystkim niełatwa jest sama muzyka. 45 minut dźwięków
podzielonych na zaledwie pięć utworów – zwolennicy zwartych konstrukcji muzycznych
już pewnie zgrzytają zębami. Do tego na płycie nie ma wokali, co jeszcze
bardziej utrudnia wgryzienie się w te numery, jeśli ktoś woli bardziej
tradycyjne formy. No i przede wszystkim jest to muzyka, która znakomicie
sprawdza się na koncertach i w zasadzie właśnie występy na żywo są tym
momentem, gdy zespół Ampacity może w pełni wykorzystać swoje walory i rozwinąć
te i tak długie kompozycje w duchu prawdziwej spacerockowej psychodelii. A na
płycie? Na płycie zawsze istnieje ryzyko, że grupie nie uda się oddać w studio
tej scenicznej energii. Na szczęście czasami coś, co teoretycznie nie powinno
się udać, sprawdza się bardzo dobrze. Płyta Superluminal
jest właśnie takim przypadkiem.
Pięć numerów, a każdy z nich prezentuje inny odcień z bogatej palety barw Ampacity. Otwierający płytę utwór 42 to dynamiczne, lecz bardzo melodyjne otwarcie, znakomicie łączące ciężar z polotem. Jest zaskakująco hardrockowo, choć z elementami progresji i kosmosu. Takie Rainbow zmieszane z Camelem, Toolem, Liquid Tension Experiment i ze szczyptą Ozric Tentacles. Brzmi jak szaleństwo, ale to działa! Zupełnie w inny klimat muzycy uderzają na początku Propellerbrain. Jest delikatnie, eterycznie, choć szybko do głosu dochodzi jazgotliwa gitara, która wiedzie numer przez kolejne kilka minut. Robi się dużo dynamiczniej niż na początku, choć prawdziwa przyjemność dźwiękowa zalewa nas dopiero, gdy gitara i organy zaczynają ze sobą współpracować. W drugiej części Ampacity rozpoczyna szaloną improwizację w duchu Deep Purple czy King Crimson z lat 70. i wychodzi to wyśmienicie. Końcówka to już czysty ogień i solidny łomot. Odejściem od tego klasycznie hardrockowego klimatu jest trzeci i najkrótszy (choć i tak trwający ponad sześć minut) utwór na płycie – Molten Boron. Rozpoczyna się spokojnie, wręcz leniwie, i tak już właściwie zostaje do końca kompozycji. Chwilami może i robi się nieco intensywniej, ale ten dość jednostajny, powtarzalny podkład wiedzie ten utwór przez całe sześć minut w tę spokojną, kosmiczną podróż.
Molten Boron to bardzo przyjemny przerywnik od mocniejszych
dźwięków, bo już Planeta Eden od
pierwszych sekund zwiastuje powrót do intensywniejszych klimatów, choć tym
razem w trochę wolniejszym tempie, co w sumie dodaje całości dodatkowego
ciężaru. Tu już nie mamy wpadających w ucho melodii, efektownych zagrywek
gitarowych i porywających klawiszowych pasaży – w zamian dostajemy ciężkie
riffy, gęste tło klawiszowe i rytmiczne połamańce rodem z twórczości King
Crimson, i to tego bardziej metalowego Crimson. Zło wylewa się z każdą nutą, a całość
wpada w mocno apokaliptyczny klimat. A wszystko to w ciągu pierwszych czterech
minut. Po nich tempo nagle przyspiesza, a zespół przez kilka minut oddaje się
szalonej improwizacji, wygaszanej stopniowo w ostatnich fragmentach utworu.
Kompozycja tytułowa, która zamyka album, to powrót do bardziej melodyjnych motywów,
a właściwie jednego, powtarzanego i lekko modyfikowanego motywu, który króluje
przez pierwszą połowę numeru, aż do chwilowego wyciszenia. I kiedy już wydaje
się, że to wyciszenie doprowadzi nas bez pośpiechu do końca płyty, na sam
koniec znowu robi się głośniej i intensywniej, choć ponownie w oparciu o jeden
powtarzany motyw. Tu nie ma wielkiego urozmaicenia, to jeden z tych numerów,
które mają zahipnotyzować, wkręcić słuchacza swoją pozorną jednostajnością. Na
koniec płyty nadaje się całkiem nieźle.
Ampacity to kolejna polska grupa,
która wydała w tym roku bardzo ciekawy album. To nie jest muzyka, z którą można
się przebić do mainstreamu, ale to jest chyba dość oczywiste dla samych
członków zespołu. Ma się to jednak nijak do wartości muzycznej tego materiału,
bo ta jest spora. Może nie jest to album przełomowy, oferujący coś zupełnie
nowego w muzyce, ale sprawnie łączy różne muzyczne klimaty, nie zawsze
automatycznie ze sobą kojarzone. Muzycy Ampacity są wszechstronni w swoich
dźwiękowych podróżach i choćby przez to krążka Superluminal słucha się ze sporym zaciekawieniem. Być może przy
dawce 70-minutowej materiał byłby zbyt ciężkostrawny, ale trzy kwadranse mijają
przy nim błyskawicznie i bezboleśnie. Nie mam jednak wątpliwości, że prawdziwą
siłę tych kompozycji poznają przede wszystkim bywalcy koncertów Ampacity.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz