Jak to często bywa z zespołami
spoza mainstreamu, Moon Curse z amerykańskiego Milwaukee odkrywam dopiero przy
okazji drugiej płyty grupy, wydanej trzy lata po debiucie. Od pierwszego
zetknięcia kapela prezentuje się intrygująco, gdyż w skład tria wchodzi
niewiasta, Rochelle Nason, która gra na basie i jest jedną z dwojga wokalistów
w grupie. Jest to rozwiązanie dość nietypowe w przypadku zespołów poruszających
się w klimatach doomowych. Z taką muzyką utożsamiamy raczej brodatych facetów
wyglądających jak potencjalni seryjni mordercy, co zresztą sprawdza się w
przypadku pozostałych dwóch muzyków Moon Curse. W sensie, że mają brody, nie że
są mordercami… Na swoim drugim albumie zatytułowanym Spirit Remains trio prezentuje 5 kompozycji o łącznej długości 42
minut, co już daje jakieś pojęcie o charakterze prezentowanej muzyki. Daje je
także bardzo klimatyczna okładka.
Otwierający płytę numer Beneath the Waves rozpoczyna się zaskakująco spokojnie, choć to zwykła ściema. Nieco tajemniczy nastrój szybko przerywa ściana gęstego, przesterowanego brzmienia gitary Matta Leece’a (także śpiewającego) i bulgoczącego basu Rochelle. I tym walcem jedziemy przez cały kawałek, choć nie można odmówić grupie, że mimo sporego ciężaru i muzycznej smoły, jest w tym wszystkim sporo melodii. I przede wszystkim ten powtarzany motyw ozdabiany coraz to różnymi dźwiękami dodatkowymi naprawdę wkręca. Czyli na początek cel osiągnięty. Beneath the Waves płynnie przechodzi w Electric Veins, które zaskakuje intrygującym początkiem, łączącym bliżej niesprecyzowane mechaniczne dźwięki z lekko orientalnym klimatem. Spora w tym zasługa obsługującego syntezatory perkusisty grupy Keitha Stendlera. I tu jednak nie ma co liczyć na dłuższe chwile w spokojnych klimatach, bo po jakimś czasie pojawia się solidne łupnięcie, choć tempo pozostaje bardzo leniwe, a między tymi mocniejszymi uderzeniami wciąż dominują melodyjne zagrywki gitarowe. I choć ten nieco monotonny rytm i złowieszczy klimat, podkreślany jeszcze silnie przetworzonymi wokalami, dominują przez całą kompozycję, są od czasu do czasu przerywane lżejszymi wstawkami, które pozwalają złapać oddech.
Stronę B wydania winylowego (Tak,
tak! Teraz płyty młodych zespołów rockowych i metalowych wychodzą od razu także
na winylach, i to w dodatku wielokolorowych, przezroczystych lub ze specjalnymi
żłobieniami) otwiera dwuczęściowa kompozycja (a właściwie dwa numery połączone
w jeden) Lord of Memories / Spirit
Remains. I znowu wracamy do jednego motywu wiodącego ten kawałek z małymi
przerwami przez niemal całą jego długość, czyli ponad 11 minut. To oczywiście
dość typowe posunięcie w tego typu muzyce, ale przyznaję, że w przypadku tego
numeru zaczyna mnie to nieco męczyć. O ile poprzednie kompozycje zapewniały
pewną brzmieniową wszechstronność choćby dzięki spokojniejszym początkom i
brzmieniowym kontrastom, tutaj to wszystko ciągnie się dla mnie zbyt długo i
zbyt jednostajnie, a najciekawiej robi się, gdy grupa odchodzi od tego głównego
motywu. Większą zmianę przynosi dopiero spokojna, akustyczna końcówka, choć
według mnie następuje ona dobrych kilka minut za późno. Na szczęście ostatnie
dwie kompozycje – znacznie krótsze, bo „zaledwie” pięcio- i ośmiominutowe – sprawiają,
że wrażenie po odsłuchu Spirit Remains
jest pozytywne. Vicious Sky wprowadza
nieco więcej dynamiki na tę płytę. Daleko temu numerowi do czegoś, co można by
określić mianem szybkiego kawałka, ale solidne, średnie tempo, to już i tak
spora odmiana po ciężkim czołgu z poprzedniej kompozycji. Jednak najlepsze
wrażenie ze wszystkich utworów na płycie zrobił na mnie ostatni kawałek – Witches’ Handbook. Wiatr i bliżej
niesprecyzowane wycie w tle, spokojny, cholernie klimatyczny początek i nieco
niedbały, przetworzony wokal – to wszystko tworzy mroczną atmosferę,
nawiązującą do spokojniejszych numerów wczesnego Black Sabbath. I choć są tu
mocniejsze wstawki, to całość opiera się właśnie na tym klimacie tajemniczości
i grozy, nie na łupnięciu. Moon Curse w takiej odsłonie przemawia do mnie dużo
bardziej, niż w typowych doomowych „zapętlonych” numerach miażdżących z siłą
walca. I gdy już wydaje się, że w tym klimacie zespół dotrze do samego końca
płyty, na ostatnie dwie minuty trio wchodzi w klimaty, do których do tej pory
nawet na chwilę się nie zbliżało. To niemal heavymetalowa galopada, choć jakimś
cudem nie trąci wiochą i muzyczną cepelią z lat 80. Co więcej, stwarza na sam
koniec albumu iluzję, że ten krążek jest dużo bardziej wszechstronny muzycznie,
niż jest w rzeczywistości…
…co nie znaczy jednak, że jest
nudny. No dobrze, jest kilka dłużyzn, najdłuższy numer na płycie zdecydowanie mógłby
być przycięty, ale to w zasadzie jedyny kawałek, w którym jest się do czego
przyczepić. W pozostałych kompozycjach zespół stara się nieco urozmaicić nam tę
muzyczną podróż i wychodzi to całkiem interesująco. Więcej klimatów jak z
początku Beneath the Waves czy Witches’ Handbook, mniej zapętlonej
jazdy na jednym motywie jak w Lord of
Memories, i będą z nich ludzie.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz