środa, 25 listopada 2015

Moon Curse - Spirit Remains [2015]

Jak to często bywa z zespołami spoza mainstreamu, Moon Curse z amerykańskiego Milwaukee odkrywam dopiero przy okazji drugiej płyty grupy, wydanej trzy lata po debiucie. Od pierwszego zetknięcia kapela prezentuje się intrygująco, gdyż w skład tria wchodzi niewiasta, Rochelle Nason, która gra na basie i jest jedną z dwojga wokalistów w grupie. Jest to rozwiązanie dość nietypowe w przypadku zespołów poruszających się w klimatach doomowych. Z taką muzyką utożsamiamy raczej brodatych facetów wyglądających jak potencjalni seryjni mordercy, co zresztą sprawdza się w przypadku pozostałych dwóch muzyków Moon Curse. W sensie, że mają brody, nie że są mordercami… Na swoim drugim albumie zatytułowanym Spirit Remains trio prezentuje 5 kompozycji o łącznej długości 42 minut, co już daje jakieś pojęcie o charakterze prezentowanej muzyki. Daje je także bardzo klimatyczna okładka.

Otwierający płytę numer Beneath the Waves rozpoczyna się zaskakująco spokojnie, choć to zwykła ściema. Nieco tajemniczy nastrój szybko przerywa ściana gęstego, przesterowanego brzmienia gitary Matta Leece’a (także śpiewającego) i bulgoczącego basu Rochelle. I tym walcem jedziemy przez cały kawałek, choć nie można odmówić grupie, że mimo sporego ciężaru i muzycznej smoły, jest w tym wszystkim sporo melodii. I przede wszystkim ten powtarzany motyw ozdabiany coraz to różnymi dźwiękami dodatkowymi naprawdę wkręca. Czyli na początek cel osiągnięty. Beneath the Waves płynnie przechodzi w Electric Veins, które zaskakuje intrygującym początkiem, łączącym bliżej niesprecyzowane mechaniczne dźwięki z lekko orientalnym klimatem. Spora w tym zasługa obsługującego syntezatory perkusisty grupy Keitha Stendlera. I tu jednak nie ma co liczyć na dłuższe chwile w spokojnych klimatach, bo po jakimś czasie pojawia się solidne łupnięcie, choć tempo pozostaje bardzo leniwe, a między tymi mocniejszymi uderzeniami wciąż dominują melodyjne zagrywki gitarowe. I choć ten nieco monotonny rytm i złowieszczy klimat, podkreślany jeszcze silnie przetworzonymi wokalami, dominują przez całą kompozycję, są od czasu do czasu przerywane lżejszymi wstawkami, które pozwalają złapać oddech.

Stronę B wydania winylowego (Tak, tak! Teraz płyty młodych zespołów rockowych i metalowych wychodzą od razu także na winylach, i to w dodatku wielokolorowych, przezroczystych lub ze specjalnymi żłobieniami) otwiera dwuczęściowa kompozycja (a właściwie dwa numery połączone w jeden) Lord of Memories / Spirit Remains. I znowu wracamy do jednego motywu wiodącego ten kawałek z małymi przerwami przez niemal całą jego długość, czyli ponad 11 minut. To oczywiście dość typowe posunięcie w tego typu muzyce, ale przyznaję, że w przypadku tego numeru zaczyna mnie to nieco męczyć. O ile poprzednie kompozycje zapewniały pewną brzmieniową wszechstronność choćby dzięki spokojniejszym początkom i brzmieniowym kontrastom, tutaj to wszystko ciągnie się dla mnie zbyt długo i zbyt jednostajnie, a najciekawiej robi się, gdy grupa odchodzi od tego głównego motywu. Większą zmianę przynosi dopiero spokojna, akustyczna końcówka, choć według mnie następuje ona dobrych kilka minut za późno. Na szczęście ostatnie dwie kompozycje – znacznie krótsze, bo „zaledwie” pięcio- i ośmiominutowe – sprawiają, że wrażenie po odsłuchu Spirit Remains jest pozytywne. Vicious Sky wprowadza nieco więcej dynamiki na tę płytę. Daleko temu numerowi do czegoś, co można by określić mianem szybkiego kawałka, ale solidne, średnie tempo, to już i tak spora odmiana po ciężkim czołgu z poprzedniej kompozycji. Jednak najlepsze wrażenie ze wszystkich utworów na płycie zrobił na mnie ostatni kawałek – Witches’ Handbook. Wiatr i bliżej niesprecyzowane wycie w tle, spokojny, cholernie klimatyczny początek i nieco niedbały, przetworzony wokal – to wszystko tworzy mroczną atmosferę, nawiązującą do spokojniejszych numerów wczesnego Black Sabbath. I choć są tu mocniejsze wstawki, to całość opiera się właśnie na tym klimacie tajemniczości i grozy, nie na łupnięciu. Moon Curse w takiej odsłonie przemawia do mnie dużo bardziej, niż w typowych doomowych „zapętlonych” numerach miażdżących z siłą walca. I gdy już wydaje się, że w tym klimacie zespół dotrze do samego końca płyty, na ostatnie dwie minuty trio wchodzi w klimaty, do których do tej pory nawet na chwilę się nie zbliżało. To niemal heavymetalowa galopada, choć jakimś cudem nie trąci wiochą i muzyczną cepelią z lat 80. Co więcej, stwarza na sam koniec albumu iluzję, że ten krążek jest dużo bardziej wszechstronny muzycznie, niż jest w rzeczywistości…

…co nie znaczy jednak, że jest nudny. No dobrze, jest kilka dłużyzn, najdłuższy numer na płycie zdecydowanie mógłby być przycięty, ale to w zasadzie jedyny kawałek, w którym jest się do czego przyczepić. W pozostałych kompozycjach zespół stara się nieco urozmaicić nam tę muzyczną podróż i wychodzi to całkiem interesująco. Więcej klimatów jak z początku Beneath the Waves czy Witches’ Handbook, mniej zapętlonej jazdy na jednym motywie jak w Lord of Memories, i będą z nich ludzie.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz