To miłe, że czasem (a nawet dość
często) ktoś odwala za mnie najtrudniejszą robotę i wynajduje gdzieś zespoły, o
których w żadnych dużych mediach muzycznych nigdy byśmy nie usłyszeli, a
przynajmniej dopóki nie zdobędą wielkiej sławy – wtedy pisanie i mówienie o
nich będzie modne i wręcz obowiązkowe. O portugalskiej grupie The Black Wizards
usłyszałem po raz pierwszy w stacji rockserwis.fm (i, co logiczne, nie było to
w mojej audycji…) i bardzo szybko okazało się, że choćby człowiek cały rok
przekopywał Internet w poszukiwaniu świetnych, mało znanych zespołów, to i tak
umknie mu sporo świetnego grania. Koedukacyjny kwartet (pani
wokalistka/gitarzystka i druga pani – perkusistka, a oprócz nich panowie na
gitarze i basie) wydał pod koniec listopada swoją pierwszą płytę zatytułowaną Lake of Fire i już po okładce można się
było domyślać, że będzie klimatycznie i bardzo ciekawie.
Na szczęście w przypadku tej
grupy pomysły nie skończyły się na okładce. Powiedziałbym nawet, że tych
muzycznych było nieco za dużo, bo czas trwania płyty przekracza nieznacznie
godzinę, co przy tej jednak momentami trudnej w odbiorze muzyce może być pewnym
wyzwaniem dla słuchacza. No to jaka to jest w zasadzie muzyka? The Black
Wizards grają przyjemną mieszankę stonera i psychodelii. Jeśli miałbym porównać
ich do jakiejś innej współczesnej kapeli, to do głowy przychodzi na pewno
zespół Blues Pills choćby ze względu na podobne wokale pań Elin i Joany. Ale
trzeba od razu zaznaczyć, że muzyka Portugalczyków jest jednak cięższa i trochę
mniej przystępna. Punkty wspólne zdarzają się najczęściej w kompozycjach, w
których obie te grupy pozwalają sobie na odjazdy i oderwanie się od
tradycyjnych „piosenkowych” form muzycznych. A takich utworów na debiucie The
Black Wizards kilka jest i według mnie wypadają najciekawiej. Pierwszym
przykładem jest Waiting for a Train,
które powinno się spodobać fanom Budgie, Led Zeppelin czy nieco mniej
doomowych, ale bardziej dynamicznych numerów Black Sabbath. Równie przyjemnie
odpływają w Gypsy Woman, które przez
długi okres brzmi jak zagubiony numer Blues Pills, by pod koniec zmienić się w
jazzującą perkusyjną improwizację, czy w Wicked
Brain, które zaczyna się doomowo, rozwija się w kierunku dość dynamicznego,
ciężkiego hendrixowskiego rocka, zaś kończy się psychodelicznym „zjazdem” i
dość niespodziewanym (i nie wiem czy do końca potrzebnym) powrotem do
pierwotnego motywu w ostatnich kilkudziesięciu sekundach.
Nie oznacza to wcale, że utwory
cięższe i bardziej „hałaśliwe” są tylko tłem dla tej psychodelicznej twarzy The
Black Wizards. W Blindfold łoją aż
miło w stylu Black Sabbath z czasów powiedzmy płyty Sabbath Bloody Sabbath. To zresztą chyba ten okres twórczości ojców
chrzestnych muzyki doom/stoner, który Portugalczycy lubią najbardziej, bo mniej
tu smolistych riffów i doomowego walca rozjeżdżającego wszystko ciężarem
granych dźwięków, a więcej klasycznego ciężkiego grania z polotem i częstymi
zmianami motywów przewodnich. Intryguje numer tytułowy, który może chwilami
zbliża się zbyt niebezpiecznie do granicy, za którą muzyczne szaleństwo
przeradza się w chaos, ale przez większość tych niespełna ośmiu minut udanie
łączy ciężar i polot z nieco tajemniczym klimatem.
Przyznaję, że czuję lekkie
zmęczenie długością tego krążka. Naprawdę nie byłem uprzedzony, ale widocznie w
ostatnich latach mój organizm przestawił się już tak, że po trzech kwadransach
zaczynam spoglądać automatycznie na playlistę, by sprawdzić, ile jeszcze do
końca. Po utworze tytułowym, który jest szósty na płycie, albumowi stuknęło 45
minut i to byłby dobry moment na zakończenie tej muzycznej przygody. Nie
oznacza to, że pozostałe dwie kompozycje są gorsze niż te wcześniejsze. Ale
kolejne 17 minut muzyki w tym stylu już nie wchodzi mi tak dobrze, jak te
poprzednie numery. I to jest mój główny zarzut w stosunku do Lake of Fire. Ale skoro główną wadą
płyty jest jej długość, to chyba mimo wszystko nie ma co narzekać, bo choć
Portugalczycy trochę „przedobrzyli” z ilością materiału, to już do ich pomysłów
i jakości wykonania nie da się przyczepić. Lake of Fire to kolejny bardzo udany
debiut na europejskiej scenie hard n’ heavy w ostatnich miesiącach. Mam
przeczucie, że jeszcze o nich usłyszymy.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz