Miała być płyta i trasa
pożegnalna, wyszło, że będzie (a raczej już jest) tylko trasa, bo płyty to
chyba jednak się nie doczekamy, za to jest… EP-ka, właściwie to podwójna, bo
niemal godzinna – w połowie studyjna, w połowie koncertowa, zatytułowana
wymownie The End. Czy to faktycznie
ostatnie wydawnictwo (częściowo) studyjne Black Sabbath? Wydaje się, że to
całkiem prawdopodobne. Co prawda zakończenie działalności grupy trzeba raczej
rozpatrywać w kontekście tras koncertowych, bo sami muzycy raczej nie
twierdzili kategorycznie, że już nigdy więcej nic wspólnie nie nagrają (choć i
w tym aspekcie co wywiad to innych rzeczy się dowiadujemy), ale takie „czyszczenie
magazynów” może sugerować, że faktycznie porzucili myśl o pełnowymiarowym
następcy Trzynastki. Dostajemy zatem
8 kompozycji – cztery odrzuty z ostatniej płyty oraz tyle samo nagrań
koncertowych z ostatniej trasy, przy czym są to głównie (choć niestety nie
tylko) zagrane „na żywo” utwory także z najświeższej płyty Black Sabbath.
Jak już wspominałem część
studyjna tej podwójnej EP-ki to pozostałości po sesjach nagraniowych do płyty 13. Słychać – zarówno to, z której sesji
pochodzą, jak i to, że są to odrzuty. O żadnym z tych numerów nie można
powiedzieć, że jest słaby, że przynosi wstyd zespołowi, czy że nigdy nie
powinien ujrzeć światła dziennego. Niestety o żadnym z nich nie da się też
powiedzieć, że zapada w pamięć czy że w jakikolwiek sposób wzbogaca dyskografię
grupy. To po prostu solidne kompozycje, które jednak mają marną szansę na to,
by ktoś napisał o nich, że to jedne z najlepszych kawałków w historii Black Sabbath.
Season of the Dead to nawet uroczy metalowy
walczyk, choć chyba właśnie metrum jest w nim najciekawsze, bo sam numer to
solidne łojenie i niewiele więcej. Większego wrażenia nie robi też Cry All Night napędzane prostym riffem,
który Iommi grał już w swoim życiu milion razy, a i linia wokalu była już
wykorzystywana na płytach Black Sabbath do bólu dobre 40 lat temu. Trochę
ciekawiej robi się w drugiej części utworu, kiedy wszystko na chwilę zwalnia i
zyskuje na ciężarze. Końcówka z grzmotem, deszczem i dzwonami pozwala sądzić,
że początkowo Cry All Night było kandydatem do zamykania płyty, bo przecież ten
sam motyw słyszymy na koniec Dear Father,
które ostatecznie znalazło się na końcu 13
i nawiązywało wspomnianymi dzwonami i grzmotami do otwarcia debiutu grupy. Najkrótszy
w zestawie Take Me Home zapada w
pamięć tylko wysuniętym do przodu w miksie motywem basowym, który pojawia się
od czasu do czasu, oraz krótką wstawką na gitarze akustycznej, bo już powtarzanie
przez większość numeru tego samego prostego riffu nie wyszło tej kompozycji na
dobre. W Isolated Man o dziwo
najciekawiej brzmią wokale. Nie żeby był to popis wirtuozerii w wykonaniu Ozzy’ego,
ale jego niski śpiew w połączeniu z licznymi nakładkami wokalnymi i
zwielokrotnionymi partiami brzmi naprawdę całkiem dobrze. To zresztą chyba
byłby najbardziej naturalny kandydat na wydanie singlowe, gdyby nie to, że
pewnie przez charakter tego wydawnictwa singla z The End się nie doczekamy. Muzycznie znowu bardzo solidnie, ale bez
dotknięcia geniuszu. I nie chodzi mi wcale o porównywanie tego materiału do
płyt typu Black Sabbath, Paranoid czy Sabbath Bloody Sabbath. Nawet w zestawieniu z God Is Dead?, Dear Father,
End of the Beginning czy Zeitgeist numery z The End brzmią…
zwyczajnie i trudno się dziwić grupie, że nie znalazły się na 13.
Część koncertowa to również
cztery utwory i tu chyba największy dla mnie zgrzyt tego wydawnictwa – obok
koncertowych wersji trzech numerów z 13
pojawia się Under the Sun z Vol. 4. Nic nie mam to tego kawałka – to
klasyczne łojenie w starym dobrym stylu pierwszych płyt Sabbathów – ale
kompletnie burzy całkiem niezłą według mnie koncepcję wydawnictwa opierającego
się wyłącznie na utworach z ostatniego okresu w karierze Black Sabbath.
Przecież podczas trasy promującej 13
panowie grali jeszcze przynajmniej 2 inne utwory, których na The End zabrakło, jeden z nich był nawet
singlem. Czemu nie właśnie on zamiast starocia? Dziwna to decyzja. Same
kompozycje oczywiście bardziej udane, niż to, co dostaliśmy w części studyjnej,
bo i trzeba przyznać, że materiał z 13
na żywo bronił się całkiem sprawnie. Jednak o ile muzycznie wszystko brzmi
naprawdę dobrze, o tyle wokalnie chwilami jest dramatycznie. Ja wiem, że Ozzy
nigdy nie był wielkim wokalistą, a już na żywo bywało naprawdę bardzo różnie,
ale kapitalne God Is Dead? jest chwilami
wręcz zarżnięte wokalnie. Aż się zęby prostują. Znacznie lepiej brzmi na
szczęście choćby Age of Reason, które
tę podwójną EP-kę zamyka. Cały czas jednak nawet w najlepszych momentach mowa o
poziomie wokalnym, który jest do zaakceptowania, „bo to Ozzy”. Nie od dziś
wiadomo, że Osbourne w tym zespole głównie robi klimat i można uznać, że z tej
roli wywiązuje się bardzo dobrze. Resztę się przełknie jakoś, choćby dla
wyśmienitej solówki Tony’ego Iommiego zamykającej Age of Reason czy dla fantastycznego początku End of the Beginning, bardziej niż trochę nawiązującego do utworu
otwierającego pierwszy album Black Sabbath. Szkoda, że jest tak wielka różnica
w natężeniu dźwięku między częścią studyjną a początkiem koncertowej. Po
czterech dynamicznych, głośnych numerach nagle GodIs Dead? brzmi mocno
bootlegowo. Co w sumie nie jest dalekie od prawdy, bo raczej nie poświęcono tym
nagraniom tyle uwagi, co zarejestrowanym kilka czy kilkanaście dni później
koncertom, które trafiły na Live…
Gathered in Their Masses, ale jakoś tak wali po uszach ta różnica. W
kolejnych utworach jest już pod tym względem lepiej.
Sam sens wydawania takiej płyty
jak i sposób jej dystrybucji będą oczywiście budziły kontrowersje. Można to
przecież było rzucić do sklepów, można było nawet wydać wersję „super deluxe”
płyty 13 (co zresztą byłoby tak samo
kontrowersyjne, bo kto lubi dowiadywać się, że rok czy dwa po kupnie płyty musi
ją nabyć ponownie, jeśli chce mieć wszystkie utwory nagrane podczas tych
sesji). Rozprowadzanie tego wydawnictwa tylko na koncertach doprowadzi do
chorej sytuacji, w której oprócz fanów, którzy chcą mieć taką pamiątkę, płyty
kupią też fano-hieny (lub co bardziej bezczelni „porządkowi” – skoro niektórzy
potrafią zbierać z ziemi kostki rzucane dla fanów i wypierać się tego, a potem
sprzedawać je na allegro za sporą kasę, to wszystkiego można się po nich
spodziewać), które potem będą odsprzedawały swoje egzemplarze na eBayu z
kilkukrotną przebitką. Może jednak dobrym pomysłem byłoby puszczenie tego do
sprzedaży sklepowej choćby po zakończeniu trasy – wtedy ci, którzy będą na
koncertach, dostaną album wcześniej (kupili bilet – zasłużyli), a reszta sporo
później, ale jednak za podobne pieniądze. Inna sprawa to mały zgrzyt w doborze
utworów. Jeśli to faktycznie miał być suplement do 13 i sposób na pożegnanie się płytowe z fanami, to można było
zamiast koncertowej wersji Under the Sun
wrzucić cokolwiek z 13 – przecież na
trasie panowie grali (ba, nawet wydali na koncertówce Live… Gathered in their Masses) takie numery jak Loner czy Methademic. Wtedy to wszystko jakoś bardziej trzymałoby się „kupy”.
Ale co się wydało, już się nie „odwyda”. Dostaliśmy The End – krążek, który niczym nie powala, po którym słychać, że
składa się z numerów solidnych, ale jednak nie najwyższej próby. Taki
przyzwoity suplement do niezłej płyty, miły gest dla najwierniejszych fanów,
który jednak nikogo poza nimi pewnie nie zainteresuje.
--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
oraz na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Zamiast kolejnej nowej płyty Black Sabbath to bym z miłą chęcią posłuchał nowych nagrań z Tonym Martinem (z którym Iommi ponoć rozmawiał i wyraził chęć na nagranie paru nowych utworów razem, może nawet całej płyty). Takie Heaven And Hell 2.0 (a co za tym idzie dalszy ciąg i przedłużenie zarówno Black Sabbath jak i Heaven And Hell, ale pewnie z inną nazwą) i z Martinem zamiast Dio to mogłaby być naprawdę bardzo ciekawa sprawa. Czas i ich chęci Iommiego i Martina mam nadzieję na to pozwolą -
OdpowiedzUsuńprzynajmniej jednorazowe :)
pewnie nazywaloby sie to Headless Cross hehe no ja w sumie też bym chętnie coś ich wspólnego nowego usłyszał, chociaż Tony głosowo też średniawo od lat, no ale on przynajmniej śpiewa w odróżnieniu od Ozzy'ego heheh
UsuńNiedawno odświeżyłem sobie "Cross Purposes Live" i przypomniałem sobie jak świetnym wokalistą był Tony Martin. Bezproblemowo radził sobie z kawałkami z czasów Dio, a utwory z czasów Ozzy'ego też świetnie zinterpretował (w przeciwieństwie do Dio, który fatalnie wypadał w tym starym repertuarze, zbyt teatralnie). Trasa koncertowa z materiałem z pięciu albumów BS z Martinem mogłaby być czymś ekscytującym, ale czy byłoby zainteresowanie? Niestety, ten okres twórczości zespołu jest mocno deprecjonowany. Niesłusznie, bo "Headless Cross", "Tyr" i "Cross Purposes" to bardzo dobre albumy, na "Eternal Idol" są co najmniej dwa bardzo dobre utwory (pierwszy i ostatni), a i na zdecydowanie słabszym "Forbidden" też są niezłe fragmenty.
Usuńno ja za cross purposes i forbidden mowiac delikatnie nie przepadam, ale juz na eternal idol kilka rzeczy bardzo lubie (tytulowy!), tyr bardzo cenie, a headless cross tylko nieznacznie ustepuje w moim prywatnym rankingu najlepszym plytom z ozzym (pierwsze 5) i dio (h&h) ;)
Usuń"Forbidden" jest słaby, bo zespół dał się całkowicie zdominować wytwórni i producentowi, który wywodził się ze świata hip hopu - stąd dziwne brzmienie i nietrafione eksperymenty, w tym udział rapera w jednym kawałku. Broni się utwór tytułowy o całkiem chwytliwej melodii, reszta moim zdaniem powinna w ogóle nie zostać wydana. Podobno Iommi planuje zremiksowanie tego albumu. Nie wiem czy to coś pomoże, ale gorzej na pewno nie będzie, bo to niemożliwe ;)
UsuńNatomiast "Cross Purposes" moim zdaniem niewiele ustępuje "HC" i "Tyr". Największa jego wada to źle ułożona tracklista - zamykają go cztery najsłabsze utwory, które trochę zacierają dobre wrażenie zrobione przez wcześniejsze kompozycje. Szybki "I Witness" i półballadowy "Cross of Thorns" to według mnie nie gorsze otwarcie niż "Neon Knights" i "Children of the Sea" z "H&H"; "Virtual Death", mimo skojarzeń z Alice in Chains, to jeden z moich ulubionych utworów z Martinem; a "Dying for Love" to całkiem zgrabna ballada ;)
ja do cross purposes nie moge sie przekonac, bo w przeciwienstwie do forbidden tam nie ma złych numerów, tylko że one wszystkie są strasznie oklepane. takie granie co to mi nie przeszkadza w niczym przy sprzataniu. a na headless cross czy tyr czy nawet eternal idol mam rzeczy które wywołują u mnie ciary. na cross purposes niestety nic wedlug mnie nie wchodzi na ten poziom. wszystko jest solidne, ale nic wiecej. ale chętnie bym uslyszal znowu iommiego z martinem. zresztą intro mojej audycji w rockserwis.fm pochodzi z jednej z ich wspolnych plyt, wiec nawet pasowałoby cos nowego od nich zagrac :P
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCoś w tym jest ;) Na "Headless Cross" praktycznie każdy utwór robi wrażenie, "Tyr" też ma wiele mocnych fragmentów, jak "Anno Mundi", "The Sabbath Stones" czy tworzące całość "The Battle of Tyr"/"Odin's Court"/"Valhalla". Pod tym względem "Cross Purposes" faktycznie pozostaje w tyle, a nawet w tyle "Eternal Idol", na którym jest świetny "The Shining" i oczywiście miażdżący utwór tytułowy. Chociaż jest tam też dużo przeciętniaków. Jako całość "CP" moim zdaniem wypada lepiej od "EI".
Usuńja czekam na te obiecane remiksy/remastery forbidden i cross purposes chocby po to, żeby je w koncu moc kupic nowe w rozsądnej cenie, bo mam wszystko inne, a te niestety tylko zgrywane dawno temu od ludzi.
Usuń