Norwegowie z Motorpsycho mają
zdrowie. Nie dość, że udzielają się w różnych innych projektach muzycznych (o
czym niedługo), to jeszcze pod szyldem tej formacji ciągle wydają nowe albumy w
tempie niemal ekspresowym. Samo to jeszcze może nie byłoby aż tak dziwne, ale
oni w dodatku potrafią sprawić, że tych płyt dobrze się słucha i ciągle można
na nich odnaleźć coś świeżego, a to już nie jest takie oczywiste. Ukazująca się
właśnie kolejna płyta grupy czarującej słuchaczy od ponad ćwierć wieku swoim pomysłem
na progresywną psychodelię, to spore zaskoczenie, lecz tylko w sferze
muzycznego klimatu, bo to, że krążek jest świetny, żadnym zaskoczeniem być nie
może.
Pomijając dwie fortepianowe, prawie
identyczne miniaturki zatytułowane Sleepwalking
i Sleepwalking Again (w sumie niecałe
dwie minuty muzyki), na płycie znajdziemy tylko pięć „pełnoprawnych” kompozycji
trwających w sumie około trzech kwadransów. Czyli jak zwykle panowie z
Motorpsycho za nic mają tradycyjne „radiowe” ramy czasowe. I słusznie, bo
jedyne stacje, które grają taką muzykę, i tak mają gdzieś, czy utwór ma singlowe
3 minuty i 20 sekund, czy może minut 10. A tyle ma pierwsza kompozycja na
albumie – Lacuna/Sunrise. I pierwsze
zaskoczenie (no dobrze, już wspomniane fortepianowe intro było dość
zaskakujące) – jest bardzo spokojnie. Ci, którzy mieli okazję oglądać występ
Motorpsycho podczas zeszłorocznej edycji Ino-Rock Festival, wiedzą, że
Norwegowie to pozytywni wariaci i trudno usiedzieć spokojnie podczas ich
występów, a tymczasem pierwsza kompozycja na Here Be Monsters bardziej przypomina momentami spokojniejsze dokonania
Stevena Wilsona niż typowe dla tej grupy szaleństwa. Ale jak to wszystko
kapitalnie płynie! Gdy w drugiej części wchodzi solo gitarowe Hansa Magnusa
Ryana, czas zasuwa do przodu z niewyobrażalną prędkością. Zupełnie nie czuje
się, że minęło już 10 minut. Równie pięknie prezentuje się instrumentalne Running with Scissors – pierwsza z
trzech kolejnych „krótszych” kompozycji. W dalszym ciągu próżno tu szukać oznak
rockowego szaleństwa. Wszystko jest bardzo wyważone, przemyślane, delikatne –
pojawiające się melodie kojarzą mi się z twórczością Storm Corrosion czy z
nowszymi płytami Opeth (czyli znowu mniej lub bardziej ten Wilson) lub z
dokonaniami szwedzkiej grupy Anekdoten. To jeden z tych utworów, przy których można
odpłynąć w każdym stanie i żadne środki wspomagające nie będą do tego
potrzebne.
I.M.S. znowu rozpoczyna się dość delikatnie i fortepianowo, lecz
już po chwili po raz pierwszy mamy na tej płycie do czynienia ze zwiększoną
dawką rockowej intensywności. To ta najbardziej znana twarz norweskiej grupy.
Mocne, dynamiczne motywy połączone z wielogłosami i gęstym tłem
instrumentalnym, zapędzającym się chwilami blisko rejonów muzycznego chaosu.
Potem chwilowe wyciszenie, nabranie sił na ciąg dalszy i muzyczny wybuch ze
zdwojoną siłą w ostatnich kilkudziesięciu sekundach utworu. Wilsonizmy
wilsonizmami, ale jednak panowie nie zapomnieli, że odrobina szaleństwa na
płycie Motorpsycho być musi. Zaskoczeniem (kolejnym) jest Spin, Spin, Spin. Po pierwsze, to numer w dużej mierze oparty na
brzmieniach akustycznych. Po drugie, został wybrany na singiel promujący płytę,
choć jest dla grupy mocno nietypowy. Po trzecie, to cover kompozycji liczącej
sobie ponad pół wieku autorstwa muzyka folkowego Terry’ego Calliera. Osobliwy
wybór, ale sprawdza się całkiem dobrze. Skoro i tak już mamy płytę tak
urozmaiconą muzycznie, to wycieczka w kierunku takich rejonów jest tu całkiem
na miejscu.
Tym bardziej, że bardzo sielsko w
stylu wczesno-floydowym jest także w pierwszych minutach zamykającego album aż osiemnastominutowego
Big Black Dog. Natychmiast przychodzą
mi do głowy klimaty Grantchester Meadows
czy innych tematów z tego samego okresu działalności Pink Floyd – głównie motywy
zawarte na płytach tej grupy będących dźwiękowymi ilustracjami do filmów. No
ale przecież nie będą tak sobie sielsko plumkać przez 18 minut, nie? No nie.
Oj, zdecydowanie nie. Po czterech minutach ten spokojny nastrój nagle burzy
wejście mocniejszego motywu gitarowego. Intensywność brzmieniowa wzrasta, nagle
zespół próbuje wciągnąć i zahipnotyzować słuchaczy powtarzanymi zagrywkami – i wychodzi
to muzykom kapitalnie. Po kilku minutach tych dźwiękowych zapętleń człowiek
łapie się na tym, że buja się i kiwa w rytm muzyki jak nakręcona zabawka. I
choć co jakiś czas na moment wszystko niemal cichnie, chwilę później powraca z
jeszcze większą intensywnością. Druga połowa utworu to już prawdziwy psychodeliczny
odjazd. Jeśli komukolwiek brakowało we wcześniejszych utworach z tej płyty
ciężaru i mocy, to Big Black Dog
nadrabia te braki z nawiązką. Kapitalnie w tym wszystkim pasuje motyw rodem z
filmów grozy, który pojawia się pod koniec dwunastej minuty i wywołuje ciarki
na całym ciele. Wieje złem i wali siarą, a potem klawisze i orkiestracje
prowadzą całość do wielkiej kulminacji. Po niej wyciszenie i chwilowy powrót do
sielskiego motywu z początku kompozycji. I… już, koniec. Ale jak to? Ja chcę
jeszcze! *ponownie wciska „play”*
Mimo, że mamy dopiero druga
połowę lutego, jestem absolutnie przekonany, że płyta Here Be Monsters będzie w czołówce mojej listy ulubionych albumów
2016 roku. Pewny jestem też, że znajdzie się na wielu podobnych listach fanów
muzyki progresywnej czy psychodelicznej. To jest album, którego po prostu nie
da się nie docenić, jeśli gustuje się w tego typu klimatach. Wydawać by się
mogło, że po ponad 25 latach na scenie ci goście już nie będą w stanie niczym
zaskoczyć nie tylko takich jak ja, którzy odkryli ich stosunkowo niedawno, ale
także wieloletnich fanów. A jednak – o tej płycie już jest głośno i na pewno
zostanie doceniona na całym świecie. Here
Be Monsters to muzyczny raj dla wielbicieli dźwiękowej sielanki połączonej
z psychodelicznym obłędem.
Grupa Motorpsycho już niedługo
ponownie wystąpi w Polsce. 25 kwietnia Norwegowie zagrają w warszawskim klubie
Progresja Music Zone, zaś dzień później w krakowskim Klubie Studio.
Organizatorem obu koncertów jest Rock Serwis. Bilety można kupić na stronie
rockserwis.pl
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz