Dekadę temu wydawało się, że
australijska formacja Wolfmother będzie zespołem, który stanie na czele nowej
generacji rockmanów chcących stopniowo zajmować miejsce opuszczane przez
odchodzące gwiazdy gatunku. Debiut
grupy narobił sporo zamieszania i sprawił, że zrobiło się o niej głośno.
Wielkie festiwale, gościnne występy przed legendami rocka, wywiady w
magazynach. Wszystko niby szło idealnie, ale jeśli przez 4 lata po debiucie nie
jest się w stanie wydać drugiej płyty, a w dodatku sypie się skład, to można
zapomnieć o wielkiej sławie. Płyta Victorious
to czwarty krążek w dorobku Wolfmother, choć tak naprawdę piąty, bo przecież
solowy album lidera grupy Andrew Stockdale’a został zarejestrowany z myślą o
wydaniu go pod szyldem Wolfmother. Późniejsza decyzje o zaprzestaniu
działalności zespołu, a rok później o wydaniu kolejnej płyty znowu jako
Wolfmother z innymi muzykami, dobitnie pokazują, jak wielki chaos panował w
ostatnich latach w obozie formacji. Nazwa tak naprawdę nie ma już znaczenia.
Wolfmother to obecnie Andrew Stockdale i muzycy, którzy akurat nawiną się, gdy
kudłaty wokalista i gitarzysta postanowi ponagrywać. Postanowił niedawno, czego
efektem jest Victorious.
Muszę przyznać, że początek płyty
robi dobre wrażenie i sprawia, że już na wstępie odzyskuję nieco wiary w
Stockdale’a. Krótkie, ale intensywne The
Love That You Give (trochę w stylu pierwszych utworów Iron Maiden
skrzyżowanych ze wczesnymi Sabbathami) oraz bardzo przebojowy singiel Victorious świetnie sprawdzają się w
roli numerów, które mają wprowadzić słuchacza w klimat tej płyty. Co ciekawe,
wspomniany numer tytułowy – singiel – jest najdłuższą kompozycją na albumie,
choć liczy sobie zaledwie cztery i pół minuty. To mówi sporo o charakterze tego
krążka. Nie znajdziemy tu dłuższych instrumentalnych odjazdów i skomplikowanych
struktur. To płyta bazująca na rockowym ogniu, rockandrollowej energii i
filozofii, że trzeba uderzać szybko i mocno, i znikać zanim słuchacz zacznie
się nudzić. W trakcie 10 utworów zawartych na nowym albumie Wolfmother czasem
wychodzi to lepiej, czasem niestety nieco gorzej, choć ta pierwsza grupa jest
na szczęście znacznie liczniejsza. Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na sabbathowe
Gypsy Caravan, City Lights, które powinno się spodobać fanom amerykańskiego hard
rocka z lat 80., oraz na Best of a Bad
Situation, które nieodparcie kojarzy mi się z twórczością gwiazd pierwszej
połowy lat 90. – Blind Melon czy Soul Asylum – i na Eyes of the Beholder, w którym obok wpadającego w ucho głównego
motywu gitarowego mamy też całkiem przyjemne tło organowe.
Wpadki? Poważna jest jedna. Happy Face jest aż za proste, powtarzany
ciągle refren irytujący, a jego tekst sprawdziłby się może w przypadku Justina
Biebera, ale takim grupom jak Wolfmother fragmenty typu „everything falls into
place when she puts on the happy face” po prostu nie powinny się zdarzać. Ja
wiem, że rock n’ roll często polega na prostocie przekazu i nie zawsze musi
traktować o czymkolwiek poważnym, ale litości… Na szczęście to jedyny fragment
tej płyty, kiedy – mimo niedawnej wizyty kontrolnej u dentysty – odczuwam silny
ból uzębienia. Nie do końca przemawia też do mnie Pretty Peggy, które brzmi jak coś, co mógłby nagrać Coldplay, a to
źle… Co prawda byłaby to jedna z lepszych piosenek tego zespołu, ale chluba to
żadna. Przyznam też, że to ciągłe śpiewanie lidera zespołu w wysokich
rejestrach jest dość męczące na dłuższą metę. Ja wiem, że Stockdale już tak ma,
ale mógłby od czasu do czasu dać odpocząć na chwilę uszom słuchaczy i napisać
coś, w czym mógłby pośpiewać delikatniej i niżej (instrumentalny numer też może
być od biedy). Więcej grzechów (zespołu) nie pamiętam, mam nadzieję, że za
wszystkie serdecznie żałują i obiecują poprawę. Bo gdyby tak zamiast tych 2
numerów umieścić na Victorious jakieś
2-3 inne, nie odbiegające poziomem od reszty płyty i może prezentujące nieco
większą intensywność (jak niegdyś ich największy przebój Woman), to byłoby naprawdę bardzo dobrze.
Być może pociąg do wielkiej sławy
już odjechał Stockdale’owi i nigdy nie będzie wielką gwiazdą rocka, ale płytą Victorious udowadnia, że wraz z
kolejnymi składami Wolfmother wciąż potrafi nagrywać solidne płyty. W zasadzie
nie ma tu nic, czego byśmy nie słyszeli nawet na poprzednich albumach tej formacji,
ale Victorious brzmi dobrze, przynosi
przyzwoitą dawkę solidnego rocka i na pewno ucieszy fanów mocnego gitarowego
grania. Przełomu to Stockdale pewnie tym albumem nie dokona, świat rocka nie
padnie nagle przed nim na kolana, ale myślę, że przypomniał o sobie całkiem
skutecznie i przed grupą Wolfmother pracowite lato na europejskich festiwalach,
na które zapewne po wydaniu tego krążka będzie masowo zapraszana.
Najważniejsze, że chyba znowu możemy liczyć na w miarę regularne wydawanie
nowych płyt, bo z tym w dotychczasowej historii zespołu było kiepsko.
Oczywiście pod warunkiem, że Stockdale nie uzna, że już nawet sam ze sobą nie
może się w tym zespole dogadać…
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz