sobota, 30 kwietnia 2016

Hey - Błysk [2016]



Przez długi czas zespół Hey był jednym z bardzo niewielu polskich wykonawców, których słuchałem. Poznałem ich bardzo wcześnie, bo tuż po wydaniu przez nich debiutanckiego albumu Fire – jednej z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka. Oglądałem ich teledyski w „Muzycznej Jedynce”, nagrywałem z telewizji koncert ze Spodka nagrywany dla MTV, zachwycałem się EP-ką Heledore czy albumem ?, cieszyłem się z wydania płyt Hey i Karma. Przebolałem jakoś odejście Piotra Banacha i polubiłem wydany już bez niego album [sic!]. A potem z każdym kolejnym rokiem moje zainteresowanie nową twórczością tej grupy było coraz słabsze. Płytę Music, Music kupiłem trochę z rozpędu, bo nie zachwyciła mnie, ale miałem wszystkie poprzednie, a przecież kolekcja musi być pełna. Humor poprawił mi się trochę przy Echosystemie, który od razu przypadł mi do gustu. A potem… koniec. Kolejnych dwóch albumów grupy już nie kupiłem, bo po prostu zupełnie nie ruszało mnie to, co Hey zaczął nagrywać. To płyty sprawnie napisane, zaaranżowane i zagrane, zawodowo zarejestrowane i brzmiące bardzo przyjemnie (w przeciwieństwie do koszmarnego produkcyjnie, ale kapitalnego muzycznie debiutu), tyle że kompletnie nie w moim guście. Na album Błysk nie czekałem już wcale, ale może powinienem, skoro muzycy zapowiadali, że będzie trochę dynamiczniej? No cóż, płyta wyszła i raczej nie skłoni mnie do przeproszenia się z najnowszym materiałem tej formacji. Nie kupię brakujących albumów, bo wciąż czuję, że każde kolejne ich wydawnictwo nabywałbym tylko po to, żeby mieć wszystko, a tak można zrobić z jedną czy dwiema płytami. W tym przypadku pewnie byłoby tak z każdą kolejną. Z prostego powodu – to już nie jest „mój” Hey. Co nie znaczy, że nie jest to ciekawy Hey.

Zapewnienia o dynamice można włożyć między bajki. Jedynym żywszym numerem jest singiel Prędko, prędzej – kompletnie niereprezentatywny dla całości. Co zresztą oczywiście nie jest rzadkością w muzyce. Tu naturalnie też nie ma co doszukiwać się śladów dawnego rockowego pazura. To dynamika, ale raczej w wydaniu złagodzonym, bez szaleństw. Nie da się jednak ukryć, że numer wpada w ucho. Jest też Szum – owszem, dość dynamiczny, choć w stylistyce zahaczającej niemal o muzykę taneczną (nie mylić z disco), więc zupełnie nie w moich klimatach. Przeważnie jest jednak dużo spokojniej, co zresztą słychać od samego początku płyty. Utwór tytułowy to w zasadzie częściowo zapętlona deklamacja Katarzyny Nosowskiej na tle dość monotonnego podkładu – nie w moim guście, choć, przyznaję, numer to intrygujący i wprowadzający ciekawy klimat od pierwszych minut płyty. Ten nieco niepokojący, lekko tajemniczy klimat będzie wracał jeszcze kilka razy. Mnie najbardziej przypadła do gustu kompozycja Cud. Bardzo spokojna, delikatna wręcz, ze świetną linią wokalu, rozwijająca się ciekawie w drugiej części, która podpada mi lekko pod klimat solowych dokonań Lennona. Nosowska porzuca tu na chwilę delikatne tony i przyciska nieco mocniej. Ten kontrast między obiema częściami kompozycji sprawia, że ten utwór od razu zwraca uwagę podczas odsłuchu. Przyjemny, nieco „wintydżowy” nastrój panuje w zamykającym płytę utworze Historie. Wraz z Cudem stanowi on bardzo udane zakończenie albumu, co być może sprawia, że moja ogólna ocena jest nieco lepsza niż wrażenia w tracie odsłuchu kolejnych kawałków. Szkoda, że nie ma tu więcej kompozycji, które tak zdecydowanie wdzierałyby się do mojej głowy, bo najbardziej w tej płycie przeszkadza mi chyba to, że mimo niespełna 37 minut muzyki, całkiem spora porcja tego materiału po prostu zupełnie nie zapada mi w pamięć. To proste, krótkie, ładne piosenki, które nie odrzucają, brzmią całkiem nieźle, ale po prostu mnie nie zachwycają. Nic na to nie poradzę. Pójście w stronę brzmienia lat 80., jak na przykład w Hej hej hej czy I tak w kółko, to ciekawy zabieg, zresztą cała płyta jest przesiąknięta brzmieniami klawiszowymi w stylu sprzed trzech dekad, ale nigdy nie byłem wielkim fanem tego typu muzyki, więc choć doceniam próbę, efekty przyjmuję raczej z obojętnością.

Cieszy mnie, że nagrali płytę niezbyt długą. Całości słucha się dzięki temu naprawdę całkiem nieźle. Oczywiście z zapowiedzi o dynamice niewiele wyszło, bo tak naprawdę poza singlem Prędko, prędzej to próżno tu szukać mocnych, pełnych energii numerów. Hey postawił na klimat, intrygujące brzmienia i łagodne aranżacje. Nawet jeśli pojawiają się jakieś dynamiczniejsze motywy, to zagrane są w sposób dość powściągliwy, bez szalonych wybuchów i spektakularnych uniesień. To bardzo stonowana, wyważona płyta. Jak zwykle świetnie „zrobiona”. Tylko to wciąż nie jest ten „mój” Hey. Nie mam o to do nich pretensji. Rozwijają się, nie chcą stać w miejscu. Znaleźli na siebie taki właśnie pomysł i zapewne dobrze się z tym czują, a sukcesy komercyjne ich nowych płyt oraz frekwencyjne kolejnych tras koncertowych potwierdzają, że była to zapewne decyzja dobra dla zespołu. Ja tego kochać nie muszę, ale doceniam. Nie marzę już oczywiście o powrocie do czasów Ho! czy Heledore, ale płyta w klimatach Echosystemu byłaby przeze mnie mile widziana (i słyszana). No nie tym razem. Błysk to kontynuacja popowych wycieczek grupy z częstym wykorzystaniem instrumentów klawiszowych. Owszem – najciekawsza według mnie z trzech ostatnich płyt, ale jednak wciąż nie na tyle „moja”, żebym rzucił wszystko i pobiegł do sklepu uzupełniać moją kolekcję albumów grupy, żeby znowu była pełna.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


2 komentarze:

  1. Płyta dobra ale nie powala.W Ogóle mnie brakuje dynamicznych numerów na albumie.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z kolei z tą płytą mam taki problem, że nie czuję się zaangażowany jako słuchacz. Album dobrze napisany, dobrze zaaranżowany, dobrze zaśpiewany, dobrze wydany, ale realizujący się za bardzo obok, mimochodem. Nawet charyzma Nosowskiej nie sprawia, że słucha się w pełni, w pełnej uwadze.

    OdpowiedzUsuń