piątek, 3 czerwca 2016

Chango - Mono vs Stereo [2016]



Lubię takie projekty. Lubię, kiedy zespoły myślą nieszablonowo nie tylko o swojej muzyce, lecz także o sposobie zaprezentowania jej słuchaczom. Jeszcze bardziej lubię, gdy takie zespoły pojawiają się na naszym polskim rynku muzycznym – rynku niełatwym i mało przyjaznym, jeśli nie gra się muzyki w stylu festiwalu w Opolu. Mono vs Stereo to płytowy debiut szczecińskiego kwartetu Chango, ale nie dajmy się zwieść tej „debiutanckości”. Ani Chango nie jest zespołem początkującym, bo muzycy tej formacji od kilku lat organizują jam sessions, podczas których grają z zaproszonymi gośćmi, ani nie jest to ich pierwsza muzyczna próba. To czwórka gości o nieprzeciętnych umiejętnościach technicznych w grze na wybranych przez nich instrumentach i o równie nieprzeciętnej wyobraźni muzycznej. Efektem połączenia sił i kilkuletniego doświadczenia w poznawaniu siebie nawzajem jest album, który zwinnie wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i pluje w twarz sztampie, banałowi i brzmieniowym oczywistościom.

Dziewięć kompozycji (właściwie to 8, bo jedna znajduje się tu w dwóch wersjach) i nieco ponad 40 minut muzyki to idealna dawka w przypadku takich klimatów. Nie zapominajmy, że mowa o muzyce niełatwej w odbiorze, w dodatku instrumentalnej. To nie jest co prawda klimat free jazzu czy dziwnych awangardowych eksperymentów, których nie dałoby się słuchać na trzeźwo, ale zarówno muzyka jazzowa, jak i psychodeliczna czy krautrockowa, to gatunki, które raczej nie przychodzą nam do głowy, gdy myślimy o czymś niezobowiązującym do posłuchania, co wypełni życiowe tło w trakcie sprzątania łazienki czy podlewania ogródka. Tymczasem już od początku otwierającego album utworu Train of Thoughts mamy świetny klimat balansujący właśnie między zagrywkami jazzowymi, a cięższymi rejonami krautrocka. Wszystko z polotem i pozorną łatwością, która sprawia, że to wszystko wydaje się takie proste i naturalne. W Song for Rachel wyłapać możemy ślady funka, a całość nieodparcie kojarzy mi się z muzyką Tommy’ego Bolina – tak z dokonaniami solowymi, jak i z nagraniami na płytach Billy’ego Cobhama. Do tego kapitalne brzmienie instrumentów klawiszowych. Panowie – to aż nie wypada grać tak dobrze! Gangsta Cat przynosi nieco lżejsze brzmienie, mniej gęste, choć wciąż zdecydowanie w rejonach jazzowo-funkowych, w dodatku w nowoczesnym wydaniu ze scratchami i szczątkowymi wokalami. O ile poprzednie dwie kompozycje zachwycały przede wszystkim klimatem i kunsztem muzycznym, Gangsta Cat do tych cech dokłada jeszcze niesamowitą „bujalność”. Przy tym numerze po prostu nie da się spokojnie wysiedzieć. Zbliżony klimat powtórzy się zresztą jeszcze w Traffic Jam czy Lazy Junkie. Dla odmiany Boyhood płynie dużo spokojniej, korzystając z bogatego tła instrumentów klawiszowych, znakomitych partii gitary i niezwykle sprawnej sekcji rytmicznej, która równie dobrze radzi sobie z numerami kipiącymi energią, jak z kompozycjami bazującymi głównie na klimacie i spokojnym budowaniu nastroju. We Freedom dodatkowo słyszymy partię saksofonu, która dodatkowo ubarwia i tak już bardzo bogate brzmienie grupy. Z kolei Ballad of a Bearded Man ma momentami posmak rodem z Motown wymieszany z klimatem psychodelicznego pop-rocka drugiej połowy lat 60. „I co, i to niby razem żre?”. A żre, żre…

Znakomita „oldschoolowa” okładka w połączeniu z kapitalnym muzycznym klimatem, mocno zahaczającym nie tylko o lata 70., lecz także o wcześniejsze dekady, tworzą niezwykle intrygującą mieszankę. Jazz, blues, krautrock, funk, psychodelia – wlewamy do gara, mieszamy, doprawiamy sporymi umiejętnościami technicznymi i wychodzi nam Chango. Choć może się wydawać, że najbardziej „w uszy” rzucają się instrumenty klawiszowe, żaden z muzyków nie dominuje nad innymi przez dłuższy czas. Cała czwórka kapitalnie się uzupełnia i jest gwiazdą w tej grupie – nikt tu nie robi za tło dla pozostałych przez zbyt długo. To oczywiście mało mainstreamowa muzyka. Szanse na usłyszenie tych dźwięków w dużych stacjach komercyjnych zerowe. Z pomocą przychodzą małe stacje internetowe, gdzie o nadawanej muzyce decydują pasjonaci, a nie komputer. No i oczywiście radio publiczne, choć pewnie częściej późną nocą niż w biały dzień. Nic to jednak. Przecież muzycy Chango musieli być świadomi od początku swojej działalności pod tym szyldem, że nie wejdą do „gorącej dziesiątki radia igrek” po sąsiedzku z Gosią Andrzejewicz i Zenkiem Martyniukiem. To oczywiście smutna rzeczywistość obecnych czasów (tzn. akurat z braku takiego sąsiedztwa należy się tylko cieszyć, ale ja nie o tym…), ale cieszmy się, że są tak dobre grupy, które mimo wszystko robią swoje i pokazują, że i u nas „da się”. I to na absolutnie światowym poziomie!



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


2 komentarze: