Pokazywanie postów oznaczonych etykietą funk rock. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą funk rock. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 grudnia 2024

DeWolff - Muscle Shoals [2024]

Panowie z holenderskiego tria DeWolff podkręcili w ostatnich latach tempo i w zasadzie każdy rok przynosi nam jakieś nowe wydawnictwo z obozu zespołu. To trochę ryzykowne, ale na razie w ich przypadku nie mam przesytu, w czym być może zasługa także tego, że są to często płyty o nieco innym charakterze. Po bardzo przyjacielsko-rodzinnym Love, Death & In Between, które było w pewnym sensie manifestacją potęgi wspólnoty i kolektywnego działania i okazało się moją ulubioną płytą zeszłego roku, przyszedł dość szybko czas na album Muscle Shoals. Tytuł mówi tu bardzo wiele i nie jest przypadkowy. Tym razem Holendrzy polecieli aż do Alabamy, by nagrać nową płytę w legendarnych studiach nagraniowych FAME i Muscle Shoals.

piątek, 18 maja 2018

DeWolff - Thrust [2018]


Poprzedni krążek holenderskiego tria DeWolff – album Roux-Ga-Roux – zachwycił mnie i szturmem wdarł się do czołówki moich ulubionych wydawnictw 2016 roku, sprawiając, że DeWolff z miejsca awansowali z kolei do czołówki moich ulubionych współczesnych zespołów. Powalający koncert w Berlinie z końca 2016 roku umocnił tę pozycję. Można zatem śmiało powiedzieć, że Thrust to jeden z tych krążków, na które w tym roku czekałem najbardziej, zwłaszcza, że nowe nagrania panowie prezentowali już pod koniec 2016 roku. Na cały album przyszło nam trochę poczekać, ale zawierający 11 numerów szósty studyjny krążek DeWolff w końcu jest i z radością informuję, że spełnia moje bardzo wysokie w tym przypadku wymagania i oczekiwana.

środa, 7 marca 2018

Koch Marshall Trio - Toby Arrives [2018]



Greg Koch – postać może nie z pierwszych stron muzycznych gazet, ale bardzo ceniona w środowisku. Ba, „najlepszy gitarzysta ma świecie” według Joego Bonamassy. Niezła rekomendacja, co? Dylan Koch – perkusista, syn Grega, młody, ale już nie nowicjusz. I jeszcze do kompletu spec od brzmień organowych Toby Marshall. Żadne gwiazdy, za to bardzo sprawni muzycy. I postanowili nagrać razem płytę. Choć słowo „nagrać” nie do końca oddaje to, co się wydarzyło. Oni po prostu weszli do studia i zaczęli grać. A jak skończyli, to okazało się, że jest gotowy materiał, który można wydać.

niedziela, 1 października 2017

Simo - Rise & Shine [2017]



J.D. Simo i jego trio przypomina o sobie półtora roku po premierze poprzedniego krążka, Let Love Show the Way. Na tym poprzednim albumie panowie łoili blues-rocka z domieszką psychodelii aż miło, czerpiąc pełnymi garściami z dorobku takich artystów jak Cream, The Jimi Hendrix Experience czy The Allman Brothers Band. Zwracałem jednak uwagą przy okazji tamtego krążka, że sporo też w muzyce tria elementów znanych choćby z wczesnych płyt Lenny’ego Kravitza. I te nawiązania są dużo wyraźniejsze na najnowszej płycie formacji – Rise & Shine. Posunę się nawet do stwierdzenia, że fani Kravitza czy choćby też Prince’a powinni obowiązkowo sięgnąć po ten album, bo jestem przekonany, że im się ta płyta spodoba.

wtorek, 30 maja 2017

Galbraith Group - Time [2017]



Galbraith Group to rodzinny interes z siedzibą na Florydzie. Sekcja rytmiczna składająca się z dwóch sióstr oraz ich brat na gitarze. W takim składzie rodzinka nagrała płytę Time – jedno z dwóch wydawnictw, które ma się ukazać tej wiosny. Na swoim profilu facebookowym zespół pisze, że inspirują się zarówno rock n’ rollem, jak i funkiem, muzyką progresywną, a nawet jazzem. I to w zasadzie słychać w utworach zawartych na Time, aczkolwiek tego rock n’ rolla jest tu według mnie zdecydowanie najmniej, chyba ze szkodą dla materiału. O tym jednak później.

środa, 8 lutego 2017

Mother's Cake - No Rhyme No Reason [2017]



No Rhyme No Reason to już trzeci krążek w dorobku Mother’s Cake – młodej ekipy z Austrii. Poznałem ich muzykę pod koniec 2014 roku, kiedy w odstępie kilku tygodni supportowali w warszawskim klubie Progresja najpierw Anathemę, a potem California Breed. Już to jest dość ciekawe, bo przecież obu tych grup nie łączy zbyt wiele muzycznie, a jednak przy obu okazjach to właśnie młodzi Austriacy rozgrzewali publiczność. To mówi dość sporo o muzyce wykonywanej przez tę formację, bo zawartość płyty No Rhyme No Reason trudno wcisnąć do konkretnej muzycznej szufladki.

czwartek, 29 września 2016

The Chris Robinson Brotherhood - Anyway You Love, We Know How You Feel [2016]



Na szał na punkcie The Black Crowes jakoś nigdy się nie załapałem. Być może ten największy przypadł na czasy, gdy odkrywałem inne zespoły lub nie byłem specjalnie zainteresowany nowościami. Może te zachwyty jeszcze przede mną – w końcu to jeden z ważniejszych zespołów rockowych ostatniego ćwierćwiecza, więc prędzej czy później wypadałoby nadrobić zaległości i wejść głębiej w ten temat. Na razie jednak The Black Crowes muszą poczekać – i tak podobno znowu nie istnieją, więc nie ma co się spieszyć. Tymczasem obecny zespół wokalisty i gitarzysty tej formacji – Chrisa Robinsona – wydał w tym roku swoją czwartą płytę o przydługawym tytule – Anyway You Love, We Know How You Feel. Pierwsze, co rzuca się w uszy przy odsłuchu tego albumu, to niesamowity luz, z jakim gra ten skład. W zasadzie nietrudno wyobrazić sobie, że siedzi się właśnie w jakiejś zadymionej knajpie na południu Stanów, gdy nagle na scenę wchodzi paru długowłosych brodaczy w niemodnych koszulach i spodniach na szelkach. Czujecie ten klimat? To włączcie płytę, zamknijcie oczy i taką właśnie scenę sobie wyobraźcie.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Red Hot Chili Peppers - The Getaway [2016]



Ze mną i Red Hot Chili Peppers sytuacja jest dość skomplikowana. Z jednej strony uwielbiam kilka rzeczy z Blood Sugar Sex Magik, Mother’s Milk czy One Hot Minute i niemal w całości łykam Californication, a z drugiej strony nieszczególnie biorą mnie ich wczesne płyty, wspomniana BSSM wydaje mi się o wiele za długa i niestrawna, gdy słucham jej w całości, a i po Californication nie wydali nic, co by mnie zainteresowało. W ostatnich latach Papryczki wypadły poza obszar moich muzycznych zainteresowań. W międzyczasie po raz drugi z grupą pożegnał się John Frusciante i to niestety słuchać na nowej płycie – The Getaway. Słyszałem skrajne opinie o nowym albumie, zanim sam go wysłuchałem. Jedni twierdzili, że to płyta słaba i niepotrzebna, drudzy, że to najlepszy album od czasów Californication. W sumie obie te opinie wcale nie muszą się wykluczać, ale pierwszy singiel – Dark Necessities – jakoś na początku mnie nie powalił. „Chwycił” dopiero po jakimś czasie, jak i chwyciło kilka innych momentów tej nowej płyty. Ale czy to nie za mało, by przeprosić się z RHCP?

piątek, 3 czerwca 2016

Chango - Mono vs Stereo [2016]



Lubię takie projekty. Lubię, kiedy zespoły myślą nieszablonowo nie tylko o swojej muzyce, lecz także o sposobie zaprezentowania jej słuchaczom. Jeszcze bardziej lubię, gdy takie zespoły pojawiają się na naszym polskim rynku muzycznym – rynku niełatwym i mało przyjaznym, jeśli nie gra się muzyki w stylu festiwalu w Opolu. Mono vs Stereo to płytowy debiut szczecińskiego kwartetu Chango, ale nie dajmy się zwieść tej „debiutanckości”. Ani Chango nie jest zespołem początkującym, bo muzycy tej formacji od kilku lat organizują jam sessions, podczas których grają z zaproszonymi gośćmi, ani nie jest to ich pierwsza muzyczna próba. To czwórka gości o nieprzeciętnych umiejętnościach technicznych w grze na wybranych przez nich instrumentach i o równie nieprzeciętnej wyobraźni muzycznej. Efektem połączenia sił i kilkuletniego doświadczenia w poznawaniu siebie nawzajem jest album, który zwinnie wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i pluje w twarz sztampie, banałowi i brzmieniowym oczywistościom.