środa, 30 listopada 2016

Captains of Sea and War - Remote [2016]



Barcelońska formacja Captains of Sea and War to dla mnie kompletna nowość. Choć powstali już w 2007 roku, zadebiutowali dopiero dwa lata temu płytą zatytułowaną po prostu Captains of Sea and War, której – przyznaję – do dziś nie słyszałem. Ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że dopiero niedawno dowiedziałem się o istnieniu tej formacji, a to wszystko przy okazji premiery krążka numer dwa – płyty Remote, która ukazała się na rynku jesienią. Zaległości na pewno będę musiał w najbliższym czasie nadrobić, bo jeśli debiut jest choć w połowie tak udany jak Remote, to musi być to płyta godna uwagi. Na Remote dostajemy bowiem trzy kwadranse intrygującego, nieoczywistego rockowego grania zawartego w ośmiu kompozycjach.

No dobrze, w siedmiu, bo Ny Alesund to w zasadzie minutowe, spokojne intro. To zresztą jeden z niewielu momentów, kiedy na płycie pojawiają się wokale. Pierwszy właściwy numer – Aral Tengizi – wprowadza dużo mocniejszy klimat. Intensywne post-rockowe granie z mocną rytmiczną podbitką szybko wwierca się w głowę. Przyznaję, że nie jestem wielkim fanem post-rocka, bo często nawet ciekawe motywy są zajeżdżane przez wałkowanie ich do znudzenia. Ile można młócić te same dźwięki w tych samych sekwencjach? Ale tu jest inaczej. Cały czas dużo się dzieje, cały czas coś się zmienia. Ani przez moment nie odczuwam znużenia tym klimatem. I tak w zasadzie jest na całej płycie, bez względu na intensywność i moc dźwięków. Z rzeczy cięższych warto wspomnieć na przykład o zamykającym płytę utworze Kerman, opartym na mocnym rytmie i interesujących, wpadających w ucho zagrywkach gitarowych. Sporo w tym brzmieniu brudu, który jeszcze wzmacnia ciężar zawartych tu dźwięków. Dla równowagi kilka razy panowie dają odetchnąć od ściany dźwięku (robią to też we fragmentach tych mocniejszych numerów, ale tam są to raczej krótsze wstawki) i prezentują łagodniejsze oblicze – na przykład w utworze Socotra, który co prawda rozpoczyna się i kończy dość mocno i intensywnie, ale po mocnym początku szybko zwalnia, by oprzeć się w dużej mierze na klimacie, choć przecież dominują tu wciąż dość ostre brzmienia gitarowe. Kapitalnie płynie Assale, moja ulubiona kompozycja na krążku, które momentami nieco przypomina mi instrumentalne zakończenie Nutshell Alice in Chains. W trakcie tych ośmiu minut zespół zabiera nas w kilka dźwiękowych wycieczek, z których każda ma coś interesującego do zaoferowania. Dzięki tym zmianom klimatu odpada element znużenia. Na pewno nie można tej płycie zarzucić monotonii i jednowymiarowości. Cały czas jesteśmy czymś zaskakiwani i to chyba jest klucz do zdobycia i utrzymania mojego zainteresowania.

Remote to płyta, która cały czas zaskakuje słuchacza czymś nowym, nie nudzi się nawet po kilkunastu odsłuchach i po prostu dobrze brzmi. To naprawdę udana mieszanka psychodelii, post-rocka, brzmień progresywnych i hardrockowych. Intryguje, przyciąga, momentami hipnotyzuje. To bardzo miła niespodzianka i kolejny dowód na to, że mało znanych zespołów grających znakomitą muzykę jest mnóstwo i pewnie nigdy nikt nie zdoła się dokopać do wszystkich. Na szczęście na Captains of Sea and War trafiłem (nie sam, żeby nie było) i mogę się cieszyć kolejnym w tym roku bardzo udanym albumem, tym razem ze słonecznej Barcelony, choć dźwiękom granym przez grupę do miana pogodnych daleko.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz