Barcelońska formacja Captains of
Sea and War to dla mnie kompletna nowość. Choć powstali już w 2007 roku, zadebiutowali
dopiero dwa lata temu płytą zatytułowaną po prostu Captains of Sea and War, której – przyznaję – do dziś nie
słyszałem. Ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że dopiero niedawno
dowiedziałem się o istnieniu tej formacji, a to wszystko przy okazji premiery
krążka numer dwa – płyty Remote,
która ukazała się na rynku jesienią. Zaległości na pewno będę musiał w
najbliższym czasie nadrobić, bo jeśli debiut jest choć w połowie tak udany jak Remote, to musi być to płyta godna
uwagi. Na Remote dostajemy bowiem
trzy kwadranse intrygującego, nieoczywistego rockowego grania zawartego w ośmiu
kompozycjach.
No dobrze, w siedmiu, bo Ny Alesund to w zasadzie minutowe,
spokojne intro. To zresztą jeden z niewielu momentów, kiedy na płycie pojawiają
się wokale. Pierwszy właściwy numer – Aral
Tengizi – wprowadza dużo mocniejszy klimat. Intensywne post-rockowe granie z
mocną rytmiczną podbitką szybko wwierca się w głowę. Przyznaję, że nie jestem
wielkim fanem post-rocka, bo często nawet ciekawe motywy są zajeżdżane przez wałkowanie
ich do znudzenia. Ile można młócić te same dźwięki w tych samych sekwencjach?
Ale tu jest inaczej. Cały czas dużo się dzieje, cały czas coś się zmienia. Ani
przez moment nie odczuwam znużenia tym klimatem. I tak w zasadzie jest na całej
płycie, bez względu na intensywność i moc dźwięków. Z rzeczy cięższych warto
wspomnieć na przykład o zamykającym płytę utworze Kerman, opartym na mocnym rytmie i interesujących, wpadających w
ucho zagrywkach gitarowych. Sporo w tym brzmieniu brudu, który jeszcze wzmacnia
ciężar zawartych tu dźwięków. Dla równowagi kilka razy panowie dają odetchnąć
od ściany dźwięku (robią to też we fragmentach tych mocniejszych numerów, ale tam
są to raczej krótsze wstawki) i prezentują łagodniejsze oblicze – na przykład w
utworze Socotra, który co prawda
rozpoczyna się i kończy dość mocno i intensywnie, ale po mocnym początku szybko
zwalnia, by oprzeć się w dużej mierze na klimacie, choć przecież dominują tu
wciąż dość ostre brzmienia gitarowe. Kapitalnie płynie Assale, moja ulubiona kompozycja na krążku, które momentami nieco przypomina
mi instrumentalne zakończenie Nutshell
Alice in Chains. W trakcie tych ośmiu minut zespół zabiera nas w kilka
dźwiękowych wycieczek, z których każda ma coś interesującego do zaoferowania.
Dzięki tym zmianom klimatu odpada element znużenia. Na pewno nie można tej
płycie zarzucić monotonii i jednowymiarowości. Cały czas jesteśmy czymś zaskakiwani
i to chyba jest klucz do zdobycia i utrzymania mojego zainteresowania.
Remote to płyta, która cały czas zaskakuje słuchacza czymś nowym,
nie nudzi się nawet po kilkunastu odsłuchach i po prostu dobrze brzmi. To
naprawdę udana mieszanka psychodelii, post-rocka, brzmień progresywnych i hardrockowych.
Intryguje, przyciąga, momentami hipnotyzuje. To bardzo miła niespodzianka i
kolejny dowód na to, że mało znanych zespołów grających znakomitą muzykę jest
mnóstwo i pewnie nigdy nikt nie zdoła się dokopać do wszystkich. Na szczęście
na Captains of Sea and War trafiłem (nie sam, żeby nie było) i mogę się cieszyć
kolejnym w tym roku bardzo udanym albumem, tym razem ze słonecznej Barcelony,
choć dźwiękom granym przez grupę do miana pogodnych daleko.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz