Solitary Transmissions to siedem kompozycji trwających 43 i pół minuty, choć de facto tych utworów jest sześć, bo pierwszy to zaledwie minutowe intro. Od pierwszych sekund płyty słychać, że – po pierwsze – psychodeliczne odloty zespołowi obce nie są, a po drugie, że całość brzmi – jak już wspomniałem – mocno garażowo. Często narzekam, że zwłaszcza na scenie stoner/doom/psych wiele zespołów chce brzmieć jak najbardziej surowo i nie do końca mi to odpowiada. W tym przypadku mam jednak wrażenie, że pasuje to do charakteru tej muzyki. Mamy do czynienia z bardzo vintage’owym brzmieniem, a zespół nawet nie stara się brzmieć nowocześnie. Space Race – pierwszy pełnowymiarowy utwór – mogłoby być ścieżką dźwiękową do telewizyjnych relacji z podróży kosmicznych sprzed 55 lat. Dużo większą dynamikę przynosi Dead End Exits. Kosmicznych dźwięków gitary i klawiszy też tu w tle nie brakuje, ale w tym akurat kawałku dominuje zdecydowanie napędzająca wszystko mocno od pierwszych chwil perkusja. W Ode to Dorothy panowie mieszają natomiast psychodelię z klimatami luzackiego funko-reggae. Perkusja ponownie bardzo ciekawie prowadzi ostatnią kompozycję ze strony A wydania winylowego, Seven 8ths of Madness, która zgodnie ze swoim tytułem to wpada w, to wypada z metrum 7/8, sprawnie łamiąc schemat.
Na stronie B winyla są tylko dwa numery, za to najdłuższe na płycie. Solar Kollektiv to kolejny kosmiczny odlot – jak zresztą sugeruje tytuł – chyba najbardziej eksperymentalny i zróżnicowany na płycie, bo znajdziemy tu i fragmenty mocniejsze, protohardrockowe, jak i zupełne wyciszenia, przeszywane jedynie uderzeniami w bębny. Całość zdecydowanie ma klimat rockowych improwizacji koncertowych choćby wczesnego Deep Purple choć z dodatkiem kosmicznego posmaku. Wisienką (lub dowolnym innym owocem) na torcie jest tu utwór ostatni i zdecydowanie najdłuższy – ponad trzynastominutowe Who’s at the Door. Zaczyna się też mocno eksperymentalnie, psychodelicznie i tajemniczo – i znowu dominuje w tym początkowym fragmencie perkusja. Kolejne minuty to bardzo skuteczna muzyczna hipnoza oparta na powtórzeniach, zapętleniach i dokładaniu do tych pętli kolejnych odlotowych dźwięków. Ostatnie minuty tej płyty są niczym wyłączenie silników i bezwładne dryfowanie w przestrzeni kosmicznej. Fantastyczny to był odlot.
Dużo na tym albumie kosmicznych wędrówek, dużo przyjemnej tajemniczości, nieważkości, ale w innych fragmentach także dynamiki. Dużo też przyjemnego, melodyjnego grania, co sprawia, że całość zachowuje fajny balans. Czy ten album podobałby mi się jeszcze bardziej, gdyby te dźwięki były produkcyjnie dopracowane, a całość brzmiała mniej garażowo? Zazwyczaj w takich sytuacjach odpowiadam, że tak. Tu nie jestem taki pewny. Jest taka szansa, ale – szczerze mówiąc – myślę, że jest dobrze tak, jak jest. Jakoś to wszystko do siebie pasuje także w takiej właśnie kompozycyjno-wykonawczo-brzmieniowej formie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Jest karp w galarecie, nóżki (zimne), ozory i jeszcze kilka innych na słono i na słodko cudeniek.
OdpowiedzUsuńAzaliż jest coś doskonalszego niźli Arabowie w galarecie?
No nie ma, długo nie było i obawiam się, że długo nie będzie niczego lepszego.
A przekonać się można słuchając „The Magic of Sin” – dzieła absolutnie doskonałego.
Dla takich płyt warto żyć
Wspominałem tu o Venus Principle? To remament z 2022 roku, płyta debiut, która powinna się tu spodobać. https://venusprinciple.bandcamp.com/album/stand-in-your-light
OdpowiedzUsuń