Niewiele jest na świecie lepszych
miejsc do tworzenia muzyki niż Los Angeles. Wejdź do któregokolwiek baru czy
studia nagraniowego, a usłyszysz prawdopodobnie wszystkie możliwe odmiany rocka
czy metalu. To miasto daje olbrzymie możliwości, ale także zapewnia ogromną
konkurencję. Wydanie małej płyty w roku, w którym wychodzi niewyobrażalna wręcz
masa godnych uwagi albumów też nie pomaga. EP-ki dają szansę przedstawienia
światu swojej muzyki w nieco skompresowanej czasowo formie, ale są często
uważane za przedsmak dania głównego i pomijane przez magazyny muzyczne i
portale, które wolą się czasem skupiać na pełnowymiarowym materiale. Grupa
Lesser Key padła ofiarą takiego nastawienia także z mojej strony, bo mogła się
tu pojawić dobrych kilkanaście tygodni temu. Odrabiam zatem zaległości już
niemal na sam koniec podsumowania płyt wydanych w 2014 roku.
Pierwsze dźwięki EP-ki od razu
kierują myśli w stronę grup takich jak Tool. No dobrze, może nie są to aż tak
pokręcone klimaty, atmosfera nie jest tak gęsta i ponura, a całość brzmi dość
przyjemnie, a to słowo, którego w kontekście muzyki Tool raczej się nie używa,
ale zdecydowanie jakieś pokrewieństwo można wyczuć. Co więcej, nie jest to tak
do końca przypadkowe skojarzenie. Basistą Lesser Key jest Paul D’Amour, były
członek grupy Tool, który grał na wczesnej EP-ce zespołu oraz na debiutanckiej
płycie – Undertow. To zresztą ciekawa
sprawa, bo D’Amour opuścił tę kapelę, gdyż chciał iść w innym muzycznym
kierunku, a po niemal 20 latach nagrywa album, który jest wyraźnie kierowany do
fanów jego byłej formacji. No ale nikt nigdy nie powiedział, że trzeba się
przez całe życie trzymać raz podjętej decyzji.
Otrzymujemy zatem sześć
kompozycji trwających w sumie 25 minut. Wystarczająco, żeby dobrze zapoznać się
z kierunkiem obranym przez zespół. Pięć pierwszych utworów wprowadza nas w dość
przytłaczający nastrój, ale niepozbawiony elementów sprawiających, że całość
brzmi przystępnie. Z jednej strony jest dosyć ponuro, momentami ciężko, ale
jednocześnie jest to muzyka, która może trafić w gusta masowego odbiorcy. Może
nie masowego odbiorcy muzyki w ogóle, ale na pewno muzyki rockowej. Idealnie
dobrano kompozycję otwierającą EPkę. Intercession
zaczyna się nieco tajemniczo, rozkręca się stopniowo, a chłód początkowych
fragmentów całkiem nieźle łączy się z chwytliwym refrenem i kontrolowanym
chaosem warstwy instrumentalnej pod koniec utworu. Ten numer daje dość dobre
pojęcie o tym, jak będą brzmiały kolejne kompozycje. Nie znajdziemy tu raczej
efektownych popisów instrumentalnych, całość opiera się na mozolnym tworzeniu
atmosfery. Czasami prym wiedzie w tym perkusista Justin Hanson, który wcale nie
musi okładać zestawu jak wariat, żeby napędzać Parallels. Gitara Bretta Fangera jest często nieco schowana w
miksie, jakby zdławiona, ale to sprawia, że zespół brzmi intrygująco. Nie
jestem pewny, czy do końca odpowiada mi śpiew na tej EPce. Andrew Zamudio
przypomina mi trochę brzmieniem swojego głosu i sposobem śpiewania wokalistę
Deftones, z drugiej strony czasami mam wrażenie jakbym słuchał Chestera
Benningtona, może nie tyle pod względem barwy, co samej melodii partii
wokalnych. I chyba nie do końca mi to leży. Mam wrażenie, że te kompozycje
bardziej trafiałyby do mnie, gdyby partiom wokalnym nadać nieco szorstkości i
brudu. To zresztą mój zarzut – jeśli w ogóle można to nazwać zarzutem – do
całej EP-ki. Brakuje mi tu odrobiny szaleństwa. Jest ciekawy klimat, czasami
małe zaskoczenia, jak nieco mocniejsze przyłożenie pod koniec Folding Stairs, ale mam wrażenie, że
środek ciężkości poszedł trochę zbyt mocno w kierunku wygładzonych melodii i
ładnych wielogłosów. Jest chyba trochę zbyt bezpiecznie. Podoba mi się spokój w
In Passing Through. Panowie pozwalają
sobie na oszczędniejszy aranż, nieco psychodeliczny klimat i małe odpłynięcie,
ale wrażenie psuje trochę znowu ten „piosenkowy” refren. Czasami pasuje, ale
akurat w tym numerze można było sobie darować. Zresztą, co ciekawe, uwagę
najbardziej przykuwa zamykający płytę kawałek Labile, który jest w zasadzie niespełna trzyminutowym outrem, prezentującym
zupełnie inny muzyczny klimat niż reszta płyty. Myślę, że muzyka Lesser Key
zyskałaby sporo, gdyby grupie udało się sprawnie połączyć tego typu brzmienia z
twórczością, która dominuje w pozostałych pięciu utworach. W zasadzie to nawet
nie miałbym nic przeciwko, żeby takie subtelne, hipnotyzujące, podparte
elektroniką dźwięki były cechą dominującą w dorobku Lesser Key, ale na to chyba
nie ma co liczyć.
To obiecujący start. Nie do końca
odpowiada mi nieco zbyt „piosenkowa” forma całości i sądzę, że nieco szaleństwa
i poważniejszy flirt z elektroniką i klimatami psychodelicznymi dobrze by
zrobiły zespołowi. Ale wszystko przed nimi. Być może w tę stronę pójdą na
kolejnych wydawnictwach. Na razie fani Tool, których ich ulubiony zespół
zdecydowanie nie rozpieszcza nadmiarem muzyki, dostali do rąk ciekawostkę w
klimatach, które mogą ich zainteresować, choć mam wrażenie, że dla nich ten
album może być nieco zbyt bezpieczny. Będę czekał na pierwszą dużą płytę Lesser
Key. Mam nadzieję, że będą na niej nieco odważniejsi, ale te 25 minut – a
zwłaszcza ostatnie 8 – daje nadzieję na to, że panowie postanowią nieco
poeksperymentować ze swoim brzmieniem. Wtedy może to być jeden z ciekawszych
zespołów poruszających się w tych muzycznych okolicach.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz