Koncertówki to specjalność
zespołów „w pewnym wieku”. Uriah Heep nie są wyjątkiem i od kilku lat zasypują
fanów wydawnictwami koncertowymi. Czasami są to tak zwane oficjalne bootlegi,
czyli materiał, który nie jest w żaden sposób obrabiany i trafia do słuchaczy w
surowej formie, czasami są to pełnoprawne albumy live, choć i one w przypadku
tej grupy przedstawiają rzeczywistość niezwykle wiernie. Trzeba jednak oddać
Uriah Heep, że w ostatnich latach nie chowają się jedynie za wydawnictwami tego
typu i wrócili do wypuszczania płyt studyjnych. Co więcej, płyty te są
niezwykle udane, a utwory z nich znajdują miejsce w koncertowej setliście
grupy. Pojawiają się także na najnowszej koncertówce Uriah Heep zarejestrowanej
w londyńskim klubie Koko w marcu zeszłego roku.
Gdy ma się na koncie tyle płyt,
przebojów i utworów uznawanych za klasykę rocka, pokusa, żeby grać jedynie najbardziej znane kompozycje,
jest ogromna. I oczywiście te hity także tu znajdziemy. Trudno wyobrazić sobie
koncert Uriah Heep bez Lady in Black,
July Morning, Easy Livin’, Gypsy czy Stealin’. Ale to przecież zaledwie część
setlisty. Z 17 kompozycji, które usłyszymy na Live at Koko, aż 7 pochodzi z ostatnich studyjnych krążków grupy
wydanych w XXI wieku. Co prawda najnowsza płyta – Outsider – jest reprezentowana tylko przez One Minute, które było pierwszym singlem z krążka, oraz Can't Take That Away, ale trzeba
pamiętać, że koncert odbył się dobre dwa miesiące przed premierą Outsider, więc można zespołowi wybaczyć,
tym bardziej, że panowie nadrabiają materiałem z dwóch poprzednich wydawnictw –
Wake the Sleeper i Into the Wild. I co ważne – te najnowsze
utwory specjalnie nie odstają poziomem od starszego materiału. Overload stało się już małym klasykiem
najnowszego okresu w historii grupy, wspomniane One Minute i singiel z poprzedniej płyty – Nail on the Head – świetnie nadają się do wspólnej koncertowej
zabawy, a Into the Wild to potężny
rockowy numer, którego mogą zespołowi zazdrościć kapele składające się z
muzyków dwa razy młodszych. Co tu dużo gadać – gitarowo-organowe pojedynki
duetu Mick Box / Phil Lanzon wciąż dają mnóstwo radochy. Ten drugi błyszczy
choćby w Between Two Worlds – jednej z
najlepszych kompozycji nagranych przez Uriah Heep od czasu, gdy w 1986 roku
Lanzon i wokalista Bernie Shaw pojawili się w zespole. Box z kolei porywa
znakomitym riffem do Overload, ale
także gęstym brzmieniem i swoją charakterystyczną kaczką w Can’t Take That Away. Tradycyjnie niezwykle solidnym punktem
koncertu jest sekcja rytmiczna Heep, czyli najmłodsi stażem i wiekiem
członkowie grupy – perkusista Russell Gilbrook (w Heep od 2007 roku) i basista
Davey Rimmer (w 2013 roku zastąpił wieloletniego członka Heep, Trevora Boldera,
który gra już w Największej Orkiestrze Świata). Gilbrook to prawdziwa bestia za
swoim zestawem. Gość wniósł do grupy olbrzymią dawkę energii i to w dużej
mierze dzięki niemu Heep od kilku lat przezywają kolejną młodość. Rimmer
świetnie wpasował się do zespołu i słychać, że znakomicie się w nim czuje, choć
nie da się ukryć, że brak czasem charakterystycznych basowych zawijasów i
chórków Boldera.
W pierwszej części koncertu
dominują numery z ostatnich albumów oraz z wcześniejszych wydawnictw płytowych
nagranych z Shawem i Lanzonem. Część druga należy zdecydowanie do klasyki.
Ostatnie sześć kompozycji to prawdziwa parada rockowych znakomitości.
Zdecydowana większość to utwory nagrane z oryginalnym wokalistą zespołu,
Davidem Byronem, ale trafił się także rodzynek z ery Johna Lawtona – Free ’n’ Easy. Podobno jeden z
pierwszych utworów heavymetalowych. Dla bezpieczeństwa nie będę weryfikował tej
tezy, fakt faktem, że od kilku lat grupa gra ten numer na każdym koncercie i
bardzo często zaprasza na scenę kilka osób (najchętniej płci pięknej i w takim
wieku, że mogłyby być wnuczkami Micka Boxa), których zadaniem jest użycie głów
i czupryn w celu oczywistym dla każdego fana ciężkiej muzyki. Fani robią swoje,
swoje robi też zespół – Heep w szybkich, pełnych dynamiki i rockowego ognia numerach
wciąż czują się znakomicie. Wszyscy moglibyśmy wymienić nazwy przynajmniej
kilkunastu starych zespołów, których członkowie powinni dać sobie spokój z
graniem rocka, bo już absolutnie nie są w tym wiarygodni. Nie w tym przypadku.
Ci goście w dalszym ciągu niemal rozpalają scenę żywym ogniem. Gypsy i Look at Yourself brzmią jak za najlepszych lat grupy. Nic zresztą
dziwnego, skoro na wydanej kilka lat temu płycie Celebration, na której znalazły się dawne przeboje grupy w nowych
wersjach, te dwie kompozycje wypadły chyba jeszcze lepiej (o ile to w ogóle
możliwe) niż w klasycznych wykonaniach oryginalnych. Gypsy to prawdziwa bestia koncertowa. Gilbrook młóci swój zestaw
niemiłosiernie, a gitarowo-hammondowe popisy muszą zachwycić każdego fana hard
rocka. Ten numer naprawdę ma 45 lat? Niewiarygodne… No i czy którykolwiek fan
rocka nie zna Lady in Black i July Morning? Ten pierwszy numer za
każdym razem jest odśpiewywany przez każdą osobę na sali. Nie wiem, ile
słyszałem wersji July Morning.
Teoretycznie wykonania z ostatnich lat i najnowszych koncertówek zespołu są do
siebie podobne, ale każde kolejne i tak wywołuje ciarki na całym ciele i
niezmiennie zachwyca. Easy Livin’ to
już tradycyjny deser na sam koniec koncertu. Po takiej petardzie i tak już
chyba nikt nie miałby siły na więcej.
Można się oczywiście zastanawiać,
czy taki wysyp koncertówek w ostatnich latach to najszczęśliwszy pomysł. W
końcu mniej więcej połowa setlisty za każdym razem wygląda tak samo. Ale z
drugiej strony, przecież nie ma obowiązku kupowania wszystkich (no chyba, że
jest się niereformowalnym zbieraczem, tak jak niżej podpisany). Można sobie
wybrać te najlepsze (ta, akurat…). Live
at Koko niewątpliwie należy do tych bardziej udanych, choć na pewno nie
jest to album idealny. Mam wrażenie, że nieco traci przez miks. Czasami
chciałbym, żeby brzmienie kopało mnie w ryj, podczas gdy ono lekko smyra mnie
za uchem. Nie zawsze chórki brzmią tak, jak brzmieć by mogły, ale tu z kolei
może należy się cieszyć, że w przeciwieństwie do paru innych legend, panowie z
Uriah Heep nie polerują koncertówek na błysk w studio. Bernie Shaw wciąż bez
problemu wyciąga górne partie i powala dynamiką i wigorem. Ale też słychać już
czasem, że jego głos jest nieco bardziej matowy niż w poprzednich latach. Facet
ma już jednak 58 lat i trudno oczekiwać od niego, że 35 lat na scenie (w tym 29
w Uriah Heep) nie wpłynie w żaden sposób na jego możliwości głosowe. Do pewnych
zmian w barwie i mocy jego głosu trzeba się będzie przyzwyczaić, ale jeśli to
ma być największy problem dla zespołu, to tylko pozazdrościć takich kłopotów,
bo mimo tych drobnych niedociągnięć, Bernie to wciąż niezwykle mocne ogniwo
grupy. Kto by pomyślał 29 lat temu, że wokalista numer sześć w historii grupy
będzie tym, który zostanie w niej dłużej, niż pozostałych pięciu razem wziętych
i będzie sobie tak znakomicie radził z trudnymi partiami Byrona i Lawtona.
Live at Koko to bardzo solidny album koncertowy. Przeszkadza mi
nieco wyciszanie publiczności pomiędzy utworami i spowodowany tym brak pewnej
koncertowej ciągłości. Ale to przecież drobiazg, który nie ma nic wspólnego z
jakością wykonania. Fani, którzy muszą mieć absolutnie wszystko, co wyda
zespół, i tak kupią ten album czy to na CD, czy w wersji DVD. I na pewno nie
będą zawiedzeni. Ale ta płyta może być także ciekawym wyborem dla wszystkich zwolenników
hardrockowego brzmienia, niekoniecznie takich, którzy mają w domu wszystkie
albumy tej grupy. Jeśli chcecie mieć tylko jedną koncertówkę Uriah Heep, to
pewnie wybór powinien paść na inną pozycję (Uriah
Heep Live z 1973 roku to najlepszy kandydat), ale gdyby zależało wam na
formacie DVD, Live at Koko to całkiem
rozsądny wybór. Jasne, można narzekać, że to już zupełnie inne Uriah Heep, że z
klasycznego okresu pozostał tylko Mick Box, ale prawda jest taka, że tak
właśnie wygląda i brzmi Uriah Heep XXI wieku i jest to wciąż fantastyczny
zespół, który potrafi grać świetne koncerty. Oby każda grupa z takim stażem i
tak burzliwą historią mogła się pochwalić takimi wydawnictwami po 45 latach na
scenie.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz