Pozory czasem mylą. Krakowską
kapelę Xposure i jej twórczość poznałem w zeszłym roku, gdy zespół grał jako
support przed gwiazdami polskiej sceny rockowej, grupą Riverside. Przy takim koncertowym
towarzystwie należałoby spodziewać się, że Xposure grać będzie szeroko pojętego
rocka progresywnego (lub to, co u nas za rock progresywny często uchodzi), tym
bardziej, że wydanie ich debiutanckiego krążka wspierał Rock Serwis, który
znany jest raczej ze wspierania właśnie artystów sceny artrockowej i
progresywnej. A tu niespodzianka. Xposure na swojej pierwszej płycie gra
pełnego energii, nieprzekombinowanego rocka. W dodatku robi to całkiem
sprawnie, choć przyznam, że nie potrafię jednoznacznie ocenić tego wydawnictwa.
Co podoba mi się na The Tides the Waves? Przede wszystkim
partie gitary lidera zespołu i głównego kompozytora, Filipa Wyrwy. Czasami gra
mocniej, bardziej klimatycznie, innym razem dość prosto i dynamicznie, ale w
obu przypadkach spisuje się bardzo dobrze. Podoba mi się także energia
niektórych kompozycji. To zazwyczaj nie jest przesadnie skomplikowane granie,
raczej luzacki, dynamiczny hard rock oparty na prostej strukturze, czasami
zahaczający o klimaty funkowe (The Tides
the Waves i Venus), innym razem
bardziej klasyczny w formie (Step into My
Room). Ale jest dynamicznie, a do tego cała trójka instrumentalistów wie, do
czego służą ich instrumenty. Podoba mi się to, że od czasu do czasu na pierwszy
plan na moment wychodzi basista Filip Kuźmiński. Nie są to partie
wirtuozerskie, zapierające dech w piersi, ale miło, jeśli czasami basista
przypomni, że też jest ważną częścią rockowej kapeli, a na tym krążku
przypomina dość często. The Tides the
Waves składa się w większości z kompozycji niezbyt złożonych, ale według
mnie najlepszym utworem prezentującym brzmienie, do którego grupa powinna dążyć
w przyszłości, jest ostatni numer – Nine
Days. Zdecydowanie najdłuższy na płycie, bo trwający ponad 7 minut. Jest
trochę wolniej niż zazwyczaj, ale ciężko, a mocny rytm perkusyjny i brudna
gitara wciągają coraz bardziej z każdą minutą. Świetnie spisuje się tu także
wokalistka Agnieszka Mazurek. Do tego prawdziwą ozdobą jest znakomita partia
gitary gdzieś w połowie utworu. Lubię na tym albumie także te momenty, gdy
zespół zwalnia na moment i ujmuje nieco z ciężkości i dynamiki. Może kompozycje
takie jak Where Do We Come From, As Midnight Spreads czy Either nie porażają nowatorstwem i nie
są w żaden sposób odkrywcze, ale słucha się ich bardzo przyjemnie.
Z czym więc mam problem? A
właściwie dwa lub trzy problemy… Po pierwsze – nie słyszę tu kawałka, który
mógłby być „hitem”. Ja wiem, że przebój to słowo, które się źle kojarzy i w
pewnych podgatunkach muzyki rockowej nie ma co sobie tym głowy zawracać. Ale
jednak jeśli grupa gra żywiołowego, dynamicznego hard rocka, to przydałyby się ze
2-3 kawałki, które natychmiast podrywałyby ludzi i które po jednym odsłuchu
zostawałyby w głowie. Tu, mimo paru naprawdę dobrych numerów, takiego przeboju
nie słyszę. No dobrze, As Midnight
Spreads jest dość chwytliwe i w sumie było naturalnym kandydatem do
promocji albumu. Inna sprawa, że chyba jedynym, który posiada tak spory
„hiciarski” potencjał. Druga kwestia to wokal Agnieszki. I tu w zasadzie ciężko
się czepiać, bo śpiewać umie i słychać, że dobrze czuje się w takich muzycznych
klimatach, ale nie w każdym wydaniu taki rodzaj wokalu do mnie trafia i to już
chyba bardziej kwestia mojego prywatnego gustu niż ewentualnych niedostatków głosowych
wokalistyki. Gdy śpiewa w sposób bardziej stonowany, jak w najspokojniejszej
kompozycji na krążku, bardzo urokliwej i świetnie bujającej balladzie Either, słucham jej z wielką
przyjemnością. Podobnie w bardziej żywiołowych numerach, gdy nie idzie „na
maksa”. W Until the Morning Birds czy
As Midnight Spreads znakomicie
współgra z instrumentalistami. Ale w kompozycjach, w których wchodzi w
mocniejsze tony, czuję, że nie brzmi to do końca tak, jak powinno i mam
wrażenie, że w dużej mierze jest to efekt realizacji nagrań, co prowadzi nas do
trzeciego i największego problemu, jaki mam z tym albumem. Wiem, że płyta miała
brzmieć „żywo” i naturalnie. Ale według mnie brzmi jak dobrej jakości demo i
chyba to w dużej mierze nie pozwala mi się wgryźć w ten krążek. Uważam, że
gdyby ten materiał został inaczej wyprodukowany, efekt byłby o wiele
korzystniejszy. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku początkującego zespołu bez
wsparcia wytwórni trudno wymagać produkcji na najwyższym poziomie. Istnieje też
oczywiście prawdopodobieństwo, że o takie brzmienie zespołowi chodziło, w końcu
każdy ma swoje upodobania. Mnie się brzmienie tego albumu nie podoba i mimo
wielu odsłuchów nie jestem w stanie przyzwyczaić się do niego.
Mimo tego, co napisałem powyżej, The Tides the Waves to obiecujący start
dla Xposure. Jestem przekonany, że jeśli jakiś wydawca da im szansę, trochę
czasu w studio i producenta, który będzie w stanie sprawić, że brzmienie będzie
miało odpowiednią głębię, a wokale będą brzmiały dobrze bez względu na to, czy
są delikatne i stonowane, czy głośne i zadziorne, to Xposure nagrają naprawdę
dobry rockowy krążek, z którym trafią do sporej rzeszy ludzi. The Tides to Waves to solidny debiut z
paroma niezaprzeczalnymi zaletami i dwiema-trzema wadami, które nie do końca są
winą zespołu, a w dodatku nie są niemożliwe do wyeliminowania przy okazji
następnego albumu. Ja im kibicuję i mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z The Tides the Waves, bo jest w tym
zespole potencjał, a i na samej płycie – mimo przeszkadzającej mi produkcji –
jest na pewno kilka numerów godnych uwagi. Jeszcze mocniej zachęcam do złapania
ich na żywo, bo w wersji koncertowej brzmią według mnie dużo lepiej niż na
debiucie.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz