niedziela, 15 października 2017

Lunatic Soul - Fractured [2017]



Ostatnio pisałem, że czas… no, robi różne rzeczy w sporym tempie. To się odnosi także do projektu Lunatic Soul. Ledwo ekscytowaliśmy się tym, że Mariusz Duda robi coś „na boku”, a tu od wydania debiutanckiej płyty mija właśnie dziewięć lat. Tak się jakoś złożyło, że wszystkie albumy tego projektu ukazały się w październiku lub listopadzie. Pewnie nie jest to przypadek, wszak muzyka, którą Mariusz (oraz jego goście) nagrywa pod tym szyldem, często jest dość melancholijna, posępna, chłodna i deszczowa – zupełnie jak wspomniane dwa miesiące. Jednocześnie zawsze jest nieco inna. Dla wielu szokiem było pójście w klimaty lekkiej elektroniki i new wave na Walking on a Flashlight Beam, poprzednim wydawnictwie, które ukazało się trzy lata temu. Tu ten kierunek jest jeszcze bardziej słyszalny. Wydaje mi się, że był to dobry krok, choć nie powiem, żebym był o tym przekonany od pierwszego odsłuchu. W każdym razie na pewno był to krok intrygujący.

Po kilku spotkaniach z Fractured lekkie zmieszanie, które towarzyszyło mi przy pierwszym zetknięciu się z tą płytą, w dużej mierze ustąpiło, choć wciąż moje wnioski po tych odsłuchach momentami są dość zaskakujące dla mnie samego. Przede wszystkim, mam wrażenie, że to byłaby świetna płyta instrumentalna. Bardzo lubię wokal Mariusza Dudy, nie mam z nim też żadnego problemu na tym krążku, a i teksty przecież stanowią tu istotny element całości, bo to album poświęcony powracaniu „do życia” po tragedii – tych w życiu autora w ostatnich latach kilka było. A jednak najbardziej przemawiają do mnie fragmenty instrumentalne. Być może dlatego, że to w nich jest okazja do muzycznego rozkręcenia się całości, a mimo wszystko właśnie te nieco bardziej złożone, „odlatujące” rzeczy uważam za najlepsze na tym albumie, mimo sporej reprezentacji melodyjnych, prostszych, dość chwytliwych kompozycji.


Do tych bardziej złożonych i najbardziej przeze mnie lubianych zaliczę na przykład Crumbling Teeth and the Owl Eyes. Zachwyciła mnie przede wszystkim druga część kompozycji, głównie instrumentalna, nieco… bajkowa, z drugiej strony momentami trochę mroczna (jak to czasem bajki), przede wszystkim znakomicie rozwijająca się. Absolutnie obłędnie brzmi początek A Thousand Shards of Heaven. Smyczki były świetnym pomysłem, kapitalnie uzupełniającym „bujającą” melodię i subtelny klimat. Najciekawsze w tym utworze jest jednak to, że przez ponad 12 minut mamy tu do czynienia z różnymi, często dość odległymi od siebie klimatami muzycznymi, a jednak całość brzmi spójnie, a wszystkie przejścia z jednej części w drugą wyszły niezwykle naturalnie. Mam wrażenie, że ten utwór oraz następujący po nim Battlefield to dwie kompozycje, którym klimatem najbliżej do Walking on a Flashlight Beam. Być może właśnie dlatego to te dwa numery wysuwają się na czoło jeśli chodzi o moje ulubione kompozycje na Fractured. A że są to też dwa zdecydowanie najdłuższe utwory na albumie, ogólne wrażenia muszą iść mocno w górę. Battlefield po ascetycznym początku przyjemnie się rozwija, a marszowy rytm pod koniec kapitalnie współgra z tytułem. Uwagę zwracają świetne klawisze w części środkowej, które pięknie prowadzą melodię. Jeśli chodzi o krótsze numery, to zdecydowanie od pierwszego odsłuchu spodobało mi się Anymore, które momentami w warstwie muzycznej i ogólnym klimacie przypomina mi Shine z ostatniej płyty Riverside. Utwór tytułowy, pierwsza kompozycja, którą poznaliśmy, nie do końca przekonywał mnie jako osobna całość, ale w kontekście płyty sprawdza się lepiej. W Red Light Escape zachwyca przede wszystkim kapitalna linia basu (jakby znajoma) oraz pojawiający się po raz pierwszy (lecz nie ostatni) na tej płycie saksofon (może jego partia nie jest tu przesadnie skomplikowana, za to dodaje kompozycji klimatu).

Czasami nie mogę pojąć źródeł czyjejś niechęci wobec jakiejś płyty. W tym przypadku jednak jestem w stanie zrozumieć fanów, którym Fractured nie do końca przypadło do gustu. A tacy istnieją, nawet wśród znajomych, którzy do tej pory wszystkie płyty wydawane przez Mariusza Dudę przyjmowali niemal bezkrytycznie. Fractured jest dla mnie muzycznym rozwinięciem niektórych motywów z Walking on a Flashlight Beam, ale przyjmuję do wiadomości, że dla niektórych jest to o jeden krok za daleko. Mnie się to podoba, ale przyznaję, że bardziej odpowiadała mi jednak poprzedniczka. Płyta z każdym przesłuchaniem zyskuje w moich uszach i coraz lepiej czuję ten klimat, choć jednocześnie przyznaję, że wspomniany już album poprzedni był dla mnie idealnym wyważeniem różnych wpływów składających się na brzmienie Lunatic Soul i jednocześnie prawdopodobnie moją ulubioną płytą nagraną pod jakimkolwiek szyldem przez Mariusza. Niektórzy będą narzekać na brak niecodziennych instrumentów i folkowo-orientalnych brzmień, które były nieodłącznym elementem pierwszych płyt LS, inni na zbyt „radiowe” brzmienie w paru przypadkach, ale gdyby duże stacje radiowe takie właśnie brzmienia prezentowały, może nie trzeba by było szukać dobrej muzyki na własną rękę. Mnie ta pewna nieprzewidywalność i ewolucja brzmienia na kolejnych albumach Lunatic Soul cieszy, bo niewiele jest w muzyce gorszych rzeczy, niż włączanie płyty po raz pierwszy z pełnym przekonaniem, co dokładnie się za moment usłyszy. Jestem pewny, że każdy, komu spodobała się choć jedna z wcześniejszych płyt Lunatic Soul, znajdzie tu jednak coś dla siebie. Być może nie wszystko, ale nawet przy niechęci do bardziej elektronicznych klimatów dominujących na Fractured, trudno nie zachwycić się przynajmniej kilkoma fragmentami rozwijających się kompozycji.

1. Blood on the Tightrope (7:19)
2. Anymore (4:36)
3. Crumbling Teeth and the Owl Eyes (6:41)
4. Red Light Escape (5:43)
5. Fractured (4:36)
6. A Thousand Shards of Heaven (12:17)
7. Battlefield (9:05)
8. Moving On (5:15)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

6 komentarzy:

  1. Pięknie wyważone środki wyrazu i muzycznej ekspresji. A poza tym piękne piosenki ubrane w piękne dźwięki.
    Nie ma growli, blastów a jednak wchodzi idealnie. Muzyczna czołówka 2017. Nie ma tu grama wazeliny:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. z dobrą płytą mam tak, że bardzo ciężko mi się od niej uwolnić i ją zwyczajnie zmienić w odtwarzaczu... ta z pewnością do nich należy... połączenie czystych, klasycznych i mocnych brzmień instrumentów, jak chociażby fortepian, skrzypce czy saksofon,z elementami elektroniki daje ciekawe efekty...całość jest spójna, momentami transowo,ambientowo hipnotyczna, a jednocześnie wciąga surowością... nie potrafię w dalszym ciągu wybrać tego numeru one, najwspanialszego, najlepszego, bo kiedy tylko włączę płytę - wciąga mnie cała od pierwszego do ostatniego dźwięku... no może tytułowy Fractured ustawiłabym na końcu, ale tylko ze względu na jego dynamikę, czegoś mi w niej brakuje, zostawia jakiś niedosyt i oczekiwanie na więcej... cała płyta kiedy jej słucham wywołuje tak skrajne odczucia i wyobrażenia jak z surrealistycznych filmów... w każdym razie to jedna z czołowych pozycji w mojej dyszce roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyruszyłem się wczoraj przy słuchaniu gdy oglądałem zdjęcia moich małych dzieciątek:-)
    Panie Mariuszu - czekam teraztna nowy Riverside
    A już niebawem nowy Believe
    Piękna muzyczna jesień!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się z Waszej radości słuchania tej płyty, naprawdę. Bo to oznacza, że może za jakiś czas odważę się sięgnąć po tę, czy inną płytę polskiego progrocka, poczekam tylko jak takich głosów uzbiera się więcej. Moje doświadczenia dotychczasowe dały mi tak po uszach, że powiedziałem sobie: nigdy więcej. Trwam zatem w stuporze gdy tylko myśl mi taka wpadnie do głowy, by posłuchać...
    Na razie nie dam się namówić, poczekam jeszcze kilka lat - jak dożyję oczywiście ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm ale to absolutnie nie jest płyta progrockowa :) żadnej płyty Lunatic Soul nie zaklasyfikowałbym absolutnie do prog rocka :)

      Usuń
  5. Przyjemna płyta z pewnością... Ale dla mnie czaru w niej nie wiele. Niebieska i szara są tymi w których się zakochałem. W czerwonej brak mi "pejzażu". Jest to - i owszem - kilka zgrabnych piosenek, z odhumanizowanym automatem. Do tego przegadana jak dla mnie. Całym czarem "Impressions" czy "Walking..." był fakt, że o wszystkim mówiła muzyka a nie dosłownie głos. Jedynie "A Thousand Shards of Heaven" od czwartej minuty nabiera trochę tej przestrzeni pozostawiając miejsce dla wyobraźni...
    Oczywiście płyta stoi na półce - jakże by inaczej... ale to nie ona jest tym co ujęło mnie w LS. Naturalnie artysta ma prawo podążać w kierunku takim jaki chce, niemniej ja - jak na razie - nie "jadę" z nim dalej

    OdpowiedzUsuń