Echoes of Things to Come to debiut formacji z Amsterdamu i zawiera sześć numerów, choć tak naprawdę pięć plus krótkie intro. Początek płyty to rzeczy o długości od pięciu do ośmiu minut, a na sam koniec zespół serwuje dwa zdecydowanie najdłuższe kawałki, ona lekko poniżej i powyżej jedenastu minut. Płytę rozpoczyna ten sam wiatropodobny odgłos, który [spoiler] będzie ją kończył. Z niego wyłania się bardzo przyjemny motyw sekcji rytmicznej, który przeradza się w kompozycję Panacea. Panowie grają lekko, z polotem, fajnie to wszystko płynie. Wokale są dość stonowane, co nieźle się sprawdza, bo [spoiler / eufemizm] wokal w Hollow Drifter robi jednak mniejsze wrażenie niż muzyka. Pod koniec numer fajnie się rozkręca i muzycy ewidentnie wchodzą na wyższe obroty, które utrzymują na początku Misanthropy. Po mocnym wejściu mamy uspokojenie i przerywnik rodem z Whole Lotta Love, w którym słychać głównie rytm wybijany przez perkusję, ale pod koniec całość znowu nabiera mocy. Moim ulubionym numerem w zestawie jest Brain Cartographer. Sekcja rytmiczna ponownie znakomicie prowadzi kompozycję. Gitara wywija wokół niej zacne motywy, ale całość naprawdę rozkręca się, gdy do imprezy dołączają organy. Panowie wchodzą w dobry groove i domyślam się, że na koncertach mogliby to ciągnąć dłuższą chwilę. Tu ograniczają się do niespełna ośmiu minut, ale i to wystarczy, by dać się w to wszystko solidnie wkręcić.
W podobnym klimacie utrzymujemy się przez dłuższy czas w What We Feared Before, jednym ze wspomnianych dwóch długich numerów. I cały czas jest to wrażenie, że utwór ten ciągle narasta i w pewnym momencie będzie musiał nastąpić jakiś przełom. O dziwo wcale nie oznacza on wielkiego muzycznego wybuchu, choć faktycznie w okolicach szóstej i siódmej minuty robi się gęściej, intensywniej i nawet nieco kosmicznie. W ostatnim numerze zespół udanie zestawia spokojne, oszczędne aranżacyjnie motywy z mocniejszym łojeniem, choć wokale w tej mocniejszej części brzmią trochę jak śpiewy kumpli wychodzących po pijaku z baru i nieco psują klimat. Jak już wspomniałem, wokal to ten element, którego trochę się tu czepiam. O ile instrumentalnie trudno coś tej płycie zarzucić (choć wolałbym nieco mniej garażową produkcję), o tyle właśnie wokal to potwierdzenie tego, o czym już kilka razy pisałem, że zespoły z półki stoner/doom/psych często nie przywiązują do tego wielkiej wagi i traktują nieco po macoszemu.
Kwartet z Amsterdamu zafundował nam naprawdę udany debiut. Muzycy pracują już podobno nad kolejnymi nagraniami, a te już wydane są, zgodnie z tytułem, niejako ich zapowiedzią. No to zapowiedź wyszła dobrze, bo to niewątpliwie jeden z ciekawszych tegorocznych albumów nurtu lekkiej psychodelii, o czym świadczy choćby to, że jednak na bloga trafili, a konkurencja była naprawdę duża. I nawet jeśli trochę ponarzekałem na wokal i produkcję, to ogólnie moja ocena musi być pozytywna. Coś czuję, że w przyszłości jeszcze wiele razy będę miał okazję prezentować muzykę tej grupy w swoich audycjach, bo panowie kręcą się bardzo blisko mojego muzycznego gustu.
Płyty możecie posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz