poniedziałek, 15 listopada 2021

Hollow Drifter - Echoes of Things to Come [2021]

Świadomie podjęta decyzja o ograniczeniu pisania na blogu nie zbiegła się z podobną, dotyczącą odsłuchu nowej muzyki, w efekcie czego w tym roku „przerobiłem” chyba rekordową liczbę już w tej chwili pewnie grubo ponad dwustu płyt, lecz na bloga trafił zaledwie niewielki procent tego materiału i jeszcze nigdy zespoły wydające nową muzykę nie miały na tym blogu tak małych szans na pojawienie się ze swoją nową muzyką. Hollow Drifter to jeden z zespołów w wiecznym zawieszeniu w tym kontekście. Płyta spodobała mi się od pierwszego odsłuchu, jakoś w lipcu albo sierpniu, ale cały czas nie byłem pewny, czy na tyle, żebym o niej pisał. A gdy już wymyśliłem, że chyba faktycznie napisać by należało, to co chwilę ktoś inny wskakiwał do kolejki i spychał Holendrów na dalsze miejsca. W końcu jednak postanowiłem, że trzeba podjąć ostateczną decyzję. Włączyłem ten album jeszcze raz – wóz albo przewóz. Albo napiszę teraz, albo wcale. Wyszło, że teraz.

Echoes of Things to Come to debiut formacji z Amsterdamu i zawiera sześć numerów, choć tak naprawdę pięć plus krótkie intro. Początek płyty to rzeczy o długości od pięciu do ośmiu minut, a na sam koniec zespół serwuje dwa zdecydowanie najdłuższe kawałki, ona lekko poniżej i powyżej jedenastu minut. Płytę rozpoczyna ten sam wiatropodobny odgłos, który [spoiler] będzie ją kończył. Z niego wyłania się bardzo przyjemny motyw sekcji rytmicznej, który przeradza się w kompozycję Panacea. Panowie grają lekko, z polotem, fajnie to wszystko płynie. Wokale są dość stonowane, co nieźle się sprawdza, bo [spoiler / eufemizm] wokal w Hollow Drifter robi jednak mniejsze wrażenie niż muzyka. Pod koniec numer fajnie się rozkręca i muzycy ewidentnie wchodzą na wyższe obroty, które utrzymują na początku Misanthropy. Po mocnym wejściu mamy uspokojenie i przerywnik rodem z Whole Lotta Love, w którym słychać głównie rytm wybijany przez perkusję, ale pod koniec całość znowu nabiera mocy. Moim ulubionym numerem w zestawie jest Brain Cartographer. Sekcja rytmiczna ponownie znakomicie prowadzi kompozycję. Gitara wywija wokół niej zacne motywy, ale całość naprawdę rozkręca się, gdy do imprezy dołączają organy. Panowie wchodzą w dobry groove i domyślam się, że na koncertach mogliby to ciągnąć dłuższą chwilę. Tu ograniczają się do niespełna ośmiu minut, ale i to wystarczy, by dać się w to wszystko solidnie wkręcić.

W podobnym klimacie utrzymujemy się przez dłuższy czas w What We Feared Before, jednym ze wspomnianych dwóch długich numerów. I cały czas jest to wrażenie, że utwór ten ciągle narasta i w pewnym momencie będzie musiał nastąpić jakiś przełom. O dziwo wcale nie oznacza on wielkiego muzycznego wybuchu, choć faktycznie w okolicach szóstej i siódmej minuty robi się gęściej, intensywniej i nawet nieco kosmicznie. W ostatnim numerze zespół udanie zestawia spokojne, oszczędne aranżacyjnie motywy z mocniejszym łojeniem, choć wokale w tej mocniejszej części brzmią trochę jak śpiewy kumpli wychodzących po pijaku z baru i nieco psują klimat. Jak już wspomniałem, wokal to ten element, którego trochę się tu czepiam. O ile instrumentalnie trudno coś tej płycie zarzucić (choć wolałbym nieco mniej garażową produkcję), o tyle właśnie wokal to potwierdzenie tego, o czym już kilka razy pisałem, że zespoły z półki stoner/doom/psych często nie przywiązują do tego wielkiej wagi i traktują nieco po macoszemu.

Kwartet z Amsterdamu zafundował nam naprawdę udany debiut. Muzycy pracują już podobno nad kolejnymi nagraniami, a te już wydane są, zgodnie z tytułem, niejako ich zapowiedzią. No to zapowiedź wyszła dobrze, bo to niewątpliwie jeden z ciekawszych tegorocznych albumów nurtu lekkiej psychodelii, o czym świadczy choćby to, że jednak na bloga trafili, a konkurencja była naprawdę duża. I nawet jeśli trochę ponarzekałem na wokal i produkcję, to ogólnie moja ocena musi być pozytywna. Coś czuję, że w przyszłości jeszcze wiele razy będę miał okazję prezentować muzykę tej grupy w swoich audycjach, bo panowie kręcą się bardzo blisko mojego muzycznego gustu.

Płyty możecie posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.

1. Prologue (1:24)
2. Panacea (6:51)
3. Misanthropy (5:07)
4. Brain Cartographer (7:39)
5. What We Feared Before (10:42)
6. Twelve Dozen (11:16)

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz