niedziela, 13 kwietnia 2025

Gadi Caplan - Play It Again [2025]

Dziewięć lat temu mieszkający wówczas w Stanach Zjednoczonych izraelski muzyk Gadi Caplan wydał swój trzeci solowy album, Morning Sun. Niewiele jest płyt wydanych w XXI wieku, które zrobiłyby na mnie tak wielkie wrażenie i których częściej bym słuchał. Bardzo niewiele. Poprzednie dwie płyty Caplana też były znakomite (choć poznałem je później), nieco bardziej jazz-rockowe. Na Morning Sun we współpracy z wokalistą Dannym Abowdem Caplan stworzył piękną, przejmującą, niezwykle subtelną mieszankę łączącą elementy jazz-rockowe z brzmieniami akustyczno-folkowymi i graniem o momentami wręcz popowej estetyce. A potem nastąpiła długa cisza. No, może niezupełnie. Gadi od czasu do czasu wrzucał do internetu różne swoje wykonania klasyków muzyki rockowej w wersjach na gitarę akustyczną, od czasu do czasu pisał także, że pracuje nad nowym albumem. Po dziewięciu latach płyta wreszcie się ukazuje.

Tych, którzy uwielbiają Morning Sun (czyli choćby mnie) z pewnością ucieszyła wiadomość, że wśród artystów, którzy wspomagają Caplana na Play It Again, ponownie jest znany z poprzedniego albumu wokalista. Ci dwaj brzmią razem znakomicie, są wręcz stworzeni do wspólnego muzycznego działania. Także muzycznie nowej płycie najbliżej właśnie do wydawnictwa sprzed dziewięciu lat, co zresztą nie powinno dziwić, bo są tu także utwory, które powstawały mniej więcej w czasach Morning Sun. Kompozycji mamy tu w sumie 11, choć w tej puli jest też kilkudziesięciosekundowy przerywnik. W większości są to kompozycje krótkie, poniżej czterech minut, co razem daje nam 38 minut muzyki. Po dziewięciu latach można by pomyśleć, że to niewiele, ale ja chyba wolę taki właśnie lekki niedosyt od przesytu w postaci albumu na przykład 70-minutowego.

Największą siłą muzyki Gadiego Caplana jest dla mnie to, że ten artysta potrafi znakomicie żonglować intensywnością i emocjami, jednocześnie wcale nie grając głośno. Te utwory są bardzo stonowane, subtelne i wysmakowane, nawet w przypadku tych intensywniejszych. Gadi pokazuje, że wcale nie trzeba grać głośniej i ciężej, żeby przekazać mocniejsze emocje, a jednocześnie absolutnie nie oznacza to, że to jest lekka muzyka ogniskowo-kominkowa. Otwierające album Get Out the Door jest przecież momentami bardzo dynamiczne, porywające wręcz, a ani przez chwilę nie jest głośne czy hałaśliwe. No i mamy tu też bardzo przyjemny fragment instrumentalny, w którym słychać trochę wpływów muzyki z ojczyzny Caplana oraz jej okolic. Nieco filmowe w drugiej części The Devil’s Waltz (bardzo ładnie pasują tu te smyki) i White niezwykle przyjemnie kołyszą, a do tego zawierają wystarczająco dużo chwytliwych motywów, żeby bez większego problemu zostały w głowie. Zmieniamy nieco klimat w tryptyku On the Way / Infinite Love / Under the Sun. Pierwszy z tych utworów to chyba najintensywniejsze minuty na całej płycie. Więcej tu elementów zagranego z polotem, lekkiego jazzu. Znakomicie do brzmienia dokładają się instrumenty dęte, a pochwały obowiązkowo należą się grającemu z niesamowitym luzem i polotem perkusiście Michy Korkusowi (przede wszystkim w Infinite Love), bo tego typu numery bardzo łatwo zabić kwadratową perkusją, tymczasem bębny brzmią tu znakomicie. Świetnie zabrzmiało tu także solo saksofonisty Eyala Aizica, stanowiące bardzo ciekawą kontrę to pięknej solówki gitarowej Caplana w wieńczącym ten tryptyk Under the Sun.

Evoke to najcięższy, najmroczniejszy muzycznie utwór na całym albumie, choć i tu nie powiedziałbym, że to taki tradycyjny rockowy ciężar. No i znowu mamy pewne odwołania do muzyki regionu, z którego pochodzi artysta. Potem wspomniany krótki łącznik zatytułowany Passage i przechodzimy do pięknie bujającego Memory. Jeśli właśnie za takie kapitalnie bujające, ciepło brzmiące numery pokochaliście Morning Sun, będziecie zachwyceni. Na sam koniec albumu mamy dwa spośród trzech najdłuższych utworów. Najpierw ten zdecydowanie najdłuższy, niemal sześciominutowy numer tytułowy, który Gadi wykonywał na żywo w formie instrumentalnej już w okolicach wydania poprzedniego albumu. I znowu panuje ten piękny, subtelny klimat, do tego znakomita melodia i świetny, delikatny śpiew Danny’ego Jamesa (bo tak jest podpisany na tej płycie). W niespiesznym tempie docieramy do końca płyty przy dźwiękach Photographs (ponownie świetne współbrzmienie smyczków z instrumentarium rockowym).

Skoro jest to w zasadzie dzieło dwóch tych samych muzyków, którzy odpowiadali za kompozycje przy okazji Morning Sun, a i same utwory częściowo przynajmniej powstały w podobnym czasie, trudno dziwić się, że jest to płyta zbliżona klimatem do poprzedniczki. Nie znaczy to jednak wcale, że jest jej kopią. Są to płyty utrzymane ogólnie rzecz ujmując w zbliżonej stylistyce. A że mnie ta stylistyka bardzo odpowiada, coś czuję, że Play It Again będzie gościło w moim odtwarzaczu równie często jak Morning Sun, a przecież poprzedniczka to jedna z moich dwóch ulubionych płyt 2016 roku. To chyba jest całkiem nieźle, nie?

Premiera: 15 kwietnia 2025 r.

1. Get Out the Door (3:50)
2. The Devil's Waltz (3:55)
3. White (3:52)
4. On the Way (2:59)
5. Infinite Love (3:16)
6. Under the Sun (2:33)
7. Evoke (4:18)
8. Passage (0:42)
9. Memory (2:29)
10. Play It Again (5:48)
11. Photographs (4:12)

 

Poprzedni tekst o wykonawcy:

Morning Sun [2016] 

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all w środy o 18. A i jeszcze czasami nalewam drinki w klubie jazzowym Pod Osłoną Nocy w poniedziałki o 23.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz