Mało jest w historii rocka
przypadków tak udanych transformacji muzycznych. Po dziesięciu latach niebytu
grupa Europe powróciła w XXI wieku i rozpoczęła zupełnie nowy etap swojej działalności.
Plastikowa produkcja, cukierkowe plamy klawiszowe i słodkie refreny odeszły w
niepamięć, zastąpiły je gęste, hardrockowe aranżacje i potężne brzmienie
organów. Na początku mogło to być spore zaskoczenie zarówno dla fanów zespołu,
jak i dla jego przeciwników. Teraz, przy piątej płycie od czasu powrotu,
zaskoczenia już nie ma – jest za to wciąż świetna muzyka.
Rzadko się zdarza, żeby singiel
był mocnym punktem albumu. Najczęściej krążek promuje kompozycja, która jest
chwytliwa na tyle, że ma szansę przebić się w stacjach radiowych. I numer
tytułowy z War of Kings pewien potencjał
komercyjny oraz odpowiednią dawkę przebojowości z pewnością ma, ale to przede
wszystkim świetny rockowy kawałek z absolutnie mocarnym motywem klawiszowym w
refrenie. Może gdyby częściej single promujące albumy rockowe brzmiały w ten
sposób, nie musiałbym prowadzić audycji radiowej, w której nie ma miejsca dla
przebojów. Kolejne dwa numery – Hole in
My Pocket i Second Day – robią
sporo hałasu w starym dobrym rockowym stylu, ale mam jednak wrażenie, że gdyby
nie było ich na płycie, strata nie byłaby aż tak wielka. Co innego Praise You. Pierwsze zwolnienie i
wycieczka w klimaty zabarwione bluesem. Gęsta atmosfera, bardzo wysmakowana
partia gitary i klimatyczne tło klawiszowe. Bardzo odpowiada mi brzmienie
zespołu, w czym na pewno niemała zasługa producenta Dave’a Cobba, człowieka,
który jest nadwornym producentem płyt mojego ulubionego współczesnego zespołu
rockowego – Rival Sons. Posłuchaj tego numeru, prześmiewco, i powiedz mi prosto
w twarz (no dobrze, może być w ekran), że to plastik! Świetne wrażenie robi
także ciężkie Nothin’ to Ya z
potężnym gitarowo-organowym riffem, gęstą perkusją Iana Hauglanda i kolejną
partią gitary Johna Noruma silnie zakorzenioną w muzyce bluesowej.
Druga część płyty nie tylko nie
zawodzi nadziei rozbudzonych bardzo udanym startem, ale z każdym numerem robi
coraz lepsze wrażenie. Children of the
Mind ma intrygujący, nieco surowy i tajemniczy klimat, który mocno
kontrastuje ze słodkimi piosenkami, z którymi większość słuchaczy może kojarzyć
Europe. Z kolei Rainbow Bridge jest
przesiąknięte interesującymi motywami kojarzącymi się z muzyką Bliskiego
Wschodu. Spokojne tempo, wyraźnie zaznaczony rytm i egzotyczny klimat w połączeniu
z chwytliwym refrenem zbudowanym na gęstym tle organowym – tak brzmi Europe XXI
wieku. Angels (with Broken Hearts)
jest absolutnie obłędne. To chyba jedyna klasyczna ballada na albumie i wygląda
na to, że zespół poszedł w jakość, nie w ilość, bo to prawdopodobnie jeden z
najlepszych numerów tej grupy. Oszczędny aranż w zwrotkach, w których dominuje
delikatna gitara i subtelne organy w tle, a potem genialnie chwytliwy refren,
który buja niesamowicie bez wpadania w muzyczny patos. Joey Tempest śpiewa z
wyczuciem, oszczędnie, bez przesadzonej ekspresji. Jego głos jest szlachetny,
używa go na pewno oszczędniej niż dawniej, ale chyba mądrzej, z większym
wyczuciem i kontrolą. W tym numerze słychać jak bardzo dojrzał cały zespół. To
jeden z tych kawałków, które trudno wyłączyć, choćby nie wiem jak dobre było
to, co następuje później. Pewnie nie ma co liczyć na wersje koncertowe – trudno
będzie odtworzyć tak fantastyczny klimat na żywo, a i tak drastyczne zwolnienie
w środku koncertu pewnie zaburzyłoby dynamikę występów grupy, ale może warto
poeksperymentować? Jeśli udałoby się choćby w części odtworzyć atmosferę tej
kompozycji, jestem przekonany, że publiczność byłaby zachwycona. Po Angels (with Broken Hearts) zostaje już
tylko Light Me Up – ciężki,
monumentalny wręcz numer, ponad sześć minut gęstych organowych riffów,
gitarowych popisów i solidnego perkusyjnego łomotu na sam koniec. I jeszcze
mały bonus – instrumentalny utwór Vasastan,
który pojawia się na limitowanej wersji albumu. Bardzo delikatny, spokojny
numer, utrzymany w fantastycznym, nieco sennym klimacie. Brzmi niczym hołd
oddany przez Johna Noruma Gary’emu Moore’owi. Nie wiem, czy taki był zamysł
Noruma, ale duch irlandzkiego gitarzysty niezaprzeczalnie unosi się nad tym
kawałkiem, choć nie do końca wiem, po co na sam koniec – już po wyciszeniu –
dołożono fragment utworu tytułowego. To jednak szczegół, którym nie warto się
przejmować, zwłaszcza jeśli przez ostatnie 54 minuty słuchało się tak dobrej
płyty.
photo: Jakub "Bizon" Michalski |
War of Kings to bardzo udana, świeża płyta hardrockowa, łącząca
ciężar z melodiami, przeszłość z teraźniejszością, wykonawczą biegłość z
rockowymi emocjami. To album, który umacnia pozycję Europe jako jednego z
najlepszych rockowych zespołów XXI wieku, choć wielu fanów rocka wciąż nie
zauważyło, że nagrali cokolwiek poza utworem The Final Countdown. To już pewnie nigdy się nie zmieni, taki los
zespołów, które wryły się w świadomość dużej grupy osób tak bardzo, że
jakiekolwiek zmiany wizerunku i muzycznego kierunku niewiele pomagają. Muzycy
Europe znaleźli na swój zespół nowy pomysł i wypada im tylko pogratulować tego,
że tak znakomicie odnaleźli się w czasach, kiedy plastikowy rock lat 80. jest
częściej obiektem nie do końca niezasłużonych drwin niż zachwytów. Co by nie
mówić, niewiele grup z tych, które w latach 80. mogły cieszyć się tak
gigantyczną popularnością, wciąż istnieje (w dodatku w najbardziej znanym
składzie) i nagrywa płyty, których ktokolwiek chce jeszcze słuchać. Powiem
szczerze – nie tęsknię za starym Europe. Dla mnie mogliby podczas koncertów
wykonywać tylko materiał z pięciu ostatnich płyt nagranych po powrocie i byłbym
szczęśliwy. To oczywiście niemożliwe, ale kto mi zabroni głośno o tym marzyć?
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Szkoda ze nie skomentowałeś jeszcze "Days of Rock 'n' Roll". Co myślisz o tej kompozycji? Ale recenzja i tak bardzo dobra i rzeczowa. Szczególnie zgodze się co do "Angels (with Broken Hearts)" tak fantastycznej ballady Europe chyba nie mial bo te dotychczasowe mimo ze dobre to jednak nie robiły na mnie jakiegoś wielkiego wrazenia. Bardzo profesjonalna grecka. Tak trzymaj.
OdpowiedzUsuńdzięki ;) Days jest dobre, ale podobnie jak kilka innych dynamiczniejszych numerów na tej plycie, chyba troche dla mnie jednak zostaje w cieniu tych wolniejszych i brzmiących potężniej. ale to taki numer, ktory pewnie bedzie swietnie wyapdal na zywo, bardzo w stylu thin lizzy, co w sumie nie powinno dziwic
Usuń"Plastikowa produkcja, cukierkowe plamy klawiszowe i słodkie refreny"
OdpowiedzUsuńCo to znaczy plastikowa produkcja? Na płycie "The Final Countdown" poza utworem tytułowym i balladą "Carrie" klawiszy wcale tak dużo nie było. W "Danger On The Track" klawisze brzmią rasowo-hammondowo. Gitara brzmiała na płycie soczyście. Pomijam fakt, że solówek z niej większość współczesnych gitarzystów nie jest w stanie zagrać, ba, nawet Norum nie jest dziś w stanie ich odtworzyć (bylem na koncercie, słuchałem i wpatrywałem się w jego paluchy).
Oj, wyczuwam niechęć opartą zapewne na wizerunku muzyków i znajomości jednego utworu z radia. Gdzie dziennikarski i muzyczny obiektywizm?
"War Of Kings" to akurat dobra płyta, ale w innej kategorii.
no to źle wyczuwasz, bo mam prawie wszystkie płyty Europe, także te z "pierwszego" okresu działalności.
UsuńJak posłuchałem Bag of Bones to pomyślałem ęhh... chłopaki dojrzeli, złagodnieli chyba w dobrym momencie bo album świetny, a na War of Kings Europe udowadnia że wciąż drzemie w nich młodzięczy duch jak w latach
OdpowiedzUsuń80-siątych i już nie wiem co lepsze?.Czekam na kolęjną płytę choć poprzeczka zawieszona jest wysoko to mam nadzieję że uda im się podtrzymać dobrą passę.