wtorek, 17 marca 2015

UFO - A Conspiracy of Stars [2015]


UFO zawsze należało do grupy tych wykonawców, którzy nie byli uznawani za absolutną ekstraklasę rocka, a mimo to inspirowali kolejne pokolenia muzyków, także tych bardzo znanych, którzy nie kryją swojego uwielbienia dla tego zespołu i podkreślają, jak ważną rolę odgrywała muzyka UFO w ich muzycznej edukacji. Mimo że od czasu problemów zdrowotnych basisty Pete’a Waya z klasycznego składu grupy, odpowiedzialnego za najbardziej znane płyty, nagrane głównie w drugiej połowie lat 70., zostało zaledwie dwóch członków (niech będzie dwóch i pół, bo gitarzysta i klawiszowiec Paul Raymond załapał się na część płyt z tamtego okresu), UFO co jakiś czas wchodzi do studia i rejestruje kolejne albumy. A Conspiracy of Stars to już 21. płyta studyjna w dorobku zespołu – wyczyn godny pozazdroszczenia, choć w tym przypadku raczej nie doczekamy się standardowych w świecie rocka zapewnień, że najnowsza płyta jest najlepszą.

photo: Jakub "Bizon" Michalski
Pierwsze, co zwraca moją uwagę, to barwa głosu Phila Mogga. Przyznaję – dla mnie UFO to przede wszystkim wspomniane płyty z lat 70. z Michaelem Schenkerem na gitarze. Późniejszych wydawnictw grupy nie śledziłem zbyt uważnie, więc być może nie jest to żadna nowość, ale mam wrażenie, że Mogg śpiewa o wiele niżej niż na tych najbardziej znanych krążkach. W zasadzie to nawet nie ma się co dziwić, to dość powszechny problem wśród wokalistów rockowych, że „na stare lata” głos im się obniża i nie są w stanie wyciągać tego, co 30 lat wcześniej nie stanowiło większego problemu. Ale jednocześnie trzeba zaznaczyć, że mimo lekkiej zmiany barwy głosu, pewne charakterystyczne cechy śpiewu Mogga są w dalszym ciągu na swoim miejscu i nie da się go pomylić z nikim innym. To w zasadzie dotyczy stylu UFO w całości. W zespole od dłuższego czasu ponownie nie ma Schenkera, nie ma też basisty Pete’a Waya, ale Mogg, oryginalny perkusista Andy Parker i wieloletni gitarzysta / klawiszowiec Paul Raymond nie mogli przecież odbiec zbyt daleko od brzmienia kapeli, nawet jeśli w skład kompozytorskiego duetu odpowiedzialnego za większość kompozycji wchodzi teraz z Moggiem gitarzysta Vinnie Moore. Niestety mam wrażenie, że w zespole nie ma nikogo, kto by chciał trochę zaryzykować, odważyć się na wyjście poza standardowe hardrockowe numery, choćby dzięki odważniejszemu wykorzystaniu klawiszy albo wypróbowaniu jakiegoś mniej typowego dla rocka instrumentarium przynajmniej raz na jakiś czas. Największym problemem, jaki mam z A Conspiracy of Stars, jest sztampowość tego materiału. Co z tego, że teoretycznie wszyscy robią swoje w kwestiach czysto wykonawczych, skoro te utwory po prostu nie porywają i są do siebie podobne. Pierwsze trzy kawałki na albumie – The Killing Kind, Run Boy Run i Ballad of the Left Hand Gun – brzmią w porządku, są dość dynamiczne, solówki cieszą ucho, czyli krótko mówiąc – „jest fajnie”. Tylko w zasadzie nie ma w nich nic porywającego, brzmią podobnie do siebie i gdyby nigdy nie powstały, to świat rocka nic by nie stracił. I to niestety dotyczy większości tej płyty. Nawet jeśli zespół próbuje jakoś zaskoczyć – jak w przypadku klawiszowego wstępu do Sugar Cane – to po kilkunastu sekundach wraca do sprawdzonej formuły.

Z masy podobnych do siebie numerów wyróżniam Devil’s in the Detail za ciężki riff, świetną, długą partię instrumentalną, dzięki której na chwilę można zapomnieć o schematyczności utworów, oraz za bardzo przyjemną solówkę. Dobrze brzmi też Precious Cargo. Jest tu wreszcie trochę więcej przestrzeni i dobre tło organowe. W końcu słyszę coś, co nie brzmi jak wszystkie poprzednie numery z płyty. Owszem, struktura niby ciągle zbliżona, ale przynajmniej aranżacyjnie ten numer wyróżnia się po kilku podobnych do siebie kawałkach. Moją uwagę zwrócił także King of the Hill – kompozycja znajdująca się jedynie na limitowanym wydaniu albumu. Nie żeby tu odchodzili od znanego już schematu, ale grają jakby trochę dynamiczniej i z większą werwą, a i to, że utwór jest znacznie krótszy niż kompozycje z podstawowej wersji płyty – trwa zaledwie nieco ponad dwie i pół minuty – sprawia, że trudno tu o dłużyzny czy wrażenie rockowych rozgotowanych kluch, które są dość pospolitym zjawiskiem na nowych płytach rockowych weteranów.

photo: Jakub "Bizon" Michalski
A Conspiracy of Stars na pewno nie będzie zaliczana do najlepszych płyt w dorobku UFO. Sam zespół też nie ma chyba przekonania do siły tego materiału, skoro na trasie promującej krążek gra tylko dwa pierwsze numery z płyty. Ja wiem, że klasycznego materiału do wyboru sporo, ale są jednak grupy z podobnym stażem (a nawet bardziej doświadczone), które potrafią grać po 5-6 nowych numerów, nie mówiąc już o przypadkach skrajnych, jak Uriah Heep, którzy ledwie kilka lat temu wykonywali podczas koncertów cały nowy wówczas album Wake the Sleeper. Można pewnie odnieść wrażenie po lekturze tego tekstu, że UFO nagrało słaby album. To nie do końca tak. Tu nie ma numeru, o którym powiedziałbym, że nie przystoi takiemu zespołowi. Nie ma takiej żenady, jaką odwalili na tegorocznej płycie koledzy panów kosmitów z grupy Scorpions choćby przy Rollin’ Home. Tylko że nie ma też zbyt wielu porywających momentów, a z kolei fani UFO z zespołu Europe udowodnili, że w 2015 roku też można nagrać znakomity album hardrockowy. Przy A Conspiracy of Stars cały czas pod palcami plączą mi się klawisze z literami składającymi się na wyraz „solidna”. Po swoją drogą całkiem przyjemnym, choć krótkim niedawnym koncercie UFO w warszawskiej Stodole, znajomy powiedział, że było OK, ale to taki trochę hard rock dla oldboyów i w zasadzie to chyba dobre określenie. Jest przyzwoicie, gitarowo, całkiem nieźle brzmieniowo (w końcu producent Chris Trangarides ma całkiem pokaźne CV), ale bez jakichś większych emocji z mojej strony. Nie ma tu niestety materiału na miarę Lights Out, Rock Bottom, Only You Can Rock Me czy Doctor Doctor, nie ma też ballad na poziomie takich numerów jak Love to Love czy Belladonna (w zasadzie, to w ogóle nie ma tu ballad, co w sumie nie musiałoby być minusem, gdyby mocniejszy materiał był faktycznie porywający). Są dobre riffy, jest ciężar, ale chyba brak polotu dawnych dzieł grupy.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz