The Answer mają u mnie spory
kredyt zaufania. Kwartet z Irlandii Północnej miał do tej pory na koncie cztery
udane albumy, a każde kolejne wydawnictwo grupy było gwarantem solidnej dawki
pijackiego rockowego łomotu w starym dobrym stylu. Ale jednak każda kolejna
płyta to coraz większa obawa – na jak długo wystarczy pomysłów, by obracać się
w tej samej stylistyce bez zżerania nie tylko cudzych, ale i własnego ogona? Po
czterech albumach utrzymanych w podobnym klimacie po cichu oczekiwałem lekkiego
odświeżenia formuły, choćby drobnych zmian, które świadczyłyby o tym, że
zespołowi nie grozi syndrom AC/DC. Czy wesoła ekipa pod dowództwem Cormaca
Neesona spełniła moje oczekiwania? Powiedzmy, że do pewnego stopnia.
Już początek pierwszego numeru
przynosi pierwszy dobry motyw – Long Live
the Renegade otwiera zagrywka, która brzmi jakby Royal Blood grało Woman from Tokyo Purpli z gościnnym
udziałem Angusa Younga. Niby wszystko brzmi jak stare dobre The Answer, ale
jednocześnie bas jako instrument wiodący w dużym fragmencie utworu to rzadkość
dla tej grupy. Porywająco brzmi Aristocrat
– trzyipółminutowy strzał, z jednej strony w klimacie typowym dla grupy, z
drugiej jednak napędzany bardzo prostym, surowym riffem, aż chciałoby się
powiedzieć, że minimalistycznym jak na nich. Ale to dobrze, o takie drobne
smaczki właśnie chodziło. W przyrodzie nie istnieje coś takiego, jak płyta The
Answer bez wolniejszego, bardziej stonowanego numeru, dzięki któremu na chwilę
można odpocząć od kaskady ostrych riffów. Na Raise a Little Hell taki utwór trafia się już pod numerem 4 – Cigarettes & Regret wyróżnia się
przede wszystkim bardzo przyjemnym efektem na gitarowym solo. To oczywiście nie
koniec spokojniejszych klimatów. Strange
Kinda’ Nothing to zdecydowanie najlżejszy numer na płycie, stonowany,
niemal subtelny. Cormac udowadnia, że nie musi koniecznie korzystać z pełni
mocy swojego szorstkiego głosu, żeby robić wrażenie. W takich spokojnych, nieco
nostalgicznych numerach też radzi sobie zawodowo. To takie trochę wygładzone
The Answer, bardzo nietypowe, aż czeka się, kiedy w końcu nastąpi oczywisty
wybuch, ale wybuchu nie ma. Jest trochę
intensywniej pod koniec, ale to wciąż nie jest wejście w oczywiste dla nich
rejony. Powiem nawet, że ten kawałek nie byłby tak całkiem nie na miejscu na
którejś ze starych płyt U2, kiedy jeszcze tamtego zespołu dało się słuchać. Podoba
mi się brud i przester w Last Days of
Summer. Dzięki temu jest jeszcze ciężej, choć muzycy wcale nie zalewają nas
tysiącem zagrywek na sekundę. To też sztuka – zrobić numer, w którym jest dużo
przestrzeni, ale który jednocześnie jest ciężki jak diabli. I znowu spora rola
basu w miksie – chyba ze wszystkich płyt The Answer to tu właśnie ten
instrument najczęściej wysuwa się na pierwszy plan.
Naturalnie jest też kilka numerów
oczywistych jak zamieszki w Warszawie 11. listopada. The Other Side czy I Am What
I Am to typowe The Answer, łączące ostre riffy niczym z katalogu AC/DC z
melodyką Lynyrd Skynyrd i Led Zeppelin oraz pewną surowością wczesnego
Aerosmith. Teoretycznie takie numery już nie robią wrażenia, ale to w końcu
płyta The Answer, więc jakieś stałe elementy ich stylu muszą być. Whiplash to także ich typowy styl z
fantastycznymi, gęstymi gitarami i treściwym solo Paula Mahona, mocnym, wysokim
wokalem Cormaca Neesona, solidnym łomotem Jamesa Heatleya na bębnach i
przyjemnie pulsującym basem Micky’ego Watersa. Ale dodatkowy, przestrzenny
motyw gitarowy to już u nich pewne novum, znowu jakby lekko w klimacie U2. Wielogłosy
w Red są stanowczo zbyt zaraźliwe, a
cały numer jest wręcz przesiąknięty chwytliwymi motywami – być może nie ma tu
niczego nowego, ale numer brzmi fantastycznie, zwłaszcza gdy zwinne palce
Mahona wyciskają kolejne soczyste brzmienia z gitary. Na sam koniec podstawowej
wersji płyty dostajemy utwór tytułowy – walcowaty kawałek o sporym ciężarze
ciekawie zestawionym z partią harmonijki ustnej. Wśród sześciu dodatkowych
kompozycji w rozszerzonej wersji albumu znajdziemy trzy numery z płyty w
wersjach akustycznych oraz trzy zupełnie nowe kawałki. Najciekawiej brzmi chyba
Flying ze świetną dynamiką,
znakomitym, niemal funkowym basem i harmonijką, która świetnie wpisuje się w
luzacki klimat numeru.
Nie ma co ukrywać – The Answer to
wciąż współczesna, irlandzka wersja mieszanki AC/DC i Led Zeppelin z domieszką wczesnego
Aerosmith. Rewolucji na Raise a Little
Hell nie ma. Ale są te drobiazgi, których się spodziewałem i na które liczyłem.
Jest brzmieniowe urozmaicenie – nie zawsze jest albo mocno i do przodu, albo
kołysankowo i melancholijnie. Są inne środki rockowego wyrazu i panowie z The
Answer jak nigdy wcześniej sięgają tu po nie chwilami dość odważnie. To
najbardziej różnorodny krążek kwartetu, z jednej strony oferujący miejscami
cięższe brzmienie niż na wcześniejszych albumach, z drugiej zapewniający
momentami sporo muzycznej przestrzeni. Dostałem palec, zażądam całej ręki –
chciałbym, żeby na szóstym albumie panowie poszli jeszcze dalej i zawarli na
przykład elementy rocka psychodelicznego i dłuższe instrumentalne improwizacje.
Ale na razie wystarczy mi to, co dostaliśmy na Raise a Little Hell, bo to bardzo dobry, choć nie rewelacyjny
krążek. Rewelacyjne są momenty. Wciąż czekam na album, którym The
Answer dokonają tego, co było w zeszłym roku udziałem Rival Sons przy okazji
wydania płyty Great Western Valkyrie
– z retrorockowej sensacji awansują do rockowej ekstraklasy. Chyba jeszcze nie
tym razem.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz