Uwielbiam takie sytuacje – ze
względu na moje zainteresowanie jakimś zespołem trafiam na nazwę innej kapeli,
dzięki której z kolei odkrywam coś jeszcze innego, na co pewnie w życiu nie
trafiłbym w jakichkolwiek popularnych gazetach czy portalach skupiających się
na muzyce rockowej. Sieć powiązań między mało znanymi zespołami, grającymi
znakomitą, klimatyczną muzykę, jest doprawdy fascynująca. Znacie Blues Pills?
No jasne, że znacie. Wydali jedną z najlepszych płyt 2014 roku. Sekcja
rytmiczna, która pojawiła się na debiutanckim albumie
szwedzko-francusko-amerykańskiego zespołu zdążyła wcześniej zagrać wspólnie na
płycie Mondo Drag nazwanej po prostu Mondo
Drag. Album powstał już kilka lat temu, ale dopiero teraz ujrzał światło
dzienne dzięki niemieckiej wytwórni Kozmik Artifactz, która powoli staje się
jednym z moich ulubionych wydawców. Mondo
Drag wbrew pozorom nie jest pierwszym krążkiem tego istniejącego od 9 lat
zespołu. Trzon grupy stanowią wokalista i gitarzysta Nolan Girard, gitarzysta
Jake Sheley i klawiszowiec John Gamino. Zapraszam na absolutnie magiczne 35
minut ze świetną muzyką Mondo Drag.
Pierwsze, na co zwraca się uwagę
przy odsłuchu płyty Mondo Drag, to
brzmienie krążka. Muzycy zdecydowanie nie są fanami nowoczesnych sztuczek
studyjnych. Korzystają z instrumentów i innego studyjnego sprzętu, będących w
użyciu dobre 40-50 lat temu. Także technika produkcji i miksowania nawiązuje do
dawnych czasów. Dzięki temu ten album naprawdę brzmi, jakby powstał powiedzmy w
1969 roku. Od pierwszych sekund dwuipółminutowego Zephyr, które otwiera krążek i zostało wybrane jako singiel
promujący płytę, słychać to charakterystyczne, brudne brzmienie gitar i
organów, inspirowane ewidentnie choćby wczesnymi płytami Deep Purple. Zwraca
też uwagę wokal – charakterystyczny, mocno wycofany w miksie, trochę pod
wczesnego Ozzy’ego, choć służący raczej jako tło dla głównej akcji. Nawet jeśli
takie wysokie, mocno przetworzone zaśpiewy niespecjalnie wam odpowiadają, nie
powinniście się zniechęcać. Na krążku znajdziecie sporo długich fragmentów
instrumentalnych. Absolutnie fantastycznie brzmi wstęp do Crystal Visions Open Eyes. Dobry rytm, bulgoczące pod spodem organy
i przesterowana gitara tworzą boski klimat. Do tego jeszcze cudowne, delikatne
zakończenie po kilku dynamicznych minutach. Aż głupio mi, że słucham tego
albumu z plików cyfrowych podesłanych mi przez wytwórnię, bo takiej muzyki
należałoby w zasadzie słuchać wyłącznie na gramofonie. Absolutnie najlepszym
momentem pierwszej części płyty (lub też strony A, jeśli ktoś jest szczęśliwym
posiadaczem wydania winylowego) jest zamykający ją numer Plumjilla. Najpierw kilka minut świetnego rytmicznego grania w średnim
tempie, ze znakomitymi wielowarstwowymi gitarami, do tego psychodeliczny środek
z intrygującym motywem, wzorowanym pewnie na (Don’t Fear) The Reaper lub Rime
of the Ancient Mariner, ale rozwijanym absolutnie genialnie dzięki pięknemu
motywowi klawiszy i organom w tle. Może nawet trochę szkoda, że ta druga część
kompozycji nie znalazła się na osobnej ścieżce, bo aż chciałoby się włączać ją
po kilka razy z rzędu, żeby nacieszyć się tymi cudownymi, bajkowymi dźwiękami.
Druga strona przynosi pewne
zaskoczenie. Pierwsze kompozycje na albumie bazowały głównie na ciężarze,
gęstym aranżu i niezbyt szybkim, ale mocno zaznaczanym rytmie. Tu już na
początku w Shifting Sands mamy numer o
motoryce L.A. Woman połączonej z
psychodelicznym zacięciem wczesnych Floydów i nieco bardziej uczłowieczonym
klimatem kompozycji Jarre’a. Pamiętacie muzykę z Kwantu albo z Przybyszów z
Matplanety? Jeśli tak, to powinniście poczuć się podczas odsłuchu tego
numeru o dobre 25 lat młodsi. Absolutnie zakochałem się w instrumentalnym Pillars of the Sky. Tym razem obok
kosmicznych klawiszy i przesterowanych, tworzących cudowną kołdrę dźwięków
gitar, mamy też fortepian, który pasuje tu idealnie. Prawie siedem minut
powalającego, pięknego brzmienia. Nikt się nigdzie nie spieszy, klimat, jaki
tworzą muzycy, jest po prostu nieziemski. To jest numer, który Floydzi mogliby
zagrać podczas koncertu w Pompejach – taki to klimat! I w takim
psychodelicznym, gęstym sosie będziemy pływać już do końca płyty. Zamykająca
album kompozycja Snakeskin kojarzy mi
się z narkotycznymi wizjami na pustyni przy palącym słońcu, z obłędnym tańcem
na granicy przytomności i nie do końca legalnymi rytuałami, które nigdy nie
kończą się dobrze dla osoby znajdującej się podczas nich w centrum uwagi.
Ostatnie uderzenie na płycie daje po dołach tak mocno, że aż przechodzą ciarki,
budzę się z tego transu, w który przez ostatnie kilkanaście minut byłem
skutecznie wprowadzany i zastanawiam się, jak to się stało, że ta płyta
skończyła się tak błyskawicznie. Na jednym odsłuchu nigdy się nie kończy.
Jak zwykle można jęczeć, że nie
ma tu nic nowego. I pewnie nie ma. Z drugiej strony – ta mieszanka psychodelii,
hard rocka i muzyki progresywnej polana gęstym przesterem z dodatkiem paru
znakomitych melodyjnych motywów i szczyptą kosmosu jest rozbrajająca. Nie
potrafię się uwolnić od tej płyty. Jestem bezgranicznie oczarowany tym
dźwiękami. Jasne, dużo tu Floydów ery Barretta, Love, Doorsów, Jefferson
Airplane czy wczesnego Deep Purple (i paru innych grup), ale jeśli ma z tego
powstawać tak powalająca muzyka, to jak dla mnie Amerykanie mogą czerpać z tych
i innych zespołów ile tylko będą w stanie. Ja taką mieszankę kupuję w całości.
Chcę, żeby o tym zespole dowiedziały się tłumy, bo ci goście zasługują na to
jak mało kto.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
A mnie się od razu skojarzyło Magic Pie;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna recenzja, miałem BARDZO podobne skojarzenia muzyczne słuchające tego zespołu ;) na kapelę natknąłem się przypadkiem dzięki spotify i też się zakochałem. Świetne brzmienia. Polecam zapoznać się jeszcze z Assemble Head in Sunburst Sound, White Hills, Casa Rui albo Vibravoid.
OdpowiedzUsuń