Na szwedzką kapelę Black Trip
zwróciłem uwagę już przy okazji ich wydanego dwa lata temu debiutu Goin’ Under, na którym prezentowali
soczyste, dynamiczne granie z pogranicza hard rocka i heavy metalu. Ale
przyznaję, że jakoś tak uciekli mi z radaru po wydaniu tamtej płyty. W zalewie
fantastycznych kapel z północy Europy jakoś zapomniałem o nich i zupełnie nie
śledziłem tego, co działo się w ich obozie. Na informację o tym, że kilka
tygodni temu wyszła druga płyta kwintetu, trafiłem zupełnie przypadkowo. Lubię
takie przypadki. Lubię też takie płyty jak Shadowline.
Black Trip tym razem serwuje 41 minut cholernie dynamicznego hard n’ heavy,
które idealnie nada się do podnoszenia ciśnienia w ponure jesienne dni.
Wyobraźcie sobie, że słuchacie
bardzo gitarowego, pełnego energii grania w stylu wczesnych nagrań Iron Maiden,
tych z płyt nagranych jeszcze z Paulem Di’Anno. A teraz wyobraźcie sobie, że
śpiewa w nich wokalista o nieco większej wszechstronności, w dodatku od czasu
do czasu wchodzący w głosowe klimaty Phila Lynotta z Thin Lizzy. Macie to? No,
to wiecie już mniej więcej, czego spodziewać się po Shadowline. Miłośnicy
nostalgicznego smęcenia i jesiennych „dźwięzaży” raczej nie znajdą tu wiele dla
siebie, bo na całej płycie jedyny spokojniejszy moment nadchodzi w Rooms… czterdziestosześciosekundowym
przerywniku. Wszystkie inne numery kipią energią, wypełnione gęstymi riffami i
podwójnym gitarowym atakiem duetu Peter Stjärnvind / Sebastian Ramstedt. Obaj
zdecydowanie wiedzą, do czego służą ich instrumenty, ale – co być może jeszcze
ważniejsze – fantastycznie brzmią obok siebie i kapitalnie się uzupełniają. Dynamiczna
sekcja rytmiczna znakomicie dopasowuje się do obu panów, a wokalista Joseph Tholl
brzmi w takich klimatach bardzo naturalnie. Nie forsuje przesadnie głosu, nie
próbuje za wszelką cenę pokazać, jak wysoko potrafi zaśpiewać – czasami ryknie
agresywniej, czasami wyda z siebie spokojniejszy głos, ale zawsze bardzo udanie
wtapia się w muzykę graną przez kolegów.
Obok Rooms jest jeszcze nieco wolniejszy moment na tej płycie – w najdłuższym,
bo niemal pięcioipółminutowym The Storm,
który co prawda rozpoczyna się dość łagodnie i wyróżnia się na Shadowline spokojnym tempem, ale po
pierwsze – to wcale nie oznacza, że jest cicho, delikatnie i lekko – a po
drugie – i tutaj w drugiej części kompozycja znacznie przyspiesza, zbliżając
się do klimatów dominujących w pozostałych utworach. A te tworzą naprawdę dobrą
całość. To nie jest bardzo odkrywcze granie, ale słucha się tego niezwykle
przyjemnie i trudno nawet wyróżnić jakoś konkretne utwory, bo wszystkie kopią
po częściach ciała, po których kopać powinny. Jeśli nie spodoba ci się
otwierające płytę Die with Me, to
chyba nie ma sensu męczyć się przy kolejnych kawałkach, bo tu jak na tacy mamy
zapowiedź tego, z czym będziemy mieli do czynienia przez te nieco ponad 40
minut. Lata 80. na całego, choć na szczęście pozbawione lakieru na włosach,
plastikowych klawiszy (a w zasadzie jakichkolwiek klawiszy) i irytujących
galopad. Czyli zostaje tylko to, co dobre we wspomnianej dekadzie w muzyce
heavymetalowej. W Danger dałbym się
nabrać, że to Thin Lizzy, gdybym nie wiedział, czego słucham. Nie da się przy
tym usiedzieć spokojnie – zaręczam! Przy tym wszystkie te numery są
niesamowicie chwytliwe. Dobra melodia to podstawa twórczości Black Trip. Niemal
każdy refren szybko wpada do głowy i nie chce z niej wyjść, a do tego idealnie
nadaje się do wspólnego śpiewania na koncertach. Utwór tytułowy jest tego najlepszym
przykładem. Przy Berlin Model 32
roznosi mnie już energia, gitary cudownie jazgoczą, przed oczami mam młodych
Maidenów lub Judasów i coaz gorzj trsfiam w klaeisze, bo nie mpgę spkjonie
usiedxiec przt pisaniu. A to dopiero czwarty numer! I, co lepsze, tak jest do
samego końca. Niesamowicie chwytliwe Over
the Wordly Walls, szalone Clockworks
z cholernie bujającym wstępem, Sceneries
ze znakomitymi partiami gitar – słabych punktów brak.
Black Trip nie wynaleźli może
prochu na tej płycie, ale i tak całkiem skutecznie używają go do stworzenia
wybuchowego albumu, zapewniającego sporą dawkę rozrywki. To jest taki rodzaj
grania w heavymetalowych klimatach, który do mnie przemawia. Patatajstwa o
smokach i rycerzach oraz orłach w przestworzach średnio do mnie przemawiają, bo
za dużo w tym elementów, które sprawiają, że nie potrafię większości heavy
metalu traktować choćby odrobinę poważnie. Black Trip grają tę muzykę tak, że
nie potrafię się od niej oderwać. Człowiek uczy się na błędach – nawet ja.
Drugi raz nie stracę ich z pola widzenia.
--
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Właśnie sprawdzam. Całkiem niezłe!
OdpowiedzUsuń