Twórczość mieszkającego w Stanach
izraelskiego muzyka Gadiego Caplana była mi do niedawna całkowicie obca. Jak to
często bywa trafiłem na niego „z polecenia” osoby, która całkiem dobrze wie, co
może mi się spodobać. Podaję dalej, bo wierzę, że jeśli czytacie regularnie
wpisy na tym blogu i trafia do was muzyka, którą tu zazwyczaj wychwalam, to i
was zachwyci trzeci krążek w dorobku Caplana, Morning Sun, który ukazał się kilka tygodni temu. Dlaczego tak
sądzę? Bo czasami mamy do czynienia z płytą, która po prostu nie ma prawa się
nie podobać. Czasami już po pierwszym pełnym odsłuchu człowiek wie, że właśnie
zetknął się z albumem, który zostanie z nim na długie lata. Który porusza tak,
że nie sposób się od niego uwolnić. To jest właśnie taki przypadek.
To niezbyt długi album – trwa
zaledwie 42 minuty. Idealnie! Te niecałe trzy kwadranse to wystarczająco dużo,
by całkowicie oczarować słuchaczy tym bajecznie sielskim klimatem, który
dominuje na Morning Sun. Wyobraźcie
sobie, że słuchacie czegoś w stylu pierwszej płyty grupy Messenger, ale bez
klimatów w stylu opętańczych tańców na łące, za to z subtelnością Buckleya. Obu
Buckleyów. A momentami wkraczamy w rejony akustycznych wycieczek wczesnych Floydów
wspominających o łąkach okalających Cambridge. Czyli czasem trochę folkowo,
czasem nieco bardziej rockowo, ale nigdy zbyt intensywnie i głośno. Za to
zawsze bardzo subtelnie, delikatnie, ze smakiem i przede wszystkim z pięknym,
ciepłym brzmieniem, które natychmiast nastraja pozytywnie. Gdybym chciał
opisywać najlepsze fragmenty tego albumu, musiałbym chyba po kolei opowiedzieć
wam o każdym kolejnym utworze, wymienię więc jedynie te absolutnie
najpiękniejsze momenty. Kapitalnie zaśpiewany przez Danny’ego Abowda (lidera
grupy The Weeping Willards, w której grywa też Caplan) utwór tytułowy z partią
fletu brzmi obłędnie. Caplan i Abowd doskonale wiedzą, jak napisać wspaniałą
melodię, natychmiast wpadającą w ucho, ale nie trącącą banałem. Intrygująco
brzmi La Morena, w której prosta
melodia pięknie ozdabiana instrumentami smyczkowymi z czasem zaczyna
nieoczekiwanie zmierzać w kierunku delikatnego jazzu. Z kolei w The Other Other Side to gitara
elektryczna wychodzi na pierwszy plan uzupełniany akustycznym tłem. Ale nie ma
tu mowy o żadnych efektownych popisach. Caplan gra oszczędnie, ale niezwykle
przejmująco. W dodatku subtelne wokale Abowda idealnie pasują do tego
stonowanego klimatu. Gorące lato, zielona łąka, zapach zboża, trzmiel gryzący
cię w… No to ostatnie może nie. Buja niesamowicie. Z kolei ostatni utwór –
instrumentalne Lili’s Day podzielone
na 4 ścieżki – rozpoczyna się zupełnie niespodziewanie dziwacznymi
syntezatorowymi dźwiękami i loopami. Przez chwilę wydaje się nawet, że to zbyt
duży muzyczny przeskok, ale nie – już za moment to uczucie znika. Numer rozwija
się kapitalnie, szybko przechodząc w prog-jazzowe klimaty lat 70, a następnie
kierując się w stronę zdominowanej przez smyczki nieco filmowej melancholii. A
jeszcze Island z wyśmienitymi,
oszczędnymi wstawkami klawiszy na drugim, a może i nawet trzecim planie, które
nagle wychodzą na przód i brzmią tak, że ciarki przechodzą całe ciało. A co z…
Nie, stop!
Mógłbym tak bardzo długo, bo tak
naprawdę każda kompozycja zasługuje na wspomnienie. Każda! Jednak równie ważne
jak same utwory jest ich brzmienie. A album brzmi świetnie. Niby nie ma tu
skomplikowanych numerów, ale sporo dzieje się zarówno na pierwszym planie, jak
i gdzieś w tle, a przy tym nie ma się wrażenia przesycenia dźwiękiem. Niby jest
wielowątkowo w sferze aranżu, niby ważne rzeczy dzieją się na wielu
płaszczyznach, ale jednocześnie jest w tym mnóstwo przestrzeni i miejsca na
oddech. Ani razu nie miałem poczucia, że Gadi chce przytłoczyć mnie nadmiarem
dźwięków czy efektów. Gość ma znakomitego „czuja” jeśli chodzi o brzmienie.
Tej płyty słucha się absolutnie
fenomenalnie. Od pierwszej do ostatniej sekundy. To czysta przyjemność. Takie
albumy powstają właśnie po to, żeby dawać ludziom ogromną dawkę przyjemności.
Nic tu nie dzieje się w pośpiechu, nic nie jest przesadzone, efekciarskie,
przytłaczające. Od początku do końca mamy do czynienia z cudownym, subtelnym,
ciepłym brzmieniem oraz często prostymi, ale niezwykle klimatycznymi i
zwyczajnie pięknymi opowieściami. Jestem absolutnie przekonany, że ten album
zachwyci większość osób, które na niego trafią. Morning Sun to płyta nietuzinkowa. Zachwycająca barwą dźwięku,
kojąca, pozytywna, przyjemnie kołysząca. Tytuł dobrany idealnie. Być może jest
to najlepsza nowa muzyczna propozycja, jaką usłyszycie w tym roku. Delektujcie
się nią, bo to prawdziwa perełka.
--
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchaćhttp://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Od siebie dodam, że po dwie poprzednie płyty Caplana również warto sięgnąć :).
OdpowiedzUsuńtrafiło i się podoba bardzo...
OdpowiedzUsuńОчень хороший альбом. Спасибо за рецензию.
OdpowiedzUsuńthanks :)
Usuń