sobota, 2 lipca 2016

Gadi Caplan - Morning Sun [2016]



Twórczość mieszkającego w Stanach izraelskiego muzyka Gadiego Caplana była mi do niedawna całkowicie obca. Jak to często bywa trafiłem na niego „z polecenia” osoby, która całkiem dobrze wie, co może mi się spodobać. Podaję dalej, bo wierzę, że jeśli czytacie regularnie wpisy na tym blogu i trafia do was muzyka, którą tu zazwyczaj wychwalam, to i was zachwyci trzeci krążek w dorobku Caplana, Morning Sun, który ukazał się kilka tygodni temu. Dlaczego tak sądzę? Bo czasami mamy do czynienia z płytą, która po prostu nie ma prawa się nie podobać. Czasami już po pierwszym pełnym odsłuchu człowiek wie, że właśnie zetknął się z albumem, który zostanie z nim na długie lata. Który porusza tak, że nie sposób się od niego uwolnić. To jest właśnie taki przypadek.

To niezbyt długi album – trwa zaledwie 42 minuty. Idealnie! Te niecałe trzy kwadranse to wystarczająco dużo, by całkowicie oczarować słuchaczy tym bajecznie sielskim klimatem, który dominuje na Morning Sun. Wyobraźcie sobie, że słuchacie czegoś w stylu pierwszej płyty grupy Messenger, ale bez klimatów w stylu opętańczych tańców na łące, za to z subtelnością Buckleya. Obu Buckleyów. A momentami wkraczamy w rejony akustycznych wycieczek wczesnych Floydów wspominających o łąkach okalających Cambridge. Czyli czasem trochę folkowo, czasem nieco bardziej rockowo, ale nigdy zbyt intensywnie i głośno. Za to zawsze bardzo subtelnie, delikatnie, ze smakiem i przede wszystkim z pięknym, ciepłym brzmieniem, które natychmiast nastraja pozytywnie. Gdybym chciał opisywać najlepsze fragmenty tego albumu, musiałbym chyba po kolei opowiedzieć wam o każdym kolejnym utworze, wymienię więc jedynie te absolutnie najpiękniejsze momenty. Kapitalnie zaśpiewany przez Danny’ego Abowda (lidera grupy The Weeping Willards, w której grywa też Caplan) utwór tytułowy z partią fletu brzmi obłędnie. Caplan i Abowd doskonale wiedzą, jak napisać wspaniałą melodię, natychmiast wpadającą w ucho, ale nie trącącą banałem. Intrygująco brzmi La Morena, w której prosta melodia pięknie ozdabiana instrumentami smyczkowymi z czasem zaczyna nieoczekiwanie zmierzać w kierunku delikatnego jazzu. Z kolei w The Other Other Side to gitara elektryczna wychodzi na pierwszy plan uzupełniany akustycznym tłem. Ale nie ma tu mowy o żadnych efektownych popisach. Caplan gra oszczędnie, ale niezwykle przejmująco. W dodatku subtelne wokale Abowda idealnie pasują do tego stonowanego klimatu. Gorące lato, zielona łąka, zapach zboża, trzmiel gryzący cię w… No to ostatnie może nie. Buja niesamowicie. Z kolei ostatni utwór – instrumentalne Lili’s Day podzielone na 4 ścieżki – rozpoczyna się zupełnie niespodziewanie dziwacznymi syntezatorowymi dźwiękami i loopami. Przez chwilę wydaje się nawet, że to zbyt duży muzyczny przeskok, ale nie – już za moment to uczucie znika. Numer rozwija się kapitalnie, szybko przechodząc w prog-jazzowe klimaty lat 70, a następnie kierując się w stronę zdominowanej przez smyczki nieco filmowej melancholii. A jeszcze Island z wyśmienitymi, oszczędnymi wstawkami klawiszy na drugim, a może i nawet trzecim planie, które nagle wychodzą na przód i brzmią tak, że ciarki przechodzą całe ciało. A co z… Nie, stop!

Mógłbym tak bardzo długo, bo tak naprawdę każda kompozycja zasługuje na wspomnienie. Każda! Jednak równie ważne jak same utwory jest ich brzmienie. A album brzmi świetnie. Niby nie ma tu skomplikowanych numerów, ale sporo dzieje się zarówno na pierwszym planie, jak i gdzieś w tle, a przy tym nie ma się wrażenia przesycenia dźwiękiem. Niby jest wielowątkowo w sferze aranżu, niby ważne rzeczy dzieją się na wielu płaszczyznach, ale jednocześnie jest w tym mnóstwo przestrzeni i miejsca na oddech. Ani razu nie miałem poczucia, że Gadi chce przytłoczyć mnie nadmiarem dźwięków czy efektów. Gość ma znakomitego „czuja” jeśli chodzi o brzmienie.

Tej płyty słucha się absolutnie fenomenalnie. Od pierwszej do ostatniej sekundy. To czysta przyjemność. Takie albumy powstają właśnie po to, żeby dawać ludziom ogromną dawkę przyjemności. Nic tu nie dzieje się w pośpiechu, nic nie jest przesadzone, efekciarskie, przytłaczające. Od początku do końca mamy do czynienia z cudownym, subtelnym, ciepłym brzmieniem oraz często prostymi, ale niezwykle klimatycznymi i zwyczajnie pięknymi opowieściami. Jestem absolutnie przekonany, że ten album zachwyci większość osób, które na niego trafią. Morning Sun to płyta nietuzinkowa. Zachwycająca barwą dźwięku, kojąca, pozytywna, przyjemnie kołysząca. Tytuł dobrany idealnie. Być może jest to najlepsza nowa muzyczna propozycja, jaką usłyszycie w tym roku. Delektujcie się nią, bo to prawdziwa perełka.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. Od siebie dodam, że po dwie poprzednie płyty Caplana również warto sięgnąć :).

    OdpowiedzUsuń
  2. trafiło i się podoba bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Очень хороший альбом. Спасибо за рецензию.

    OdpowiedzUsuń