Salem’s Pot to jeden z tych
strzałów na oślep – widzisz gdzieś informację o nowej płycie zupełnie obcej ci
grupy, patrzysz na okładkę, dowiadujesz się, że album wydaje jedna z twoich
ulubionych wytwórni, w dodatku sprawdzasz, skąd jest zespół i masz już niemal
stuprocentową pewność, że to będzie coś dobrego. Uwielbiam takie chwile. Bardzo
rzadko takie historie kończą się zawodem. Najczęściej to początek pięknej i
długiej znajomości z twórczością takiej grupy. Wierzę, że tak właśnie będzie w
przypadku Salem’s Pot, bo ich druga duża płyta – Pronounce This! – zmiotła mnie z powierzchni Ziemi od pierwszego
odsłuchu i trzeba było cholernie dobrego wi-fi, żebym wrzucił ten tekst z
kosmosu, w który wysłał mnie szwedzki kwintet. Rany, jakie to dobre!
Pronounce This! zawiera zaledwie 6 utworów, ale całość trwa 49 minut, co powinno dość mocno sugerować słuchaczom, że tradycyjnej zwrotkowo-refrenowej struktury i „radiowej” długości utworów nie należy tu oczekiwać. Co nie znaczy, że album jest mało przystępny i docenią go tylko szlachetne uszy obyte z najwymyślniejszymi formami muzycznymi. Wręcz przeciwnie – grupie udało się połączyć skłonność do psychodelicznych odjazdów i hipnotycznych improwizacji z umiejętnością tworzenia motywów, które po prostu łatwo wpadają w ucho. To wszystko jest tak naprawdę oparte na mało skomplikowanych hardrockowych riffach i niezbyt wyszukanych zagrywkach tworzących tło, które jednak sprawdzają się tu znakomicie. Punktem kulminacyjnym albumu jest niewątpliwie najdłuższa kompozycja – niemal trzynastominutowe, instrumentalne Coal Mind. Tu jest wszystko (poza wokalem, rzecz jasna) – długie budowanie klimatu na powtarzanych motywach, świetne riffy, klimat, cudne „doły”, szczypta psychodelii. Dużo tu Sabbathów, sporo Kyuss – ogólnie psychodelia miesza się ze stonerem i klasycznym hard rockiem. Nic nowego, ale żre wybornie. Ta kompozycja to ponad ¼ czasu trwania całości, ale i w pozostałych numerach grupa ma sporo do zaoferowania.
Klimat grozy wymieszany z „kwaśnym”
obłędem i pasującą jakimś cudem do tego wszystkiego przebojowością dominuje w The Vampire Strikes Back. Just for Kicks oferuje w pierwszej
części przybrudzone brzmienie amerykańskiego południa, podane w formie dość
prostej i wpadającej w ucho kompozycji, potem zaś odjeżdża w bardziej
psychodeliczne rejony, kończąc na rockowym szaleństwie. Natomiast otwierające
album Tranny Takes a Trip (to –
podobnie jak kilka innych tytułów ich utworów czy nawet jak sama nazwa grupy –
gra słów: Granny Takes a Trip to nazwa jednego z kultowych butików działających
w Londynie w czasach, gdy w mieście kwitła scena psychodeliczna) świetnie
wprowadza w klimat całości mocnym brzmieniem syntezatora na wstępie oraz
efektami – zarówno tymi nałożonymi gdzieniegdzie na wokal, jak i tymi, które
robią za „tło” w warstwie instrumentalnej. A później już
stonerowo-psychodeliczna ostra jazda. Największym zaskoczeniem i być może
kontrowersją jest So Gone, So Dead –
numer o szatanie w stylu starego country, choć podanego w dość ponurym wydaniu.
Ale to niespełna czterominutowa piosenka, zdecydowanie najkrótszy kawałek na
płycie, poza tym jakoś dziwnie pasuje do całości, mimo całkowitej zmiany
klimatu. Może na zasadzie zaskoczenia i kontrastu po trzynastu minutach mocnego
rockowego grania w Coal Mind?
Początek ostatniego numeru na płycie – Desire
– podchodzi brzmieniem pod dziki zachód na kwasie, jednak potem robi się
tajemniczo, ponuro nawet, chwilami wręcz przytłaczająco. Ostatnie sekundy tego
utworu – i całej płyty – brzmią jak fragment ścieżki dźwiękowej do horroru.
Wiele osób powie, że nie ma na
tej płycie nic nowego, że to wszystko już kiedyś było grane. Nie będę się
kłócił. Salem’s Pot bazują na tym, co wymyślono dawno temu, nie zmieniają
oblicza muzyki rockowej, ich twórczość nie jest nowatorska, nikt nigdy zapewne
nie wspomni o nich przy okazji wymieniania zespołów, które dokonały muzycznej
rewolucji. Ale jednocześnie ich nowej płyty po prostu znakomicie się słucha, a
chyba o to najbardziej w tym wszystkim chodzi. Słychać, że muzycy tej formacji
są zakochani w klasycznym hardrockowym brzmieniu łączącym mocne, melodyjne gitary
i gęste organy. Nie ma w tym nic złego. To, co robią, robią cholernie dobrze i
w pełni profesjonalnie. Gdybym miał porównać ich do jakiejś innej współczesnej
formacji, którą bardzo lubię, to wymieniłbym duński Grusom, tylko przyprawiony
kwasem. Trzeba się naprawdę bardzo starać, żeby nie znaleźć w tej muzyce czegoś
dla siebie. Powiem więcej – w tym roku usłyszycie bardzo niewiele tak dobrych,
nowych płyt, a rok to przecież pod względem świeżych wydawnictw świetny!
--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Notuję do sprawdzenia.
OdpowiedzUsuńkoniecznie! a trochę dźwięków z tej płyty jeszcze u mnie w piątek po 21 w rockserwis.fm ;)
UsuńGdyby nie te błędy warsztatowe (np. perkusja w pierwszym utworze),
OdpowiedzUsuńgdyby nie zupełnie nieuzasadnione efekty syntezatorowe - choćby sam początek płyty ale i inne momenty - byłbym zachwycony.
A tak - powycinam zbędne efekty i będę miał radochę :-)
jest moc!
OdpowiedzUsuń