To trudne do uwierzenia, że w
drugiej dekadzie XXI wieku wciąż trafiają się takie przypadki jak ten – że w
zasadzie nie można doszukać się w Internecie jakichkolwiek informacji o zespole
muzycznym, który właśnie wydał swoją debiutancką płytę. W zasadzie to dobrze,
że w ogóle znamy kraj pochodzenia muzyków formacji Skog Under Jord (Szwecja)
oraz ich liczbę (pięciu) i nazwiska (tych wam oszczędzę, bo i tak nie ma w tym
gronie nikogo choćby słabo rozpoznawalnego w naszym kraju). Pod koniec stycznia
ta ekipa, która nie ma nawet swoich kont na najważniejszych portalach
społecznościowych i muzycznych (czyli w zasadzie według prawa obecnych czasów nie
istnieje), wypuściła swój pierwszy album, zatytułowany po prostu Skod Under Jord, zawierający zaledwie 37
minut muzyki podzielonej na… dwa utwory.
Znamy ten schemat? A znamy.
Skojarzenia z innym szwedzkim zespołem, który ostatnio zdobywa coraz szersze
grono fanów wśród słuchaczy szeroko pojętej progresji, nasuwają się same. I
wcale nie mijają, kiedy już włączymy płytę. Trudno opisuje się krążki, na
których są dwie kompozycje, ale skoro już zacząłem, to głupio byłoby się teraz
wycofać. Na pierwszy ogień ponad siedemnastominutowy numer Snӧ Och Mossa (En Stig Kantrad Av Faror) – uroczo, nieprawdaż? Początek
niepozorny, subtelny. Tu ćwierkają ptaszki, tam wchodzą delikatne organy. Mija
półtorej minuty i z wolna dołączają kolejne instrumenty, wchodzi „bujalny” rytm
i wszystko nabiera odpowiedniego tempa i klimatu. Panowie szybko wchodzą na
wysokie obroty i czeszą bardzo przyjemnego, dynamicznego prog rocka w starym
stylu mniej więcej do połowy utworu, kiedy to wszystko nagle zwalnia i wchodzi
na czas jakiś we wczesnofloydowy, psychodeliczny klimat, z którego zresztą nie
wychodzi już do końca, mimo ponownego przyspieszenia w ostatnich minutach.
Końcówka z ponownie kapitalną partią klawiszy sprzyja opętańczym tańcom pod
wpływem (albo i nie) wszelkich możliwych substancji).
I wszystko płynnie przechodzi w
kompozycję numer dwa, niemal dwudziestominutowe Under låga moln (En vindlande väg genom hemliga riken) – jak rany… –
w którym ptaszków na początku może już nie ma, za to w tle szumi sobie deszcz
(albo komuś wanna przecieka). I znowu na początku niezbyt intensywnie. Klawisze
plumkają bardzo przyjemnie, od czasu do czasu wchodzi pięknie brzmiąca gitara
elektryczna, sekcja rytmiczna hipnotyzuje niezbyt szybkim tempem i ogólnie jest
niezwykle relaksacyjnie. I choć to spokojne tempo utrzymuje się przez dłuższy
czas, to stopniowo zwiększa się intensywność brzmienia grupy. Po ośmiu minutach
wiadomo już, że zaraz musi nastąpić jakieś przesilenie i albo wszystko zaraz
wybuchnie i rozkręci się na dobre, albo wyciszy się i przejdzie w klimaty
kojąco-wyciszające. Panowie wybrali bramkę numer dwa – zwolnienie, ulewa, jakaś
burza w tle – ale przecież wiadomo, że nie będą wyciszali przez ostatnie 10
minut płyty, więc należy się spodziewać, że i łupnięcie w połączeniu z
podkręceniem tempa w końcu nastąpi. Następuje pod koniec piętnastej minuty i
końcówkę mamy znowu na sporym rozmachu, oczywiście poza wyciszeniem w
absolutnie ostatnich sekundach płyty.
I już koniec? Ano koniec. Gdybym
miał przedstawić ten album w krótkich słowach komuś, kto orientuje się nieźle w
skandynawskiej scenie muzycznej, to oczywiście napisałbym krótko: kuzynostwo
Agusy. Może to i uproszczenie, ale nie da się chyba nie mieć takich skojarzeń.
Na razie według mnie nie jest to jeszcze ten poziom. Wydaje mi się, że w muzyce
Agusy, także w tych kilkunastominutowych kompozycjach, jest więcej pomysłów i
spójności. Na Skod Under Jord
momentami tracę trochę wątek i nie jestem pewny, czy każda sekunda z tych 2224,
które zawarto na tym krążku, była tu absolutnie niezbędna. W dodatku mam
wrażenie, że produkcja tego albumu jest jednak trochę garażowo-improwizacyjna.
Nie wszystko w kwestii brzmienia zostało dopieszczone, czasami niektóre dźwięki
są lekko niedosmażone i brzmią nieco surowo, choć pewnie znajdą się i
zwolennicy właśnie takiej produkcji. Ale z drugiej strony ta płyta to bardzo
obiecujący początek i niewątpliwie jest to zespół, który należy mieć na oku,
oczywiście pod warunkiem, że nie postanowią po pierwszym albumie zmienić
nazwisk i nazwy grupy, żeby jeszcze bardziej ukryć się przed światem. Oby nie,
bo zaczęli naprawdę bardzo dobrze i warto, żeby – podobnie jak jakiś czas temu
Agusa – trafili do nieco szerszego grona odbiorców, nawet tylko na skalę
światka progresywnego.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Nic dodać, nic podzielić. No, może tylko dodać..
OdpowiedzUsuńMoje skojarzenia powędrowały bardziej w stronę klimatów Iron Butterfly niż Pinka Floyda (ze swoim zespołem)*
Agusa to już dojrzała propozycja a Podziemny Las przebije się na powierzchnię po pewnym czasie, którego oby mu nie zabrakło.
* - chętnie wyjaśnię, jeśli kto jeszcze tego nie zna.