Emocje to słowo klucz do
zrozumienia tego, co działo się przez dwa wieczory w warszawskiej Progresji.
Weekend z nowym obliczem grupy Riverside to wydarzenie z rodzaju tych, o
których uczestnicy będą pamiętać do końca życia. Po kilkunastu miesiącach
przerwy formacja Riverside powróciła. Posiniaczona, na pewno mocno pokaleczona,
ale silna i zdeterminowana, żeby dalej czarować słuchaczy. Takie koncerty
opisuje się niełatwo, bo jak zrelacjonować coś, co oddziaływało na wszystkich
zgromadzonych na tylu różnych płaszczyznach?
Oczywiście trzonem wszystkiego była muzyka. Muzyka grana przez najważniejszy polski zespół rockowy XXI wieku. Zespół, który niemal równo rok temu przeżył olbrzymią tragedię. Zespół, który pozbierał się i z pomocą przyjaciół wyszedł do ludzi… także przyjaciół, by pokazać, że jest gotowy, by wrócić na scenę. I wrócił w kapitalnym stylu, stawiając przed sobą niezwykle trudne zadanie tak emocjonalnie, jak i muzycznie. Riverside zagrali dwa prawdopodobnie najdłuższe koncerty w swojej historii. Przygotowywali się do nich niezwykle pieczołowicie, opracowując utwory, których nigdy wcześniej nie prezentowali na żywo, oraz tworząc nowe aranżacje kilku znanych już z koncertowego repertuaru kompozycji. Wszystko było przemyślane, wszystko miało swoje określone miejsce. Set wypełniły głównie utwory z dwóch ostatnich „pełnoprawnych” płyt studyjnych – Shrine of New Generation Slaves i Love, Fear and the Time Machine. Wycieczek do zamierzchłej przeszłości było niewiele. Rozpoczęli i zakończyli Codą – ale jak różne były te dwie wersje tej samej kompozycji! Pierwsza – mroczna, ciężka, niemal przytłaczająca; druga – ze sporą nutą optymizmu i zasygnalizowaniem nowego początku dodanym sprytnie fragmentem Goodbye Sweet Innocence. A między nimi olbrzymia dawka fantastycznej muzyki – od wielowątkowych numerów w rodzaju Second Life Syndrome czy Escalator Shrine po „przeboje” – Conceiving You, Discard Your Fear czy 02 Panic Room. Jeśli ktoś zdołał jakimś cudem okiełznać emocje podczas właściwego, dwugodzinnego setu, to trzydziestopięciominutowy bis chyba nie dał na to większych szans. Zagrane po raz pierwszy Time Travellers w rozciągniętej koncertowej wersji wyciskało łzy z oczu, podobnie jak kolejny debiutujący koncertowo utwór – Towards the Blue Horizon, który dla wielu stał się symbolem wydarzeń sprzed roku, choć przecież powstał wcześniej pod wpływem zupełnie innej (choć w gruncie rzeczy podobnej) tragedii.
Wielki udział w tych dwóch
magicznych wieczorach mieli goście. Przede wszystkim oczywiście Maciej Meller –
człowiek, który stanął przed piekielnie trudnym zadaniem zajęcia miejsca na
scenie po zmarłym Piotrze Grudzińskim. W czterech utworach fantastycznie zagrał
także kapitalny młody gitarzysta Mateusz Owczarek z grupy Lion Shepherd, która
supportowała Riverside na poprzedniej trasie koncertowej formacji (solo w Time Travellers to jeden z absolutnie
najgenialniejszych momentów obu koncertów, a i ciężki 02 Panic Room z gitarą Mateusza wyszedł kapitalnie). Do kompletu mieliśmy
saksofonistę Marcina Odyńca, który – podobnie jak w wersjach studyjnych –
pojawił się w Deprived i Night Session – Part 2 (oba utwory
zadebiutowały w koncertowym secie). To była wyjątkowa okazja oglądania zespołu
w poszerzonym składzie, bo w trasę panowie pojadą już w czwórkę (z Mellerem
jako jedynym gitarzystą). Jednak choćby wykonanie Towards the Blue Horizon pokazało sporą moc w aranżu na dwie
gitary, co na pewno było dodatkową atrakcją dla najwierniejszych fanów, którzy
zjechali do Warszawy nie tylko z całej Polski, ale także z Niemiec, Holandii, Hiszpanii,
Norwegii, Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Kanady czy Australii.
Teoretycznie były to takie same
koncerty – ci sami goście, ta sama setlista. W praktyce jednak odbiór ich był
dość różny. Pierwszy wieczór niósł tak olbrzymi ładunek emocjonalny dla
wszystkich w Progresji, że choćby zespół partaczył wszystkie kompozycje, to
nikt by tego pewnie nie zauważył. Nie partaczył – żeby było jasne. Ale chyba
wszyscy przyznają, że stres był olbrzymi, a drugiego dnia, gdy część emocji
może nie tyle opadła, co została nieco oswojona, całość zabrzmiała bardziej
naturalnie, na większym luzie. Wyeliminowano w dodatku kilka problemów
technicznych, które pojawiały się dnia pierwszego. Okazało się zatem, że dla
pełnego obrazu należało być na obu koncertach, bo oba te wieczory dopełniały
się znakomicie pod względem tak muzycznym, jak i emocjonalnym. Z jednej strony
ostatni rok zleciał błyskawicznie, z drugiej jednak było to długich kilkanaście
miesięcy bez koncertów Riverside. Stęskniliśmy się za sobą nawzajem. Świadczą o
tym nie tylko dwa wyprzedane błyskawicznie koncerty w największym koncertowym
klubie w kraju, lecz także długie godziny spędzone po koncertach na sali
Progresji, wypełnione rozmowami z muzykami oraz innymi fanami. Wiele osób chyba
zwyczajnie nie chciało iść do domu w oba te wieczory, bo po czymś takim nie da
się chyba wrócić tak łatwo do „normalności”. Każdy, kto był w sobotę lub
niedzielę w Progresji, był świadkiem wydarzenia, które na zawsze zostanie w
pamięci. Takich koncertów zwyczajnie się nie zapomina. To są wydarzenia, o
których po 10 czy 20 latach opowiada się młodszym fanom, słuchającym z
zazdrością o czymś, czego ze względu na wiek nie mogli doświadczyć.
When something ends
Something else
begins
We are moving on…
Druga (w dużej części inna) galeria zdjęć znajduje się na stronie rockserwis.fm.
Wszystkie
zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by
me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Tym razem nie będę obiektywna... byłam,widziałam,recka i fotografie genialne!
OdpowiedzUsuńTo, że spłynę łzami w sobotę było dla mnie pewne od chwili zakupu biletu. Tego, że czytając recenzję wszystko wróci nie spodziewałabym się nigdy. Dzięki.
OdpowiedzUsuńFani także ze Szwecji ;-) ja i mój 13-letni Syn, który był pierwszy raz na koncercie Riverside chociaż z oczywistych względów zna doskonale Ich muzykę :-) Ja do dzisiaj nie mogę się pozbierać i słuchając nagrań albo oglądając zdjęcia z koncertu emocje nadal wyciskają łzy... Lecz są to łzy radości, wdzięczności i szczęścia, że mogłam uczestniczyć w tym niesamowicie wyjątkowym wydarzeniu... MIŁOŚĆ i emocje takie są słowa klucze do zrozumienia tego, co działo się w Progresji... Riverside - tego Zespołu się nie lubi ten Zespół się KOCHA!!!
OdpowiedzUsuń