wtorek, 30 października 2018

Glenn Hughes - Warszawa [Progresja], 29 X 2018 [relacja / galeria zdjęć]

Sytuacja, w której muzyk jedzie w trasę, żeby pograć kawałki wielkiego zespołu, w którym występował przez jakiś czas milion lat temu, jest stara jak... hmm, no po prostu stara. Znamy to doskonale i doskonale też wiemy, że częściej jest to wirus nostalgiozy niż treściwy koncert na sensownym poziomie. Tak mogłoby być także w tym przypadku, gdyby nie to, że za utwory Deep Purple na obecnej trasie wziął się członek Rock and Roll Hall of Fame, jeden z najwybitniejszych wokalistów w historii rocka, tytan pracy i Głos Rocka - Glenn Hughes.

Glenn sam przyznaje się do tego, że dawno nie powinien żyć. Od połowy lat 70., czyli okresu, w którym grał w Deep Purple, do końca kolejnej dekady prowadził mocno rockandrollowy tryb życia, który dla tak wielu skończył się tragicznie, że wspomnimy choćby jego kolegę (czy, jak woli Glenn, brata) z Purpli, Tommy'ego Bolina. A potem w końcu stwierdził, że skoro los daje mu kolejne szanse, to wypadałoby zacząć je wykorzystywać. Wziął się w garść, zaczął znowu nagrywać kapitalną muzykę, a teraz postanowił pojechać w trasę, podczas której wykonuje wyłącznie utwory Deep Purple. Co więcej, wymyślił sobie koncert, w trakcie którego przenosi nas bardzo skutecznie do czasu, gdy był basistą i wokalistą tej grupy - z dużą dbałością o szczegóły.


Po rozpadzie w 1976 roku grupa Deep Purple wróciła w roku 1984, ale koncerty formacji wyglądały już wtedy nieco inaczej. Muzycy skupiali się bardziej na graniu znanych wersji kompozycji, zamiast bawić się improwizacjami jak w latach 70. Zamiast dziewięciu czy dziesięciu rozbudowanych numerów grupa grała 17 czy 18, ale w formie raczej mało eksperymentalnej. I tak jest po dziś dzień. Glenn postanowił jednak pokazać fanom, jak to wyglądało w połowie lat 70., a że w formie jest wybornej i dobrał sobie zacny skład pomocników, faktycznie efekt jest kapitalny. Dostaliśmy więc wszystko to, co dzisiaj może już nieco niemodne, ale za to w interesującym nas okresie było absolutnie obowiązkowe podczas koncertów rockowych, także w purpurowym wydaniu: znacznie wydłużone wersje utworów, pełne zabawy brzmieniem i improwizacji czy długie solówki wszystkich instrumentalistów. Oczywiście dla niektórych kilkuminutowe solo perkusyjne to świetna okazja, żeby pójść po piwo albo pozbyć się poprzedniego z organizmu, ale te solówki stanowiły ważny element dla klimatu koncertu i odbioru całości. Właśnie tego brakuje mi na koncertach obecnego wcielenia Deep Purple. Do tego wygląd Glenna - facet znowu zapuścił długie włosy i bokobrody, wcisnął się w kolorowe ciuszki i pomijając upływ czasu, którego oczywiście się nie oszuka, wygląda dokładnie tak jak niemal 45 lat temu. To na pewno też nie jest przypadek.

Oczywiście zdecydowaną większość setu stanowiły kompozycje trzeciego i czwartego składu grupy - czyli tych, w których grał na basie i śpiewał Hughes. Ale nie zabrakło dwóch wielkich klasyków tego najbardziej znanego, drugiego składu - Smoke on the Water i Highway Star. Może niektórzy byli zdziwieni czy wręcz lekko zdegustowani, że Glenn bierze się za nieswoje kawałki, ale to także przemyślana strategia. Przecież panowie odwzorowują show Deep Purple z lat 1974-76, a te dwa numery były jego stałym elementem, mimo że nagrywał je wcześniejszy skład. Wszystko się zgadza. A przy okazji - mam wielki szacunek do obecnego składu grupy, widziałem go na żywo kilka razy, ale Smoke on the Water w wykonaniu zespołu Glenna to jest inna liga jeśli chodzi o poziom wykonawczy, dynamikę i brzmienie. Jednak to nie na te numery czekałem najbardziej i nie one zrobiły na mnie największe wrażenie. Każdy, kto zaczyna chodzić na koncerty, ma nadzieję usłyszeć w ich trakcie swoje ulubione utwory danych artystów czy w ogóle swoje ukochane kompozycje w historii rocka. Ja tak miałem z You Keep on Moving. I pewnie - wolałbym, żeby obok Glenna na scenie stał David Coverdale, ale takie cuda mają szansę zaistnieć jedynie, gdy jeden z nich gra pod domem drugiego. Dodajmy do tego kapitalnego Stormbringera na początek, równie fantastyczne Burn niemal na koniec oraz niespełna czterominutowe w wersji studyjnej, a tu tradycyjnie rozciągnięte do ponad dziesięciu minut Getting Tighter, w którym nie brakowało rockowego szaleństwa charakterystycznego dla koncertów Purpli w połowie lat 70. Glenn zdradził mi przed występem, że czuje w sobie siłę na jeszcze mniej więcej dziesięć lat grania. Jeśli będzie dalej w takiej formie, to jestem przekonany, że będzie to cholernie dobra dla niego dekada. I tylko trudno mi zrozumieć, że w kraju, w którym Deep Purple sprzedaje kilkanaście tysięcy biletów na mocno przewidywalne i co najwyżej solidne koncerty, nie da się wyprzedać występu byłego muzyka tej formacji w świetnej formie w mieszczącym dwa tysiące osób klubie.















































































Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.


--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. Ale te jego długie włosy to nie jest aby przypadkiem peruczka? ;) Cholera, żałuję, że nie dałem rady się pojawić :(

    OdpowiedzUsuń
  2. nie jest ;) no chyba, że zrobiona tak genialnie, że siedząc metr od niego i gadając z nim, nie zauważyłem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdziwe, prawdziwe, bo i już troszkę rzadsze niż kiedyś ;)
    A jak tam pod samą sceną z dźwiękiem, bo u nas, jakieś 4-5 metrów od sceny masakra trochę? Pocieszam się że coś za coś - albo jestem blisko sceny i jakość dźwięku puszczam mimo uszu, albo stoję przy konsoli i mam idealny odsłuch, ale nie mam muzyka prawie w zasięgu ręki i nie łapię z nim kontaktu wzrokowego czasem (a przynajmniej tak mi się wydaje że łapię ;) ). Mnie osobiście irytował brzęk szkła w barze i głośne rozmowy, no ale taki urok klubów chyba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w fosie wokalu prawie nie było, no ale to też specyfika fosy. jak wyszedłem dalej i połaziłem chwilę, to było ok, na balkonie też nie narzekałem, więc ogólnie według mnie wiele zależało od tego, gdzie się stało. niestety rozmowy przy barze przy gadkach Glenna między utworami było mocno słychać i też mnie to wkurzało

      Usuń