The Pilgrim to zupełnie nowa
nazwa na europejskiej scenie muzyki zacnej i przyjemnej. To włoski duet, w
skład którego wchodzi Gabriele Fiori – wokalista i gitarzysta kojarzonego być
może przez część z was zespołu Black Rainbows, lider innej być może kojarzonej
przez was grupy Killer Boogie, której muzykę prezentowałem w swojej audycji,
oraz szef wytwórni Heavy Psych Sounds – oraz jego kolega z Black Rainbows, perkusista
Filippo Ragazzoni. Panowie pod nowym szyldem postanowili stworzyć płytę opartą
na brzmieniach akustycznych, osadzoną w klimatach szeroko pojętego
psychodelicznego folk-rocka. Efektem jest album Walking into the Forest.
Na okładce debiutanckiej płyty
duetu znajdziemy narysowanego ziutka w klimatach hipisowskich, przechadzającego
się dziarskim krokiem boso na łonie natury. To całkiem nieźle oddaje charakter
muzyki duetu. A tej muzyki mamy na płycie 38 minut podzielone na dziesięć
kompozycji. Można by pomyśleć, że skoro jest to muzyka tak mocno oparta na
brzmieniu gitary akustycznej, to będzie jednowymiarowo i dość nudno. Nic z tych
rzeczy. Znajdziemy tu zarówno fantastycznie bujające, momentami dość gęsto
zaaranżowane utwory jak The Time You Wait,
w którym swoje dokłada przyjemne, delikatne tło klawiszowe, fajnie rozkręcający
się utwór Sailor, czy dynamiczne Dragonfly momentami podchodzące niemal
pod klimaty flamenco, jak i rzeczy niezwykle spokojne, bardzo oszczędne
aranżacyjnie. Tych jest nawet nieco więcej i wśród nich wymienić muszę choćby Peace of Mind, miniaturkę Sunset in the Desert czy niezwykle
spokojne Pendulum, które ponownie
dużo zyskuje dzięki niezwykle subtelnym klawiszowym wypełnieniom. Panowie
wrzucili na płytę też kilka coverów lub półcoverów. Brainstorm to stary numer legendarnego zespołu Hawkwind, który tu zamiast
przygniatać kosmicznym gruzem, czaruje kosmiczno-folkowym klimatem, zaś Suite, Pt. 2, które album zamyka,
pierwotnie nagrała jedna z formacji, w których grał Fiori – Void Generator.
Moja znajomość z tym albumem
zaczęła się dość niepozornie. Coś usłyszałem, coś mi się nawet spodobało, ale
odłożyłem sobie na później tę płytę i pewnie zginęłaby gdzieś w stercie nowości
do opisania i zaprezentowania w audycji, ale któregoś dnia nie wiedziałem,
czego chcę posłuchać, i padło akurat szczęśliwie na ten album. Kilka dni
później znowu… I nim się zorientowałem, wracałem już do tego wydawnictwa całkiem
świadomie i znacznie częściej niż do większości innych nowych płyt.
Fantastycznie mi się tego słucha, jestem coraz bardziej oczarowany tym
brzmieniem. I wyszło na to, że ta niepozorna płyta cichaczem przebiła się do
czołówki moich ulubionych tegorocznych płyt. Kto by się spodziewał?
Płyty możecie wysłuchać na profilu wydawcy albumu w serwisie Bandcamp.
1. Peace of Mind (4:00)
2. The Time You Wait (4:44)
3. Sailor (4:47)
4. Dragonfly (4:53)
5. Sunset in the Desert (1:24)
6. Brainstorm (3:00)
7. Pendulum (3:41)
8. When I Call Your Name (3:29)
9. Secrets (4:34)
10. Suite, Pt. 2 (3:37)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Nie to ładne co ładne, tylko co się komu podoba. Najlepszym ekspertem od własnego gustu jest jego właściciel.
OdpowiedzUsuńI o tych prawidłach muszę częściej pamiętać pisząc o muzyce. A zapomniałem przy okazji Heavy Feather
Otóż po pierwszym przesłuchaniu po miłym zaskoczeniu fajną końcówką Peace of Mind zacząłem grymasić. Na szczęście zreflektowałem się i na spokojnie mogę cieszyć się miłymi chwilami tej płyty. Ale oczywiście nie uciekniemy od tematu i trzeba sobie coś wyjaśnić
To jest sentymentalny powrót do CS&N z ’69 o czym zresztą panowie śpiewają w tytułowym utworze, na co powinniśmy zwrócić uwagę. Jeśli muzycznie nie zmusiło nas do refleksji, to tekstowo powinno. No tak, ale to powiedziane jest nie wprost, zatem kto nie zna Suite: Judy Blu Eyes, może temat przegapić.
To oczywiście zmusiło do powrotu (któregoż już!) do CS&N z ’69 i do Woodstock…
Jeśli ktoś chce wiedzieć skąd się The Pilgrim wzięli ze swoją płytą, to powinien cofnąć się do tyłu wstecz ;-) i spostrzec, że mimo różnic (prostsze aranże gitar, unisono miast cudownych harmonii i pomniejsze) to sentymentalny powrót do czasów love & peace…