piątek, 29 sierpnia 2014

Rival Sons - Great Western Valkyrie [2014]


Podczas naszej rozmowy pod koniec 2012 roku wokalista Rival Sons – Jay Buchanan – powiedział: „zespół, który gra ze sobą od czterech lat i wciąż nie wydał płyty, powinien dać sobie spokój. Prawdopodobnie muzycy z takiego zespołu robią coś źle”. Od powstania grupy pięć lat temu Rival Sons wydali cztery świetnie przyjęte albumy oraz jedną ep-kę, otwierali koncerty największych gwiazd rocka, występowali w amerykańskiej i europejskiej telewizji, a także grali na największych europejskich festiwalach rockowych. Zwieńczeniem tej pięcioletniej drogi jest płyta Great Western Valkyrie, która zdobyła olbrzymie uznanie zarówno fanów, jak i prasy muzycznej.

Rival Sons stali się małą sensacją kilka lat temu i zwrócili na siebie uwagę fanów starego dobrego hard rocka utworami, które śmiało czerpały z dorobku największych tego gatunku. Trend ten jest ostatnio niezwykle popularny, ale - bądźmy szczerzy - nostalgia sprawdza się w przypadku jednej czy dwóch płyt. Trudno „jechać” na niej przez całą karierę. Ale ci muzycy wiedzą, czym jest postęp. Są też świadomi, że stanie w miejscu przez dłuższy czas jest być może bezpiecznym wyjściem w muzyce rockowej, ale nie pomoże zespołowi dotrzeć do nowych fanów. Dlatego nic dziwnego, że Rival Sons nagrali najlepszą płytę 2014 roku. Właśnie tak. 48 minut (całkiem blisko idealnej długości w przypadku albumu muzycznego) rocka najwyższej próby z posmakiem dawnych czasów i jednocześnie nowoczesnym brzmieniem. Dziesięć wyśmienitych kompozycji, w których grupa zapędza się nie tylko we wszelkie rejony rock’n’rolla, lecz także porywa się na materiał zabarwiony wpływami Motown oraz muzyki progresywnej i muzycznej psychodelii. Świetnym posunięciem było dodanie partii organów. Gitara wciąż jest instrumentem wiodącym, ale instrumenty klawiszowe dodają świetny klimat w takich numerach, jak Secret czy Where I’ve Been. Ten drugi brzmi niczym muzyczna kontynuacja kompozycji Jordan z poprzedniego krążka (Head Down) – równie udana. Wspaniały numer nieco w stylu dokonań grupy Free, z silnym posmakiem bluesowym. Ciekawie wyszło też nałożenie efektów na głos i gitarę w paru numerach.

W Good Things grupa na sześć minut zmienia się w klasyków ze stajni Motown, a efekt jest powalający. Ale nie bójcie się – dostajemy też odpowiednią dawkę klasycznego rock’n’rolla w stylu Rival Sons w postaci dwóch pierwszych kompozycji na płycie – Electric Man i Good Luck – oraz w Play the Fool. Być może motyw perkusyjny wiodący Open My Eyes jest zbyt bezpośrednim odniesieniem do Zeppelinowego When the Levee Breaks, ale komu to przeszkadza, skoro ten kawałek po prostu nie chce wyjść z głowy. Wspomniane już Where I’ve Been to potężny bluesowy numer, który byłby idealnym zakończeniem tej płyty. Ale nie jest, bo na samym końcu Great Western Valkyrie jest jeszcze jedno arcydzieło – Destination on Course. Siedmiominutowy kolos z niezwykle dramatyczną partią wokalu, powalającym solo gitarowym Scotta Holidaya oraz częścią instrumentalną, która brzmi niczym rockandrollowa odpowiedź na Floydowe Echoes. Warto też wspomnieć, że wraz z wydaniem tej płyty nastąpiła pierwsza (i oby ostatnia) zmiana w składzie grupy – basista Dave Beste zastąpił Robina Everharta, który nienajlepiej znosił długie trasy i ciągłą nieobecność w domu. Gdy pomyśli się, jak wielki postęp poczynił ten zespół na przestrzeni pięciu lat, można nieco przerazić się, że tak szybko przeobrazili się z ciekawostki bazującej na nostalgicznej tęsknocie fanów za dawnym rockiem we wspaniałych rockowych artystów z własnym brzmieniem. Następna płyta pokaże, czy są w stanie wzbić się jeszcze wyżej, choć pewnie nikt nie będzie miał do nich pretensji, jeśli nie zdołają. Ale coś wam powiem – prawdopodobnie dadzą radę. Panowie – w 2034 roku powitamy was w Rock and Roll Hall of Fame.

---
Grupa wystąpi w Polsce 28 listopada w warszawskim klubie Hybrydy.

2 komentarze:

  1. „zespół, który gra ze sobą od czterech lat i wciąż nie wydał płyty, powinien dać sobie spokój. Prawdopodobnie muzycy z takiego zespołu robią coś źle” - to zdanie jest prawdziwe, ale chyba niestety tylko w przypadku zachodnich zespołów, czy ogólnie zespołów z krajów, gdzie kultura kupowania muzyki jest nieco wyższa :P. Inna sprawa, że Rival Sons w pełni zasługuje na swój rozgłos.

    OdpowiedzUsuń
  2. u nas zespól, który gra ze sobą cztery lata, zazwyczaj jeszcze nie wyszedł z garażu. inna sprawa, ze gadałem też z gitarzystą Heaven's Basement i on mi mówił coś zupełnie przeciwnego. oni nie chcieli nagrać pierwszej płyty dopóki nie będą pewni, że skład, który mają, jest stabilny. nie chcieli sytuacji, w której nagrywają album a po roku odchodzi im wokalista na przykład. do tej pory nie do konca wiem, ktora filozofia jest mi blizsza, ale że wydanie plyty mi nie grozi, to nie zaprzątam sobie tym glowy :D

    OdpowiedzUsuń