Odejście dotychczasowej sekcji rytmicznej zaowocowało pewnymi zmianami w brzmieniu. Dużo większą rolę odgrywają teraz klawisze, które w pewnym sensie zajęły też przestrzeń gitary basowej (w grupie jest basista koncertowy, który jednak nie brał udziału w nagraniu albumu). Oprócz tego w zespole pojawił się saksofonista Gregor Lothian. Nowym perkusistą jest Will Andrews. Nazwiska te pewnie fanom rocka niewiele powiedzą, ale to nie szkodzi. Mnie nazwiska Angella i Andersona też kilka lat temu nic nie mówiły. Na pierwszej płycie z zespołem w kilku utworach gościnnie wystąpił gitarzysta Pearl Jam Mike McCready. Tym razem w dwóch kompozycjach gościnnie gra Dean DeLeo ze Stone Temple Pilots. Odejście McKagana i Martina może się okazać dla zespołu błogosławieństwem, bo daje większe szanse na bardziej regularną działalność (druga płyta wyszła pięć lat po pierwszej, choć była gotowa już dużo wcześniej) i tym samym rozwój grupy. A rozwój ten już słychać. The Light Below wypełniają rzeczy niezwykle klimatyczne, czasami melancholijne, innym razem mroczne. Mniej tu utworów dynamicznych, opartych bardziej na bluesowych korzeniach, a więcej właśnie takiego nieco posępnego klimatu oraz mocnych, gęstych partii klawiszy.
Z tego bardzo równego i stojącego całościowo na wysokim poziomie materiału wyróżnię ciężkie, otwierające album The Value of Zero; kapitalne singlowe What Did You Expect? ze świetnym głównym motywem klawiszowym; fantastyczny, hipnotyczny dyptyk Divine Intervention / Stood Up at the Gates of Heaven (to tu gościnnie gra DeLeo), oparty na zapętlonych motywach; pięknie bujające Going Nowhere ze świetnym tłem klawiszowym i znakomicie uzupełniającym wszystko saksofonem; najdłuższe na płycie, mroczne, idące momentami nawet trochę w stronę industrialu Creation Reproduction and Death, które znowu wciąga słuchacza z pozoru monotonnym rytmem i zapętleniami, ale robi to w sposób absolutnie cudowny; wspaniałe, niezwykle subtelne Money Isn’t Everything… chwila, wymieniłem właśnie pierwszych siedem numerów. Daruję sobie wymienianie reszty. Po prostu posłuchajcie tej płyty, zamiast czytać, co jest na niej najlepsze.
Czy jest na co narzekać? W zasadzie przyczepię się tylko jednej rzeczy i nie będzie to chyba dla czytelników tego bloga specjalne zaskoczenie. Album spokojnie mógłby być o kwadrans krótszy. Po prostu The Light Below nieco przytłacza objętością materiału. I tyle. Żadnych innych narzekań z mojej strony nie będzie, bo płytę wypełnia bardzo różnorodny, znakomity materiał. Walking Papers to zespół trudny do zaszufladkowania – niby rdzennie rockowy, ale przecież tak odległy od muzycznych stereotypów związanych z tym gatunkiem. Choć rodowód grupy to Seattle oraz scena grunge, muzycznie panowie odbiegają mocno od tej charakterystyki. Z grunge’em łączy ich na nowym krążku głównie ponure, mroczne brzmienie, natomiast próżno szukać to gitarowej ściany dźwięku, brudnych, ekspresyjnych solówek czy równie brudnego i równie ekspresyjnego wokalu. Zamiast powalających zagrywek instrumentalistów mamy kapitalny, spójny klimat, zamiast wściekłych rockowych wrzasków – stonowany, niski, niezwykle przyjemny głos Angella, któremu bliżej do Cave’a czy Morrisona niż do Cobaina czy Cornella. The Light Below to jak na razie moja ulubiona tegoroczna płyta i w kolejnych miesiącach artyści będą musieli się solidnie nagimnastykować, żeby mieć szansę przebić Walking Papers w tym moim rankingu.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
To jest bardzo mocna pozycja na 2021 rok. W zasadzie jest tak dobrze, że chciało by się, było lepiej, a lepiej rozumiem przez powierzenie wokalu komuś w tej dziedzinie bardziej kompetentnemu, wtedy byłoby idealnie.
OdpowiedzUsuńBez wokalu Jeffa Angella nie byłoby tego zespołu... a także paru innych (Missionary position ; Post Stardom Depression)
UsuńTo ciekawe. że ktoś o tak charakterystycznym głosie może być oceniony za ten głos negatywnie? Ale cóż, każdy ma swój własny gust..
To prawda: mam swój własny gust :-)
UsuńNie czepiam się głosu za barwę, po prostu muzyka jest na tak wysokim poziomie, że chciałoby się, by wokal też tego poziomu sięgał, a niestety nie sięga choćby przez zbyt jednostronną manierę artykulacji. Pan Jeff Angell w mojej ocenie nie pozostaje wybitną wokalistą rockową ;-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNo to na pewno kwestia gustu, bo ja akurat uważam go za jednego z najciekawszych wokalistów (choć nie jest to tylko wokalista, w końcu gra też we wszystkich swoich zespołach na gitarze). Na pewno jest bardzo wielu wokalistów o lepszym głosie ale czy wielu z taką charyzmą?
UsuńJeff Angell śpiewa faktycznie dość jednostajnie (może Greg Dulli śpiewa w dośc podobny sposób). Dla mnie Jeff jest blisko takich wokalistów (i gitarzystów) jak inny Jeff - Buckley czy Chris Whitley. Pozdrawiam
Super płyta wykonawcy, o którym nie miałem pojęcia. Dzięki za ten wpis!
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo dobrze się tego słucha , polecam!
OdpowiedzUsuńTen trzeci numer z LPSu zapamiętałem. Dla mnie trochę monotonna płyta. Może dlatego, że jestem zaraz po Dewolfach. 😊
OdpowiedzUsuńPłyta znakomita, bardzo klimatyczna. Głos Pana Angella znakomicie współgra i jest jednym z mnóstwa atutów tej płyty. Jestem nimi zachwycony od pierwszej płyty którą zaraził mnie W. Mann w ś.p. Trójce. Staticland Angella też robi wrażenie. To on stanowi w dużej mierze o jakości tej grupy.
OdpowiedzUsuń