Wolffpack to dziesięć numerów i 48 minut kapitalnego grania w stylu, do którego zespół przyzwyczaił na ostatnich płytach, choć mam wrażenie, że tym razem jest ogólnie nieco lżej, bardziej w stylu amerykańskich klimatów funky czy soulu, choć oczywiście wciąż z charakterystycznym dla DeWolff rockowym, vintage’owym brzmieniem. Sam początek Yes You Do jest jak najbardziej rockowy, bo mocne wejście z kosmicznymi klawiszami wprowadza klimat rodem z najlepszych płyt hardrockowych z połowy lat 70., ale ciężar dość szybko ustępuje skoczności, lekkości i fajnemu groove’owi, a w refrenie wręcz wchodzi dyskoteka niemal w stylu Bee Gees. Wszystko to, za co najbardziej fani uwielbiają DeWolff, jest na miejscu – kapitalne partie instrumentów klawiszowych, które często wysuwają się na pierwszy plan, świetnie współpracująca z nimi przesterowaną gitara, spinająca to wszystko niezwykle sprawnie perkusja i charakterystyczne wokale braci van de Poel. Już pierwszy numer przynosi nam także solówkę Robina Piso na organach, którą moglibyśmy spokojnie skojarzyć z płytami Deep Purple czy Rainbow sprzed 45 lat. Męczy mnie strasznie, skąd panowie wzięli początkowy gitarowy motyw w pięknie bujającym, spokojnym Do Me. Najpierw sądziłem, że z płyty Dreamboat Annie zespołu Heart, ale nie – to musi być coś innego. Hendrix? Nieważne. Cały numer z pięknym tłem organowym brzmi świetnie i stoi w mocnym kontraście do skocznych, chwytliwych kawałków w klimatach mieszanki rocka i soulu/RNB, takich jak Sweet Loretta czy Roll Up the Rise.
Half of Your Love znakomicie łączy klimat amerykańskiego soulu z wstawkami klawiszowymi, które brzmią, jakby żywcem wyjęte z płyty The Doors. Panowie idą na całego w klimat lat 60. w R U My Savior?, w którym pojawiają się trąbka, saksofon i puzon. Czuję, jakbym przenosił się z tym numerem na plan The Ed Sullivan Show albo innych sławnych programów amerykańskich z dawnych czasów, w których prezentowano popularną wówczas muzykę. Genialna stylizacja. Zamykający album numer Hope Train chyba najbardziej próbuje odbiegać klimatem od reszty kompozycji, bo tu wciąż jest bardzo amerykańsko, ale momentami już nieco bardziej w stylu amerykańskiego Zachodu. Początek to klimatyczne brzdąkanie na skrzypiącej werandzie rozpadającego się domu. Potem już panowie idą w nieco innym kierunku i serwują kapitalnie bujający refren, mieszając w dalszej fazie skoczne fragmenty zahaczające o country właśnie z takim klimatycznym bujaniem oraz fantastyczną, intensywną sekcją instrumentalną, ponownie z mocna dominacją rockowych brzmień organowych.
Być może brakuje na tym albumie jednego, wyraźnie wybijającego się, absolutnie powalającego numeru – takiego, jakimi na Roux-Ga-Roux były Tired of Loving You czy Sugar Moon, a na Thrust Once in a Blue Moon i Outta Step & Ill at Ease. Nie wiem czy cokolwiek na Wolffpack aż tak mnie zachwyciło (Do Me i R U My Savior? są chyba tego najbliższe), ale jako całość nowy album tria z Holandii prezentuje się niezwykle przyjemnie. Nie da się ukryć, że trochę mi ulżyło, bo bałem się, że po tym średnio udanym eksperymencie przed kilkunastu miesięcy znowu nie poczuję magii muzyki tego zespołu, ale martwiłem się niepotrzebnie. Wolffpack to udane przypomnienie, że DeWolff to obecnie jedna z najlepszych w Europie formacji grających szeroko pojętego retro rocka, choć oczywiście taka szufladka w przypadku ich muzyki jest sporym uproszczeniem.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Mnie się skojarzyło z Band of the Run.....
OdpowiedzUsuńznakomita płyta
OdpowiedzUsuńDla mnie chyba najlepsza płyta wolfów. Half Of Your Love kandydat na hit roku. A takim finałowym pociągiem mógłbym jeździć w nieskończoność. No może z przesiadką na Hellbound Train Savoy Browna. 🙂 Polecam też obejrzeć lajf covidowy. https://youtu.be/G8YY_rfjvrQ
OdpowiedzUsuń