sobota, 27 lutego 2021

DeWolff - Wolffpack [2021]

Tascam Tapes – ostatnia płyta DeWolff – to pierwszy zgrzyt w moich relacjach z muzyką tego zespołu. Do tej pory podobało mi się wszystko, co nagrywali, a do tego zachwyciłem się ich koncertem, na którym byłem kilka lat temu. Tascam Tapes to według mnie eksperyment, który w teorii może i był ciekawy, ale wyszedł bardzo średnio. Przypomnę – to album, który zespół nagrał w trasie, na małym rejestratorze, w sposób mocno minimalistyczny, niemal bezkosztowo. Miało to chyba dowieść, że da się zrobić współcześnie dobrą i brzmiącą zacnie płytę rockową w vanie, z minimalną ilością sprzętu. No cóż, może się da, ale tamta płyta akurat tego nie potwierdziła, bo choć nie brakowało na niej fajnych pomysłów, to całość przybrała po prostu formę zalążków utworów, które nie zostały dostatecznie dopracowane oraz dopieszczone w studiu. Na szczęście tym razem holenderskie trio nie eksperymentowało – przynajmniej nie w taki sposób – i wypuściło regularny, „normalny” album DeWolff.

Wolffpack to dziesięć numerów i 48 minut kapitalnego grania w stylu, do którego zespół przyzwyczaił na ostatnich płytach, choć mam wrażenie, że tym razem jest ogólnie nieco lżej, bardziej w stylu amerykańskich klimatów funky czy soulu, choć oczywiście wciąż z charakterystycznym dla DeWolff rockowym, vintage’owym brzmieniem. Sam początek Yes You Do jest jak najbardziej rockowy, bo mocne wejście z kosmicznymi klawiszami wprowadza klimat rodem z najlepszych płyt hardrockowych z połowy lat 70., ale ciężar dość szybko ustępuje skoczności, lekkości i fajnemu groove’owi, a w refrenie wręcz wchodzi dyskoteka niemal w stylu Bee Gees. Wszystko to, za co najbardziej fani uwielbiają DeWolff, jest na miejscu – kapitalne partie instrumentów klawiszowych, które często wysuwają się na pierwszy plan, świetnie współpracująca z nimi przesterowaną gitara, spinająca to wszystko niezwykle sprawnie perkusja i charakterystyczne wokale braci van de Poel. Już pierwszy numer przynosi nam także solówkę Robina Piso na organach, którą moglibyśmy spokojnie skojarzyć z płytami Deep Purple czy Rainbow sprzed 45 lat. Męczy mnie strasznie, skąd panowie wzięli początkowy gitarowy motyw w pięknie bujającym, spokojnym Do Me. Najpierw sądziłem, że z płyty Dreamboat Annie zespołu Heart, ale nie – to musi być coś innego. Hendrix? Nieważne. Cały numer z pięknym tłem organowym brzmi świetnie i stoi w mocnym kontraście do skocznych, chwytliwych kawałków w klimatach mieszanki rocka i soulu/RNB, takich jak Sweet Loretta czy Roll Up the Rise.

Half of Your Love znakomicie łączy klimat amerykańskiego soulu z wstawkami klawiszowymi, które brzmią, jakby żywcem wyjęte z płyty The Doors. Panowie idą na całego w klimat lat 60. w R U My Savior?, w którym pojawiają się trąbka, saksofon i puzon. Czuję, jakbym przenosił się z tym numerem na plan The Ed Sullivan Show albo innych sławnych programów amerykańskich z dawnych czasów, w których prezentowano popularną wówczas muzykę. Genialna stylizacja. Zamykający album numer Hope Train chyba najbardziej próbuje odbiegać klimatem od reszty kompozycji, bo tu wciąż jest bardzo amerykańsko, ale momentami już nieco bardziej w stylu amerykańskiego Zachodu. Początek to klimatyczne brzdąkanie na skrzypiącej werandzie rozpadającego się domu. Potem już panowie idą w nieco innym kierunku i serwują kapitalnie bujający refren, mieszając w dalszej fazie skoczne fragmenty zahaczające o country właśnie z takim klimatycznym bujaniem oraz fantastyczną, intensywną sekcją instrumentalną, ponownie z mocna dominacją rockowych brzmień organowych.

Być może brakuje na tym albumie jednego, wyraźnie wybijającego się, absolutnie powalającego numeru – takiego, jakimi na Roux-Ga-Roux były Tired of Loving You czy Sugar Moon, a na Thrust Once in a Blue Moon i Outta Step & Ill at Ease. Nie wiem czy cokolwiek na Wolffpack aż tak mnie zachwyciło (Do Me i R U My Savior? są chyba tego najbliższe), ale jako całość nowy album tria z Holandii prezentuje się niezwykle przyjemnie. Nie da się ukryć, że trochę mi ulżyło, bo bałem się, że po tym średnio udanym eksperymencie przed kilkunastu miesięcy znowu nie poczuję magii muzyki tego zespołu, ale martwiłem się niepotrzebnie. Wolffpack to udane przypomnienie, że DeWolff to obecnie jedna z najlepszych w Europie formacji grających szeroko pojętego retro rocka, choć oczywiście taka szufladka w przypadku ich muzyki jest sporym uproszczeniem.

 

1. Yes You Do (5:55)
2. Treasure City Moonchild (4:41)
3. Do Me (5:01)
4. Sweet Loretta (4:01)
5. Half of Your Love (4:04)
6. Lady J (5:39)
7. Roll Up the Rise (3:34)
8. Bona Fide (4:24)
9. R U My Savior? (5:00)
10. Hope Train (5:23)

 

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21, Radio F.L.O.Y.D. w piątek o 20 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Mnie się skojarzyło z Band of the Run.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie chyba najlepsza płyta wolfów. Half Of Your Love kandydat na hit roku. A takim finałowym pociągiem mógłbym jeździć w nieskończoność. No może z przesiadką na Hellbound Train Savoy Browna. 🙂 Polecam też obejrzeć lajf covidowy. https://youtu.be/G8YY_rfjvrQ

    OdpowiedzUsuń