niedziela, 21 lutego 2021

The Dead Daisies - Holy Ground [2021]

Nie wszyscy lubią Glenna Hughesa. No trudno. Nawet jestem w stanie to w pewnym sensie zrozumieć, bo przyjmuję do wiadomości, że jego „oversinging” może czasami drażnić. Nawet ci, którzy za nim nie przepadają, muszą jednak przyznać, że to legenda rocka i gość, który odcisnął swoje piętno na tej muzyce, a przede wszystkim facet, który mimo niemal siedemdziesiątki na karku wciąż jest w znakomitej formie. W zeszłym roku dołączył do supergrupy The Dead Daisies i z miejsca zmienił nieco charakter wykonywanej przez ten zespół muzyki. Słychać to doskonale na ich nowej płycie – Holy Ground.

The Dead Daisies to formacja, którą założył australijski gitarzysta i miliarder David Lowy, który miał taki kaprys, żeby w chwilach wolnych od prowadzenia interesów na wielką skalę pograć sobie rocka. Namówił do tego muzyków, których udało mu się poznać przez lata, a że stać go na to, by sfinansować całą tę zabawę, chętnych długo szukać nie musiał. Tyle że The Dead Daisies to w zamyśle zespół z płynnym składem, toteż na każdej właściwie płycie mamy inne znane nazwiska. W historii grupy pojawiali się już członkowie Guns N’ Roses, Whitesnake czy Journey. Skład, który nagrał nowy album, tworzą – obok Lowy’ego – znakomity gitarzysta Doug Aldrich (m.in. były partner Davida Coverdale’a w kompozytorskim duecie późnego wcielenia Whitesnake), jeden z najlepszych hardrockowych bębniarzy Deen Castronovo (z kim on nie grał…), a najnowszym nabytkiem został właśnie wspomniany „Głos Rocka” Glenn Hughes, który zastąpił zarówno wokalistę Johna Corabiego, jak i basistę Marco Mendozę. Z jakim skutkiem? No cóż, to prawdopodobnie najlepsza, najbardziej ekscytująca, a wkrótce pewnie też najpopularniejsza płyta The Dead Daisies. To także album, który spokojnie mógłby wyjść jako kolejny solowy projekt Glenna, bo tak właśnie brzmi.

Pisałem już o piętnie, które odciska na muzyce ten były wokalista Deep Purple, współpracownik Tony’ego Iommiego, Gary’ego Moore’a i członek Black Country Communion. W przypadku tego ostatniego zespołu może nie czuć jego dominacji aż tak bardzo, bo tam jednak ma obok siebie inną silną muzyczną osobowość, czyli Joego Bonamassę. W The Dead Daisies – mimo zacnej listy nazwisk – to Glenn z marszu „narzucił” kierunek muzyczny i to słychać w zasadzie niemal w każdym utworze na płycie. A utworów tych jest 11. Dziesięć z nich to nowe numery, skomponowane przez zespół, z tekstami napisanymi przez Glenna. Dominuje typowe dla niego klasyczne hardrockowe granie, które brzmi soczyście, efektownie, ciężko, ale wpada też w ucho i zostaje w głowie dzięki chwytliwym refrenom i mocnym riffom oraz charakterystycznemu wokalowi Hughesa, który obok Paula Rodgersa jest chyba tym wokalistą ze „starej gwardii”, z którym czas obszedł się najłagodniej.

Numer tytułowy, który płytę rozpoczyna, to dynamiczny, hardrockowy kawałek z nośnym refrenem. Ma wszelkie szanse na podbicie playlist stacji radiowych specjalizujących się w hard rocku. Potężne My Fate mogłoby równie dobrze pochodzić z czasów współpracy Hughesa z Iommim, Righteous Days czy zeppelinowe Bustle and Flow natychmiast stawiają na nogi dzięki prostym, ale zagranym z niezwykłym luzem riffom, a Unspoken to najbardziej klasyczny solowy Hughes, jakiego można sobie wyobrazić. Warto zwrócić uwagę na jedyny cover w zestawie – 30 Days in the Hole. Ten numer Humble Pie z początku lat 70. doczekał się już kilku przeróbek. Tu wokalnie udziela się przede wszystkim Deen Castronovo (odszedł z grupy zaraz po nagraniu płyty ze względu na czekającą go operację, która na jakiś czas wyłączy go z muzycznych działań), choć i Glenn włącza się od czasu do czasu, żebyśmy o nim tak całkiem nie zapomnieli. Znakomicie zamyka album zdecydowanie najdłuższa kompozycja – Far Away. Tu już zespół nie próbuje za wszelką cenę zmieść słuchacza mocą tego klasycznego grania. Jest z początku dużo spokojniej, bardziej klimatycznie, sprawdza się to świetnie, a na koniec jeszcze solidnie się rozkręca. Tu wszystko działa idealnie. Nie ma miejsca na niedociągnięcia. Na wielkie przełomy muzyczne oczywiście też nie, ale przecież nie oczekujemy chyba od tych gości, że nagle będą na tym etapie swojej kariery tworzyli nowy muzyczny gatunek? Na tę płytę składają się po prostu numery, które mają pełne prawo szaleć na falach każdej stacji rockowej.

Płyta trwa 48 minut, jest wypełniona soczystymi riffami, znakomitą pracą sekcji rytmicznej i kapitalnym wokalem jednego z najwybitniejszych śpiewaków w historii rocka. Czego chcieć więcej? Album ten nie będzie zapewne nigdy wymieniany wśród wybitnych rockowych dzieł, ale jeśli ktoś chce w 2021 roku posłuchać nowej, dobrej płyty hardrockowej, która z jednej strony zapewni solidną dawkę szczerego grania rodem z lat 70., a z drugiej nieco bardziej współczesne brzmienie i dynamikę, to mam wrażenie, że wiele lepiej trafić się nie da.

 

1. Holy Ground (Shake the Memory) (4:50)
2. Like No Other (Bassline) (3:39)
3. Come Alive (3:51)
4. Bustle and Flow (3:41)
5. My Fate (4:29)
6. Chosen and Justified (3:44)
7. Saving Grace (4:08)
8. Unspoken (4:48)
9. 30 Days in the Hole (3:40)
10. Righteous Days (4:11)
11. Far Away (7:03)


Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21, Radio F.L.O.Y.D. w piątek o 20 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

5 komentarzy:

  1. Ja go bardzo lubię. Jeden z ciekawszych artystów na scenie - jego sztuka jest ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż sprawdziłem i faktycznie bardzo fajna ta płyta. A co do Hughesa to jestem pod wrażeniem, bo wierzyć się nie chce, że facet dobiega 70tki. Jest w znakomitej formie i kurczę jest w tej płycie tyle piękna tamtego czasu, nawet mrugnięć do Purpli z nim, że aż nie chce się wyłączać, tylko słuchać w zapętleniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dodam jeszcze, że równie znakomity, soczysty i cudnie staromodny jest najnowszy (zeszłoroczny) czwarty album Vanderberga, który wrócił po ponad 20 latach z solowym materiałem i odświeżonym składem. Tego też ostatni nie mogę przestać słuchać. Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Łomot na najwyższym poziomie :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie miałem okazji widzieć na żywca, ale słyszałem, że oldboy daję radę. 😊

    OdpowiedzUsuń