Od samego początku w uszy rzuca się znacznie lepsza produkcja niż w przypadku poprzednich albumów zespołu. To w końcu nie jest płyta garażowa, a coś, co brzmi jak w pełni profesjonalnie nagrany album. A do tego w zespole już od jakiegoś czasu jest klawiszowiec i to słychać od pierwszych sekund. Wszystko jest bardziej dopracowane, zrobione z większą fantazją, bardziej różnorodne. Mamy tu sporo kosmicznych efektów dźwiękowych, które ubarwiają kompozycje, ale najważniejsze, że same numery po prostu chyba są jeszcze ciekawsze niż na poprzednich albumach, nawet jeśli czasem trochę za bardzo z czymś mi się kojarzą. No bo takie Omega Madness pewnie mogłoby się znaleźć na którejś płycie Motorpsycho. Ale w zasadzie czy to musi być zarzut? Dynamiczne Journey to Narahmon w pewnym sensie nawiązuje do instrumentalnych odlotów Pink Floyd czy (bardziej współcześnie) Porcupine Tree albo Riverside, ale spytam ponownie – czy to musi być zarzut? Te nawiązania dość łatwo wyłapać, ale jednocześnie nie są one nachalne. I – według mnie – brzmienie grupy bardzo na takim właśnie kierunku zyskało. Ich poprzednie płyty wypełniały kwaśne jamy nagrane najprawdopodobniej na setkę bez żadnej ingerencji w brzmienie. Tu już chyba jednak spędzono trochę czasu przy ogarnianiu tych numerów i to bardzo słychać. Swoją drogą kolejnym plusem we wspomnianym Journey to Narahmon są bardzo przyjemne wokalizy pojawiające się od czasu do czasu w tle.
The Answer to być może najbardziej „piosenkowy” numer w historii Naxatras, mamy w nim nawet wokal – i to bez mocnego użycia efektów – co na wcześniejszych płytach zdarzało się rzadko. To niespodzianka, choć sam numer raczej nie należy do najlepszych na płycie i jeśli miałbym się pozbyć z tego albumu jednej kompozycji, żeby całość mniej więcej zamknęła się w klasycznych trzech kwadransach, wytypowałbym właśnie tę piosenkę, która chyba lepiej sprawdziłaby się jako niealbumowy singiel. Jeszcze większym zaskoczeniem, choć tym razem już w pełni pozytywnym, jest Radiant Stars z klimatem będącym połączeniem funkowo-motownowej ścieżki dźwiękowej do Shafta, luzu The Doors i kosmicznych odlotów Pink Floyd. Kapitalnie, zupełnie na luzie płynie Horizon. I tu znowu niebagatelne znaczenie mają klawisze świetnie uzupełniające brzmienie grupy. Płyta kończy się na wysokim poziomie, bo krótkie, instrumentalne numery Reflection (Death & Rebirth) oraz Shape of the Evening zapewniają obłędny, mocno tajemniczy, psychodeliczny klimat.
IV to jak na razie zdecydowanie najbardziej dopracowany, najlepiej brzmiący, najsprawniej zagrany i po prostu najlepszy album Naxatras. Przyjęcie klawiszowca było strzałem w dziesiątkę, postawienie na lepszą produkcję także. W efekcie mamy płytę, która każe traktować poprzednie trzy wydawnictwa studyjne grupy jako coś w rodzaju garażowego wstępu do prawdziwej muzycznej drogi, czegoś, co za 20-30 lat panowie i ich fani będą mogli wspominać jako „te trzy płyty, które nagrali, gdy jeszcze się docierali i szukali brzmienia”. Jestem przekonany, że IV to nowy początek, który zapewni grupie wielu nowych fanów i wiele różnych nowych możliwości.
Już 7 kwietnia zespół wystąpi w krakowskim klubie Zaścianek w ramach trasy promującej album IV.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Bardzo przyjemna płyta. Trochę perkusja bez polotu, ale gitary, mimo braku wirtuozerii, robią ciekawy klimat. Dobrze się tego słucha. Do wokalu trzeba się jednak przekonać oddzielnie. Przy jednym odsłuchaniu drażni, przy powtórnym jest obojętny. Kawałki instrumentalne wypadają lepiej.
OdpowiedzUsuń