Pristine to z pewnych względów zespół mi bliski, więc każde wieści o nowej aktywności z obozu grupy przyjmuję z radością. Na nowy album przyszło nam nieco poczekać, w czym spory udział miała oczywiście – jak to często bywało ostatnio – sytuacja pandemiczno-lockdownowa oraz różne jej pośrednie i bezpośrednie następstwa. Wiedzieliśmy już jednak od jakiegoś czasu, że premiera nowej płyty zbliża się wielkimi krokami. Teraz, gdy dzień ten mamy już za sobą, mogę uznać, że to prawdopodobnie jedno z najważniejszych dla mnie muzycznych wydarzeń 2023 roku, nawet jeśli pisanie tego na początku lutego może być nieco ryzykowne.
Formacja dowodzona przez wokalistkę, kompozytorkę i autorkę tekstów Heidi Solheim oraz gitarzystę Espena Jakobsena powstała w 2006 roku, a The Lines We Cross to jej szósty studyjny album. I choć żaden z poprzednich nie był słaby, a na każdym z nich znajdowałem rzeczy, które bardzo celnie trafiały w mój muzyczny gust, mam wrażenie, że żadnej z tych wcześniejszych pięciu płyt nie słuchałem tak często, nawet tych, które wychodziły już po tym, jak poznałem muzykę tej grupy. The Lines We Cross to tradycyjnie mieszanka dynamicznego rockowego grania z bluesowymi naleciałościami, a także przyjemnej psychodelii. Na płycie znajduje się dziesięć numerów, przeważnie w przedziale od 3 do 5 minut. Są dwa wyjątki i to od nich powinienem zacząć, bo to nie tylko dwie zdecydowanie najdłuższe kompozycje, lecz także według mnie dwie najlepsze. The Loneliest Fortune to w pierwszej części pięknie bujający i płynący, melancholijny, spokojny numer, zaczynający się zresztą klasycznym dźwiękiem organów, w drugiej zaś kapitalnie się rozkręca, przechodząc w klimaty hardrockowej psychodelii, która może się kojarzyć z Echoes Floydów czy z Destination on Course Rival Sons. Carnival to natomiast utwór nagrany z towarzyszeniem muzyków sekcji smyczkowej Arctic Philharmonic, których partie nadają całości nieco filmowego rozmachu, nie brzmiąc jednocześnie jak coś sztucznie dodanego do rockowego kawałka. Te dwie kompozycje, trwające w sumie ponad 17 minut, to absolutne mistrzostwo i już teraz wiem, że będą należały do moich ulubionych rzeczy wydanych w tym roku.
Nie jest to jednak absolutnie koniec dobrej muzyki na The Lines We Cross, bo w zasadzie większość tej płyty brzmi świetnie. Do moich ulubionych – poza dwoma wymienionymi – fragmentów tej płyty należą Ghost with a Gun, które fajnie rozwija się w stronę mocnej psychodelii z początkowo dość zwyczajnego (choć przyjemnego) rockowego kawałka, Stepping in to the Breach, krótki i w gruncie rzeczy dość prosty numer, który mógłby nagrać choćby Iggy Pop, brzmiący jednak naprawdę wyśmienicie, a do tego cholernie chwytliwy. I jeszcze dwa ostatnie utwory: dynamiczne, ciężkie, trochę zeppelinowe The Lines We Cross oraz niespokojne, mroczne, psychodeliczne Instant Conclusions Decade. Słabe punkty? Może nie jest to do końca słaby punkt, ale w porównaniu do całej reszty jakoś nie jestem specjalnie przekonany do Sad Sack in a Cadillac (ani do samego utworu, ani do jego dość osobliwego, jakby przetworzonego brzmienia). Czas trwania: 2:42. Można przeżyć.
Pristine nagrali album, który brzmi świetnie zarówno jako całość, jak i wtedy, gdy wybieramy z niego co ciekawsze fragmenty. Do tego grupa jak zwykle upewniła się, że na nowej płycie znajdą się różne charakterystyczne dla jej brzmienia elementy, dzięki czemu nie skręcili zbyt mocno ani w stronę mocnych, hardrockowych kawałków, ani odlotowej psychodelii. Świetnie to wyważyli i w efekcie mamy album, którego odsłuch jest jednocześnie intrygujący, pełen emocji, jak i po prostu bardzo przyjemny. To niewątpliwie wczesny kandydat do mojego tegorocznego top 10, bo choć mamy dopiero pierwsze tygodnie nowego roku, trudno mi sobie wyobrazić, by pojawiło się w ciągu kolejnych 11 miesięcy kilkanaście płyt lepszych od The Lines We Cross.
Zapraszam w imieniu organizatorów na koncert Pristine, który odbędzie się 22 kwietnia w Andaluzji w Piekarach Śląskich. Ci, którzy widzieli grupę w 2017 roku, na pamiętnym, współorganizowanym przeze mnie występie w chorzowskiej Leśniczówce, w trakcie szalejącego na zewnątrz orkanu, z pewnością zaświadczą, że warto zobaczyć tę ekipę z północy Norwegii na żywo, bo choć wspomniany orkan powalił wtedy sporo drzew w Parku Śląskim, jeszcze więcej powalonych było słuchaczy w klubie, a to już nie sprawka wiatru, ani nawet wypitych procentów, a znakomitego koncertu.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz