piątek, 16 września 2016

The Re-Stoned - Reptiles Return [2016]


Przesyłka z Rosji – płyta CD domowej produkcji, gustowna, rozkładana koperta z wypukłym wzorem, bardzo minimalistycznie, ale ze smakiem. Numer 28 z 33. Tak, stałem się jednym z 33 posiadaczy kompaktu z najnowszym albumem moskiewskiej grupy The Re-Stoned. To już szósta duża płyta grupy, w dodatku wszystkie wyszły w ostatnich siedmiu latach. Systematyczność godna podziwu. Co więcej, mimo ewidentnej niszowości i podziemnego charakteru wydawnictwa, wszystkie ich płyty są bardzo wysoko oceniane przez portale internetowe zajmujące się muzyką stonerową i psychodelią. Przypadek? Nie sądzę! Nie znam jeszcze poprzednich dokonań formacji, ale jeśli są choć w połowie tak dobre jak Reptiles Return, to mamy do czynienia z prawdziwą perełką na europejskiej scenie rockowej.

Reptiles Return to dziesięć (osiem w wersji winylowej) kompozycji zarejestrowanych w okresie aż ośmiu lat. Jest to więc swego rodzaju składanka zawierająca zarówno utwory zupełnie nowe, jak i dostępne już wcześniej na EP-ce Return of the Reptiles, która ukazała się (zapewne także w minimalnym nakładzie) w 2009 roku. Stąd być może dość spory rozstrzał stylistyczny zawartych tu kompozycji, bo od razu da się zauważyć, że numery starsze, które otwierają album, są mocniejsze, osadzone w klimatach stoner rocka, zaś kawałki nowsze to granie dużo spokojniejsze, delikatniejsze, bardziej psychodeliczne, momentami nawet zahaczające o klimaty folkowe. Nawet maniacy bluesa znajdą tu coś dla siebie. Może się wydawać, że taka różnorodność nie będzie sprzyjała dobrym wrażeniom podczas odsłuchu, ale jest zupełnie inaczej – to wszystko o dziwo brzmi razem bardzo dobrze!

Return, które otwiera album, rozpoczyna się bardzo spokojnie, nieco tajemniczo. Ale już po chwili wchodzi mocny, przesterowany riff i panowie zaciągają klasycznym, powolnym, a jednocześnie bardzo melodyjnym stonerem. Nietypowo najdłuższy utwór otwiera płytę. Stonerowa hipnoza pełną parą. Szybko łapie się ten klimat, choć byłbym nieco zawiedziony, gdyby tak brzmiała cała płyta. O tym jednak – jak już wspominałem – nie ma mowy. Jeszcze w Run i w The Mountain Giant jest dość ciężko, choć są to jednocześnie utwory wpadające w ucho i zawierające sporo przestrzeni, dzięki czemu ciężar absolutnie nie przytłacza. Mamy też sporo zmian motywów i tempa, co też dobrze wpływa na odbiór całości. Takie Run śmiało nawiązuje do improwizacyjnych szaleństw koncertowych Deep Purple z przełomu lat 60. i 70. Potem ciężar stopniowo zaczyna ustępować miejsca hipnotycznym odjazdom i klimatowi psychodelii połączonej od czasu do czasu ze wstawkami folkowymi.

Pierwszym przykładem zwrotu w kierunku dużo lżejszych kompozycji jest Sleeping World. Przeszywający gitarowy motyw na tle spokojnego, nieco sennego i tajemniczego podkładu robi piorunujące wrażenie! Nieprzyjazne ludziom pustkowie, szalejący wiatr i mrok dookoła – takie obrazy tworzy moja wyobraźnia w trakcie odsłuchu Winter Witchcraft, w czym pomagają efekty specjalne w tle. Trochę jakby z EP-ki Memories in My Head grupy Riverside, choć chodzi oczywiście bardziej o ogólny klimat niż konkretne motywy. Ten spokojny, oniryczny wręcz nastrój kontynuuje niespełna trzyminutowe Walnut Talks. Tu początkowo przenosimy się na wczesne nagrania Floydów, choć po bardzo delikatnym starcie wchodzą lekko folkowe klimaty, które ukazują kolejne fantastyczne oblicze The Re-Stoned. Flying Clouds hipnotyzuje powtarzalnością subtelnych motywów z pogranicza rocka psychodelicznego i ambientu, zaś wieńczące wydanie winylowe Roots Pattern powraca do motywów inspirowanych delikatnym folkiem. Nagrania dodatkowe na kompakcie to powrót do nieco mocniejszych, bardziej gitarowych brzmień. Forgive Me, My Lizard to zaskakujący, głęboki ukłon w stronę blues rocka, łącznie z cytatem z ZZ Top. 

Uwielbiam takie zaskoczenia. Ta płyta wciąga coraz bardziej z każdym kolejnym odsłuchem. Zaskakuje tym, że mimo sporego rozstrzału stylistycznego, wszystko tu jest na swoim miejscu. Nawet bluesowa wstawka na sam koniec jakimś sposobem pasuje. Bo tu bez względu na klimat kolejnych kompozycji jest wspólny mianownik – świetne brzmienie. Zupełnie zapomniałem wspomnieć o wokalu. No cóż – nie ma go. Reptiles Return to (podobnie jak wcześniejsze wydawnictwa grupy) płyta całkowicie instrumentalna i bardzo dobrze. Ci goście grają tak świetnie, że wokal nie jest im do niczego potrzebny. Szkoda, że mimo sporego stażu, jakoś nie mogą się przebić do czołówki najpopularniejszych europejskich grup grających w tym stylu i trafić do jednej z popularniejszych wytwórni wydających stonera i psychodelię, ale przecież przy tak wysokim poziomie prezentowanej przez nich muzyki muszą w końcu dotrzeć do większego grona słuchaczy. Oby jak najszybciej. To świetna okazja, bo właśnie wydali jedną z najlepszych płyt 2016 roku.


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


5 komentarzy:

  1. Posłuchałem chwilę w sieci i brzmi wielce obiecująco.
    Płyty pewnie nie ma gdzie kupić, ale widzę, że flac można ściągnąć...

    OdpowiedzUsuń
  2. No kupilem ostatni egz CD z ich babdcampa, zostaly winyle albo cyfrowe

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście nie promujemy tutaj piractwa, artyści muszą z czegoś żyć :-) ale jak rzekł pewien baca: trzeba sobie jakoś radzić - i zawiązał but dżdżownicą...
    Ta weryfikacja antyspamowa coraz upierdliwsza... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. zazdraszczam! i dalej słucham jak świnia grzmotu:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny album. Jeszcze trochę go pomęczę i u mnie też recenzja będzie:)

    OdpowiedzUsuń