Australia coraz mniej kojarzy mi
się z AC/DC czy Airbourne, a coraz bardziej z prężnie rozwijającą się tam sceną
heavy psych/doom. Oczywiście ten prężny rozwój to wciąż w dużej mierze sprawa
podziemna i może być to w ogóle moja nadinterpretacja, bo przecież Australię to
ja oglądam najwyżej w programach przyrodniczych, ale w ostatnich latach dociera
do mojej świadomości coraz więcej grup z tamtej części świata, które sprawnie
łączą ciężkie łojenie z klimatyczną psychodelią i wpływami bluesowymi. Mógłbym
nawet pokusić się o stwierdzenie, że taka mieszanka powoli staje się
specjalnością australijskiego rockowego podziemia. Kitchen Witch przyjemnie się
w ten obraz wpasowuje. To kwartet założony cztery lata temu, który miał już na
koncie małe płyty. Instrumentarium najbardziej klasyczne z możliwych. Gitara,
bas, bębny i wokal – żeński wokal. Właśnie ukazała się ich pierwsza duża płyta,
zatytułowana po prostu Kitchen Witch.
Na album składa się osiem
numerów, które… wcale nie są nowe. No dobrze, stare też nie są, ale chodzi
raczej o to, że nie jest to ich absolutna premiera. To 39 minut muzycznego
materiału wykrojonego z wydanych już wcześniej dwóch EP-ek grupy. Czyli w zasadzie
mamy do czynienia z czymś na kształt przeglądu najlepszych (według muzyków
Kitchen Witch) kompozycji z pierwszych czterech lat istnienia formacji. To pomysł
niegłupi, wszak wiadomo, że na EP-ki trudniej trafić, a i z dotarciem do szerszego
grona fanów zazwyczaj jest problem, kiedy wydaje się coś własnym nakładem i w
sposób mocno podziemny. Skoro już kwartet dostał szansę od cenionego w kręgach
psychodelicznych wydawcy, to warto to wykorzystać i zaprezentować to, co
najlepsze w dotychczasowej wspólnej muzycznej przygodzie. I już w tych ośmiu
wczesnych kompozycjach trafiają się perełki. Taką niewątpliwie jest najdłuższy numer
na płycie – Smoking. Zgodnie z
tytułem całość utrzymana jest w klimacie psychodeliczno-stonerowym. Najpierw
spokojnie, onirycznie – niemal czuć gęsty dym spowijający każdy grany dźwięk.
Ale potem dochodzą ciężkie gitary i pod koniec muzycy serwują nam niezły łomot.
Wyróżnić mogę także Like Blood, które
rozpoczyna się bardzo spokojnie i mimo, że wkrótce wchodzi mocny riff i spory
ciężar, to pierwsza połowa numeru utrzymana jest w niezbyt energicznym tempie.
Przyjemnie buja, a ten lekki początek to miła odmiana po pierwszych, dość dynamicznych
numerach. Miły przerywnik stanowi także motyw basowy, który pojawia się w
trzeciej minucie i wyznacza zmianę kierunku, w którym podąża tak kompozycja.
Robi się bardziej dynamicznie, z dominacją sekcji rytmicznej, choć jednocześnie
udaje się muzykom zachować pewną lekkość całości. Po tych nieco bardziej
złożonych numerach dobrze brzmi dużo prostsze w brzmieniu i konstrukcji Trouble, w którym prym wiodą slide’owe motywy gitarowe. Skoczne,
mocno bigbitowe Don’t Waste Your Time
z prostym, ale dobrze sprawdzającym się tu dialogiem wokalistki i jej kolegów „odpowiadających”
jej w chórkach, także posiada sporo uroku.
A reszta? Musze przyznać, że trochę
mi się zlewa w jedną masę. To wszystko są niezłe numery, ale chyba nie takie,
dzięki którym mogliby się wybić. Takich zespołów – także ze śpiewającą panią –
jest obecnie sporo, a i sama Australia staje się powoli undergroundową potęgą
jeśli chodzi o klimaty stoner-doom-psychedelic, więc na pewno Kitchen Witch
będą tam mieli z kim grać, wymieniać doświadczenia, także od kogo się uczyć. Jeśli
chodzi o całokształt brzmienia grupy, to na pewno na pierwszy plan musi wysuwać
się obdarzona całkiem przyjemnym rockowym głosem Georgie Cosson. Jeśli lubicie
wokalistki w typie Elin Larsson z Blues Pills (odnoszę się do głosu, nie
wyglądu), to głos Georgie może wam przypaść do gustu. Ale i instrumentaliści
spisują się bardzo solidnie, choć produkcja całości jak dla mnie jest nieco
zbyt „garażowa” (nie wiem czy był to celowy zabieg). Jest w nich potencjał, ale
na razie za wcześnie wyrokować, czy staną się zespołem, na którego kolejne
płyty będę wyczekiwał. W tej chwili mogę napisać z czystym sumieniem, że albumu
debiutanckiego słuchało mi się przyjemnie, a w kilku wymienionych momentach
wzbudzili moje zainteresowanie, a to już dobry początek.
UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz