Kilka lat temu australijska
formacja My Dynamite rokowała spore nadzieje na dołączenie do Rival Sons czy
Saint Jude wśród liderów fali młodych rockowych zespołów, które wdzierały się
coraz śmielej „na salony”. Ale jeśli ma się ambicje zdobycia szerszej
popularności, to raczej czekanie pięć lat z wydaniem płyty numer dwa nie jest
najlepszym pomysłem. Powiedzmy sobie szczerze – większość osób zainteresowanych
w 2012 roku tą formacją dawno już o niej zapomniała. W międzyczasie pojawili
się inni, którzy zajęli miejsce niegdyś przyznawane, być może nieco zbyt
wcześnie, grupie z Melbourne. Ale wracają – pół dekady później i w składzie
poszerzonym o stałego klawiszowca. Czy przerwa wyszła im na dobre? Czy wciąż
można ich uznać za jeden z ciekawszych rockowych zespołów młodego pokolenia?
Kto zabił Kennedy’ego? Na dwa z tych trzech pytań postaram się odpowiedzieć
poniżej.
Jeśli ktoś potrzebuje
charakterystyki twórczości grupy My Dynamite w skrócie, to mogę napisać, że to
taka mieszanka The Black Crowes z The Faces, Bad Company czy Aerosmith. To
oczywiście nie wyczerpuje tematu, ale daje niezły ogląd sytuacji. Tak
przynajmniej było w przypadku debiutu z 2012 roku, bo mam wrażenie, że na nowej
płycie skojarzenia z Aerosmith być może wciąż są jeszcze aktualne, ale raczej z
tym najnowszym, flirtującym z country i pop-rockiem, a nie tym zadziornym,
hardrockowym, niebezpiecznym. Jest po prostu momentami aż za miło i przyjemnie.
Znajdziemy tu kilka naprawdę dobrych numerów, z soczystym gitarowym brzmieniem
i chwytliwymi melodiami. Takie rzeczy jak Witch
Hat, State We’re In (kapitalna
gitara i lekko funkowy klimat) czy Otherside
(świetne tło organowe pod fantastyczną grą gitar w drugiej, rozpędzonej części
tej kompozycji) są bardzo radiowe w brzmieniu, ale jednocześnie zapewniają
solidną dawkę rockowego grania. Bardzo dobrze rozkręca się dość niemrawe z początku Love Revolution, choć mam wrażenie, że jak już się na dobre rozkręca, to za szybko się kończy. Gitary chodzą aż miło, rasowy wokal, do tego
klasyczne brzmienie amerykańskiego rocka z południa lub zachodu kraju, choć
przecież formacja z zupełnie innego kontynentu. Słabiej to brzmi, kiedy zespół
zaczyna się bawić w utwory, którymi muzycy chcą chyba zawojować listy przebojów
modern country w Stanach. So Familiar
czy Can’t Tell Lies brzmią może i
ładnie, ale kompletnie niczym nie wyróżniają się w morzu pop-rockowej miałkości.
Niestety podobną sytuację przerabiałem już z grupą The Wild Feathers, która
wydała bardzo ciekawy album debiutancki nagrany w stylu muzyki americana, ale na płycie drugiej poszła
bardziej w kierunku easy listening,
czym straciła moje jakże cenne zainteresowanie. My Dynamite też niebezpiecznie
zmierzają w tym kierunku, ale na szczęście jest na tym albumie wystarczająco
dużo dobrego materiału, żebym miał tu jednak do czego wracać, choć niewątpliwie
niedosyt pozostaje spory.
Kłamałbym, gdybym napisał, że
bardzo zawiodłem się na nowej płycie My Dynamite, bo i szczerze mówiąc
kompletnie na nią nie czekałem. Niestety dla nich przez tych pięć lat pojawiło
się tyle znakomitych rockowych formacji, że nie odczuwałem w moim muzycznym
świecie braku My Dynamite. Jak różne bywają losy takich „nadziei” pokazuje
historia dwóch innych wymienionych przeze mnie we wstępie formacji. Rival Sons
mają za sobą trasy z Black Sabbath i Deep Purple, w tym roku będą grali z Aerosmith,
wydają kapitalne płyty i na samodzielnych koncertach zapełniają coraz większe
sale, zwłaszcza w Europie (niedawne 1,5 tysiąca fanów w warszawskiej Progresji
robi wrażenie). Saint Jude nie zdążyli się dobrze rozkręcić, bo wkrótce po
wydaniu debiutanckiej płyty rozpadli się. A My Dynamite? Pewnie gdyby pojawili
się ponownie z albumem, po którym skarpetki spadłyby mi razem z japonkami,
znowu zdobyliby pełnię mojej uwagi, ale tak nie jest. Otherside to przyjemna płyta, brzmiąca bardzo amerykańsko i
niewątpliwie celująca głównie w tamten rynek. Ale nie wzbudza niestety we mnie
większych emocji. Jest trochę przyjemnych numerów, ale zbyt często zespół
kieruje się w stronę miałkiego współczesnego country, które w większości
przypadków nie ma do zaoferowania kompletnie nic ciekawego. Te nagrania nie są
wyjątkiem. Być może na płycie numer trzy postawią na trochę bardziej wyraziste
brzmienia, tylko czy ta płyta jeszcze za mojego życia wyjdzie?
UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz