poniedziałek, 24 kwietnia 2017

My Dynamite - Otherside [2017]


Kilka lat temu australijska formacja My Dynamite rokowała spore nadzieje na dołączenie do Rival Sons czy Saint Jude wśród liderów fali młodych rockowych zespołów, które wdzierały się coraz śmielej „na salony”. Ale jeśli ma się ambicje zdobycia szerszej popularności, to raczej czekanie pięć lat z wydaniem płyty numer dwa nie jest najlepszym pomysłem. Powiedzmy sobie szczerze – większość osób zainteresowanych w 2012 roku tą formacją dawno już o niej zapomniała. W międzyczasie pojawili się inni, którzy zajęli miejsce niegdyś przyznawane, być może nieco zbyt wcześnie, grupie z Melbourne. Ale wracają – pół dekady później i w składzie poszerzonym o stałego klawiszowca. Czy przerwa wyszła im na dobre? Czy wciąż można ich uznać za jeden z ciekawszych rockowych zespołów młodego pokolenia? Kto zabił Kennedy’ego? Na dwa z tych trzech pytań postaram się odpowiedzieć poniżej.

Jeśli ktoś potrzebuje charakterystyki twórczości grupy My Dynamite w skrócie, to mogę napisać, że to taka mieszanka The Black Crowes z The Faces, Bad Company czy Aerosmith. To oczywiście nie wyczerpuje tematu, ale daje niezły ogląd sytuacji. Tak przynajmniej było w przypadku debiutu z 2012 roku, bo mam wrażenie, że na nowej płycie skojarzenia z Aerosmith być może wciąż są jeszcze aktualne, ale raczej z tym najnowszym, flirtującym z country i pop-rockiem, a nie tym zadziornym, hardrockowym, niebezpiecznym. Jest po prostu momentami aż za miło i przyjemnie. Znajdziemy tu kilka naprawdę dobrych numerów, z soczystym gitarowym brzmieniem i chwytliwymi melodiami. Takie rzeczy jak Witch Hat, State We’re In (kapitalna gitara i lekko funkowy klimat) czy Otherside (świetne tło organowe pod fantastyczną grą gitar w drugiej, rozpędzonej części tej kompozycji) są bardzo radiowe w brzmieniu, ale jednocześnie zapewniają solidną dawkę rockowego grania. Bardzo dobrze rozkręca się dość niemrawe z początku Love Revolution, choć mam wrażenie, że jak już się na dobre rozkręca, to za szybko się kończy. Gitary chodzą aż miło, rasowy wokal, do tego klasyczne brzmienie amerykańskiego rocka z południa lub zachodu kraju, choć przecież formacja z zupełnie innego kontynentu. Słabiej to brzmi, kiedy zespół zaczyna się bawić w utwory, którymi muzycy chcą chyba zawojować listy przebojów modern country w Stanach. So Familiar czy Can’t Tell Lies brzmią może i ładnie, ale kompletnie niczym nie wyróżniają się w morzu pop-rockowej miałkości. Niestety podobną sytuację przerabiałem już z grupą The Wild Feathers, która wydała bardzo ciekawy album debiutancki nagrany w stylu muzyki americana, ale na płycie drugiej poszła bardziej w kierunku easy listening, czym straciła moje jakże cenne zainteresowanie. My Dynamite też niebezpiecznie zmierzają w tym kierunku, ale na szczęście jest na tym albumie wystarczająco dużo dobrego materiału, żebym miał tu jednak do czego wracać, choć niewątpliwie niedosyt pozostaje spory.
fot: materiały prasowe zespołu

Kłamałbym, gdybym napisał, że bardzo zawiodłem się na nowej płycie My Dynamite, bo i szczerze mówiąc kompletnie na nią nie czekałem. Niestety dla nich przez tych pięć lat pojawiło się tyle znakomitych rockowych formacji, że nie odczuwałem w moim muzycznym świecie braku My Dynamite. Jak różne bywają losy takich „nadziei” pokazuje historia dwóch innych wymienionych przeze mnie we wstępie formacji. Rival Sons mają za sobą trasy z Black Sabbath i Deep Purple, w tym roku będą grali z Aerosmith, wydają kapitalne płyty i na samodzielnych koncertach zapełniają coraz większe sale, zwłaszcza w Europie (niedawne 1,5 tysiąca fanów w warszawskiej Progresji robi wrażenie). Saint Jude nie zdążyli się dobrze rozkręcić, bo wkrótce po wydaniu debiutanckiej płyty rozpadli się. A My Dynamite? Pewnie gdyby pojawili się ponownie z albumem, po którym skarpetki spadłyby mi razem z japonkami, znowu zdobyliby pełnię mojej uwagi, ale tak nie jest. Otherside to przyjemna płyta, brzmiąca bardzo amerykańsko i niewątpliwie celująca głównie w tamten rynek. Ale nie wzbudza niestety we mnie większych emocji. Jest trochę przyjemnych numerów, ale zbyt często zespół kieruje się w stronę miałkiego współczesnego country, które w większości przypadków nie ma do zaoferowania kompletnie nic ciekawego. Te nagrania nie są wyjątkiem. Być może na płycie numer trzy postawią na trochę bardziej wyraziste brzmienia, tylko czy ta płyta jeszcze za mojego życia wyjdzie?



UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)

--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz