Jedną z cenniejszych (choć pewnie
nie przez wszystkich poważanych) umiejętności w branży rozrywkowej jest
zdolność do pojawiania się w odpowiednich miejscach w odpowiednim czasie. Adam
Darski z pewnością tę umiejętność posiadł, bo w ostatnim okresie ma chyba
wykupiony abonament na wszystkie większe tytuły prasowe i telewizyjne w tym
kraju. Nieprzypadkowo oczywiście, bo właśnie ukazała się pierwsza, długo
wyczekiwana w branży płyta projektu Me and That Man, którego twarzami są
właśnie Darski i John Porter. O tym, że ci panowie coś razem dłubią, wiadomo
było od dłuższego czasu, ale efektów tego dłubania doczekać się nie mogliśmy. W
końcu się udało i jakiś czas temu do sieci trafił pierwszy teledysk. I
oczywiście afera, bo gołe dupy, cycki, burdel i takie tam. Trochę to przyćmiło
sferę muzyczną przedsięwzięcia, choć marketingowo zabieg niewątpliwie się udał –
w końcu było o tym teledysku i samym projekcie głośno. Z jednej strony to
zaleta – miło startować z nowym zespołem i mieć od razu uwagę mediów i
słuchaczy, według starej zasady, że nieważne jak mówią, byleby nazwiska (lub w
tym przypadku nazwy zespołu) nie przekręcili. Z drugiej strony to jednak trochę
słabo, kiedy każde muzyczne posuniecie jest oceniane nie tylko z czysto
muzycznego punktu widzenia, lecz także przez pryzmat skandali i kontrowersyjnej
postaci jednego z liderów. Ale przejdźmy do płyty, bo ona w końcu jest – zatytułowana
Songs of Love and Death – a
skandalami zajmować się w tym tekście nie mam zamiaru. To zostawię prasie
kolorowej.
Przede wszystkim nie da się
uniknąć porównań. To może słabo zaczynać od tego, do czyjej twórczości
nawiązują muzycy na danym krążku, ale myślę, że panowie Darski, Porter oraz ich
koledzy, którzy wzięli udział w nagraniach, specjalnej tajemnicy z tego robić
nie zamierzali. Nad całością unosi się duch Johnny’ego Casha oraz całkiem
materialna na szczęście wciąż postać Nicka Cave’a, zaś z wykonawców młodszych wymienić
trzeba przede wszystkim pana występującego pod pseudonimem King Dude (lub jak
kto woli zespół o tej nazwie, którym dowodzi TJ Cowgill). Dorzuciłbym jeszcze
Shawna Jamesa, który niedawno gościł z koncertami w naszym pięknym kraju, choć
tu już skojarzenia mogą być nieco na wyrost. Mamy więc sporo mrocznego bluesa,
leniwego folkowego grania czy nawet country (spotkałem się z określeniem gothic
country – dość osobliwym, ale pasującym do tego typu muzyki), choć zdarzają się
fragmenty, w których panowie zapuszczają się odrobinę odważniej w klimaty
rockowe. Pewnie najbardziej kontrowersyjnym aspektem z tych czysto muzycznych
będzie wokal. Powiedzmy sobie od razu, że żaden z panów Cave’em nie jest, choć
John Porter w tego typu klimatach niewątpliwie czuje się dużo bardziej
naturalnie (no i przede wszystkim angielski jest jego pierwszym językiem, co
też ma swoje znaczenie). Brawa jednak dla Adama Darskiego za wyjście poza własny
ogródek. Od gościa, który na co dzień drze japę posługuje się dużo
mocniejszymi środkami wokalnymi, wymagało to nie tylko zupełnie innego
podejścia do tematu, lecz także sporej odwagi. I choć wokale to z czysto
technicznego punktu słyszenia najsłabszy element tej płyty, to całkiem nieźle
pasują do klimatu całości. W końcu ani Cash, ani Dylan (ani większość innych
sławnych „mrocznych bardów”) nie zaliczają się do najwybitniejszych wokalistów
w historii muzyki.
fot: materiał promocyjny zespołu |
Dobrego materiału jest tu dość
sporo. Pierwszy singiel, My Church Is Black,
został dość mocno skrytykowany chyba bardziej za kontrowersyjny teledysk niż za
samą wartość muzyczną. Bo choć nie słyszymy tu nic nowego, to całość wpada w
ucho, a przy tym ma dobry, tajemniczo-mroczny klimat. Uwagę zwracają też takie
kompozycje jak chwytliwe Voodoo Queen
(dzień dobry, panie Del Shannon), Of Sirens,
Vampires and Lovers, One Day czy Lies (we wszystkich trzech przyjemny
klimat lekkiego country. Mocno archaiczny zwłaszcza w tym drugim utworze, ale
posiadający niezaprzeczalny urok. Dużo bardziej dynamiczny jest trzeci z
wymienionych numerów), Shaman Blues
(brudny blues, prosty, ale zawsze skuteczny) czy kolejny singiel udostępniony
przed premierą płyty – Ain’t Much Loving
(najbardziej klimatyczny numer na albumie i jednocześnie najbardziej cave’owski
w brzmieniu). Cross My Heart and Hope to
Die ma naprawdę niezły klimat, ale utworów w muzyce popularnej, w których chórek
dziecięcy nie brzmi banalnie, jest bardzo niewiele. Ten nie jest jednym z nich.
W gęstym, chyba najbardziej rockowym w całym zestawie Better the Devil I Know dobrze sprawdza się wprowadzenie smyków, żeńskich
wokali (Luna z grupy Tranquilizer) oraz Hammondow (Michał Łapaj z Riverside –
trudno go zresztą pomylić z kimkolwiek innym, bo to zagrywka jakby wyjęta z płyty
ADHD). Ale mam wrażenie, że płycie przydałoby się lekkie odchudzenie. Kilka
utworów (Nightride, Love & Death czy Get Outta This Place) zupełnie nie chce
zostać w głowie i nie wprowadza niczego nowego do brzmienia tego albumu.
Czterdziestopięciominutowa płyta bez tych kompozycji brzmiałaby lepiej i
skuteczniej utrzymywała moje zainteresowanie przez cały czas jej trwania.
To muzyka drogi i mam wrażenie,
że właśnie w drodze – podczas długiej jazdy samochodem – ta płyta będzie się sprawdzać
najlepiej. Pewnie idealnie byłoby w tej drodze być gdzieś na międzystanówce w Ameryce
Północnej, ale A1 do Gdańska też się od biedy nada. To bardzo przyjemna płyta, choć
nie jestem do końca pewny czy taki był zamysł twórców. Ale w gruncie rzeczy
dobrze się jej słucha, choć największej wartości tego albumu doszukiwałbym się gdzie
indziej. Może on uświadomić masowemu odbiorcy w Polsce, że już od ładnych kilku
lat tego typu muzyka ponownie wraca do łask na całym świecie. Może i u nas wypłynie
więcej artystów poruszających się w tych klimatach? Bo w to, że tacy istnieją i
gdzieś w swojej niszy nagrywają sobie i nawet mają garstkę słuchaczy,
absolutnie nie wątpię. A tymczasem pozostaje nam czekać na koncertową odsłonę
projektu Me and That Man, bo myślę, że panowie zadbają o to, by podczas
występów na żywo zaskoczyć jeszcze czymś swoich słuchaczy.
UWAGA! - Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Fantastyczne utwory - recenzja bardzo dobra- lecę kupować płytę!
OdpowiedzUsuń