czwartek, 6 kwietnia 2017

Me and That Man - Songs of Love and Death [2017]



Jedną z cenniejszych (choć pewnie nie przez wszystkich poważanych) umiejętności w branży rozrywkowej jest zdolność do pojawiania się w odpowiednich miejscach w odpowiednim czasie. Adam Darski z pewnością tę umiejętność posiadł, bo w ostatnim okresie ma chyba wykupiony abonament na wszystkie większe tytuły prasowe i telewizyjne w tym kraju. Nieprzypadkowo oczywiście, bo właśnie ukazała się pierwsza, długo wyczekiwana w branży płyta projektu Me and That Man, którego twarzami są właśnie Darski i John Porter. O tym, że ci panowie coś razem dłubią, wiadomo było od dłuższego czasu, ale efektów tego dłubania doczekać się nie mogliśmy. W końcu się udało i jakiś czas temu do sieci trafił pierwszy teledysk. I oczywiście afera, bo gołe dupy, cycki, burdel i takie tam. Trochę to przyćmiło sferę muzyczną przedsięwzięcia, choć marketingowo zabieg niewątpliwie się udał – w końcu było o tym teledysku i samym projekcie głośno. Z jednej strony to zaleta – miło startować z nowym zespołem i mieć od razu uwagę mediów i słuchaczy, według starej zasady, że nieważne jak mówią, byleby nazwiska (lub w tym przypadku nazwy zespołu) nie przekręcili. Z drugiej strony to jednak trochę słabo, kiedy każde muzyczne posuniecie jest oceniane nie tylko z czysto muzycznego punktu widzenia, lecz także przez pryzmat skandali i kontrowersyjnej postaci jednego z liderów. Ale przejdźmy do płyty, bo ona w końcu jest – zatytułowana Songs of Love and Death – a skandalami zajmować się w tym tekście nie mam zamiaru. To zostawię prasie kolorowej.

Przede wszystkim nie da się uniknąć porównań. To może słabo zaczynać od tego, do czyjej twórczości nawiązują muzycy na danym krążku, ale myślę, że panowie Darski, Porter oraz ich koledzy, którzy wzięli udział w nagraniach, specjalnej tajemnicy z tego robić nie zamierzali. Nad całością unosi się duch Johnny’ego Casha oraz całkiem materialna na szczęście wciąż postać Nicka Cave’a, zaś z wykonawców młodszych wymienić trzeba przede wszystkim pana występującego pod pseudonimem King Dude (lub jak kto woli zespół o tej nazwie, którym dowodzi TJ Cowgill). Dorzuciłbym jeszcze Shawna Jamesa, który niedawno gościł z koncertami w naszym pięknym kraju, choć tu już skojarzenia mogą być nieco na wyrost. Mamy więc sporo mrocznego bluesa, leniwego folkowego grania czy nawet country (spotkałem się z określeniem gothic country – dość osobliwym, ale pasującym do tego typu muzyki), choć zdarzają się fragmenty, w których panowie zapuszczają się odrobinę odważniej w klimaty rockowe. Pewnie najbardziej kontrowersyjnym aspektem z tych czysto muzycznych będzie wokal. Powiedzmy sobie od razu, że żaden z panów Cave’em nie jest, choć John Porter w tego typu klimatach niewątpliwie czuje się dużo bardziej naturalnie (no i przede wszystkim angielski jest jego pierwszym językiem, co też ma swoje znaczenie). Brawa jednak dla Adama Darskiego za wyjście poza własny ogródek. Od gościa, który na co dzień drze japę posługuje się dużo mocniejszymi środkami wokalnymi, wymagało to nie tylko zupełnie innego podejścia do tematu, lecz także sporej odwagi. I choć wokale to z czysto technicznego punktu słyszenia najsłabszy element tej płyty, to całkiem nieźle pasują do klimatu całości. W końcu ani Cash, ani Dylan (ani większość innych sławnych „mrocznych bardów”) nie zaliczają się do najwybitniejszych wokalistów w historii muzyki.

fot: materiał promocyjny zespołu
Dobrego materiału jest tu dość sporo. Pierwszy singiel, My Church Is Black, został dość mocno skrytykowany chyba bardziej za kontrowersyjny teledysk niż za samą wartość muzyczną. Bo choć nie słyszymy tu nic nowego, to całość wpada w ucho, a przy tym ma dobry, tajemniczo-mroczny klimat. Uwagę zwracają też takie kompozycje jak chwytliwe Voodoo Queen (dzień dobry, panie Del Shannon), Of Sirens, Vampires and Lovers, One Day czy Lies (we wszystkich trzech przyjemny klimat lekkiego country. Mocno archaiczny zwłaszcza w tym drugim utworze, ale posiadający niezaprzeczalny urok. Dużo bardziej dynamiczny jest trzeci z wymienionych numerów), Shaman Blues (brudny blues, prosty, ale zawsze skuteczny) czy kolejny singiel udostępniony przed premierą płyty – Ain’t Much Loving (najbardziej klimatyczny numer na albumie i jednocześnie najbardziej cave’owski w brzmieniu). Cross My Heart and Hope to Die ma naprawdę niezły klimat, ale utworów w muzyce popularnej, w których chórek dziecięcy nie brzmi banalnie, jest bardzo niewiele. Ten nie jest jednym z nich. W gęstym, chyba najbardziej rockowym w całym zestawie Better the Devil I Know dobrze sprawdza się wprowadzenie smyków, żeńskich wokali (Luna z grupy Tranquilizer) oraz Hammondow (Michał Łapaj z Riverside – trudno go zresztą pomylić z kimkolwiek innym, bo to zagrywka jakby wyjęta z płyty ADHD). Ale mam wrażenie, że płycie przydałoby się lekkie odchudzenie. Kilka utworów (Nightride, Love & Death czy Get Outta This Place) zupełnie nie chce zostać w głowie i nie wprowadza niczego nowego do brzmienia tego albumu. Czterdziestopięciominutowa płyta bez tych kompozycji brzmiałaby lepiej i skuteczniej utrzymywała moje zainteresowanie przez cały czas jej trwania.

To muzyka drogi i mam wrażenie, że właśnie w drodze – podczas długiej jazdy samochodem – ta płyta będzie się sprawdzać najlepiej. Pewnie idealnie byłoby w tej drodze być gdzieś na międzystanówce w Ameryce Północnej, ale A1 do Gdańska też się od biedy nada. To bardzo przyjemna płyta, choć nie jestem do końca pewny czy taki był zamysł twórców. Ale w gruncie rzeczy dobrze się jej słucha, choć największej wartości tego albumu doszukiwałbym się gdzie indziej. Może on uświadomić masowemu odbiorcy w Polsce, że już od ładnych kilku lat tego typu muzyka ponownie wraca do łask na całym świecie. Może i u nas wypłynie więcej artystów poruszających się w tych klimatach? Bo w to, że tacy istnieją i gdzieś w swojej niszy nagrywają sobie i nawet mają garstkę słuchaczy, absolutnie nie wątpię. A tymczasem pozostaje nam czekać na koncertową odsłonę projektu Me and That Man, bo myślę, że panowie zadbają o to, by podczas występów na żywo zaskoczyć jeszcze czymś swoich słuchaczy.

UWAGA! - Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)

--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Fantastyczne utwory - recenzja bardzo dobra- lecę kupować płytę!

    OdpowiedzUsuń