Choć formacja Troubled Horse
działa nie od wczoraj, to muzycznych owoców tych działań nie ma zbyt wielu.
Zespół powstał w 2003 roku, ale przez pierwszych dziewięć lat istnienia zdołał
wydać tylko jeden album – Step Inside
– będący w zasadzie zbiorem najlepszych według muzyków utworów, które udało się
przez ten czas stworzyć. Wydawać by się mogło, że po tym dość oszczędnym tempie
w pierwszych latach działalności, później pójdzie już górki. Ale nie. Od 2012
roku cisza. Przyznam szczerze, że pogodziłem się już trochę z tym, że pewnie
kapitalne Step Inside nie doczeka się
następcy, aż tu nagle niespodziewanie pojawiła się informacja, że szwedzka
formacja planuje wydać album numer dwa. A właściwie planuje to lider zespołu
Martin Heppich, bo spora część składu, który zresztą niegdyś miał wiele
wspólnego z grupą Witchcraft, zdążyła się w międzyczasie zmienić. Szkoda, ale
nie zmienił się na szczęście klimat kompozycji, a i dość charakterystyczny śpiew
Martina, który był jednym ze znaków rozpoznawczych grupy, wciąż jest obecny.
Obecny, ale gdzie? Na nowym krążku Troubled Horse, zatytułowanym Revolution on Repeat.
Ekipa z Örebro to jedni z tych,
co to wierzą – podobnie jak ja – w siłę albumów mieszczących się na winylu. Dlatego
na Revolution on Repeat znajdziemy
dziesięć w większości niezbyt długich, dynamicznych rockowych numerów,
trwających w sumie niecałe 42 minuty. Dominuje rockowy ogień i czad, choć
podany z pewną nutą nostalgii za klimatami sprzed kilku dekad. Nie
spodziewajcie się tu nowoczesnej produkcji czy dźwięków rozrywających głośniki.
Jest głośno i żywiołowo, ale w starym dobrym stylu. Takie Peasants przy odrobinie dobrej woli mógłbym sobie wyobrazić na
płycie Motörhead (choć początek kojarzy mi się raczej z utworem tytułowym z
płyty Stormbringer Purpli), przy niemal
skocznym Which Way to the Mob (kapitalna
„podwójna” gitara) czy singlowym Hurricane
głowa też sama chodzi, a i usiedzieć na miejscu trudno. Jednak słuchacze
zaznajomieni z poprzednim wydawnictwem Troubled Horse doskonale wiedzą, że nie
był to album jednowymiarowy, nastawiony tylko na solidne młócenie. Tu także nie
zawsze jest szybko i głośno. Już w The
Filthy Ones – drugim utworze na płycie – obok ciężkich riffów pojawiają się
spokojniejsze fragmenty i momentami sporo przestrzeni w aranżacji. The Haunted – najdłuższy numer na płycie
– w kwestii ciężaru nic nie traci, ale tempo mamy tu o wiele spokojniejsze, co
zresztą pozwala docenić ciężkie motywy jeszcze bardziej. Znane z debiutu
klimaty brudnego amerykańskiego blues-rocka pojawiają się w znakomitym Desperation. Track7 rozpoczyna się bez zbędnego bawienia się we wstępy, a
panowie łoją tu od pierwszej sekundy aż miło, wspomagani silnym wokalem, a
momentami wręcz krzykiem Heppicha. Kapitalnie w to wszystko wtopiło się My Shit’s Fucked Up, cover utworu
Warrena Zevona – człowieka w Polsce raczej niezbyt powszechnie kojarzonego,
choć w Stanach postaci niemal kultowej w pewnych kręgach. Niby ciężej niż w oryginale,
ale ze spokojniejszymi fragmentami, które stanowią świetny kontrast do
mocniejszego łojenia. Let Bastards Know
zaskakuje motywem niemal rodem z Shafta
wciśniętymi między mocne riffy i nawiązujący niemal do kowbojskiego country
motyw przewodni, który wiedzie całość. I jakimś cudem to wszystko ma sens. No i
wisienka na torcie na samym końcu płyty, czyli Bleeding – numer, który zaczyna się niczym wariacja motywu z Gry o Tron, a rozwija się w kierunku solidnego
hardrockowego łomotu. Idealne zakończenie – mieszanka ciężaru i klimatu.
Dwie płyty w 14 lat. No dupy ta
częstotliwość nie urywa. Na szczęście zawartość muzyczna obu krążków wynagradza
to niezbyt szybkie tempo pracy Troubled Horse. To płyta, którą trudno wrzucić
do konkretnej szufladki. Pewnie najprościej byłoby oznaczyć ją jako retro rock,
ale części składowych znajdziemy tu sporo. Jest i trochę mocnych, hardrockowych
brzmień, i klimatów wręcz motörheadowych, ale równie dużo odniesień do
amerykańskiego bluesa czy mrocznie zabarwionego country i folku. To zapewnia
spory kontrast brzmień, lecz jednocześnie całość brzmi spójnie. Zespołów
odwołujących się do muzyki sprzed kilkudziesięciu lat jest na świecie mnóstwo,
a Szwecja jest studnią bez dna, jeśli o takie klimaty chodzi. Konkurencja jest
zatem spora, ale z jakiegoś powodu Troubled Horse znaleźli się kilka lat temu w
gronie tych grup, które najbardziej z tego towarzystwa przypadły mi do gustu.
Nie do końca wiem dlaczego tak się stało, ale z przyjemnością oznajmiam, że
przy okazji nowej płyty nic w tym zakresie się nie zmieniło. Wciąż słucha się ich
kapitalnie.
UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
To któż tam teraz gra?
OdpowiedzUsuńpatrzylem na inne zespoły tych, którzy teraz są w składzie, ale nic nie rozpoznawałem. w dodatku nie wiem co z basem. teoretycznie jest Tom Jondelius jako nowy basista w tekstach przedstawiany, ale on sam prostował gdzieś, że gra na gitarze, nie na basie. w teledysku do Hurricane nie ma basisty żadnego, co by to jakby potwierdzało. więc pewnie ktoś z gitarzystów nagrał partie basu na płycie, ale tego nie wiem, bo jeszcze nie mam fizycznej kopii. zresztą nie wiem czy sie z niej czegokolwiek dowiemy, bo przy step inside info zadnego w srodku nie bylo poza imionami :D oto wielka tajemnica wiary.
UsuńMartin Heppich, Ola Henriksson (bas), John Hoyles gitara...
OdpowiedzUsuńto już dawno nieaktualne ;)
Usuń